Główna Horoskopy i analizy Kursy i konsultacje Kroniki Akaszy Publikacje O mnie Mapa strony
Relacje
Do poczytania:
Obrona
Metoda Evelyn Monahan
Ludzie, których spotykamy na swojej drodze dają nam możliwość doświadczania najpiękniejszych uczuć. Mam na myśli nie tylko miłość romantyczną, ale też sympatię i przyjaźń. Jednym z cudowniejszych przejawów życia jest przeglądanie się w oczach drugiego człowieka i bycie z nim. Spieszymy się doznawać różnych wymiarów bliskości, bo całymi sobą czujemy, że to jedno z najważniejszych zadań na Ziemi. Chcemy być wśród ludzi i przejawiać siebie poprzez relacje.
Kiedy spotykamy ludzi, którzy nie podzielają naszych poglądów, a ich zachowanie budzi w nas gniew lub żal, warto pamiętać, że są to tylko lustra naszej podświadomości. Stają na naszej drodze, aby nauczyć nas asertywności czy odwagi lub wielkoduszności, życzliwości i wybaczania. Uczą nas także uzdrawiania wewnętrznych wzorców. Każdy człowiek, który swoim zachowaniem wywołuje w nas negatywne emocje, jest nauczycielem, który coś ważnego pokazuje. Kiedy nie ma emocji, a jedynie obserwacja, to niezależnie od wyniku, nie dotyczy to kodów wewnątrz nas. To właśnie emocje są ważnym wyznacznikiem, który pojawia się, by zwrócić naszą uwagę na to, że mamy w sobie dysharmonię. Skłania nas tym samy do wychwycenia odpowiedniego wzorca w celu uzdrowienia.
Wszyscy jesteśmy częścią Wszechświata. Wszyscy jesteśmy Jednym. Każdy z nas pragnie dobra, miłości, zaspokojenia podstawowych potrzeb. Różnice między nami wynikają głównie z odmiennych programów. Aby ktoś nauczył się życzliwości i wybaczania, ktoś inny musi wziąć na siebie rolę kata i uczynić coś okropnego. Coś, co wymaga wykrzesania z serca najwyższych wartości, by umieć odpuścić. Aktor, który dla nas odgrywa swoją trudną rolę, narażając się tym na potępienie innych nieświadomych osób, czy naprawdę jest kimś złym? Czy jest tylko duszą, która na nasze zaproszenie zeszła na Ziemię, by stworzyć odpowiednie okoliczności do naszego rozwoju? Czy zatem nie jest to tak, że temu aktorowi należy się nasza wdzięczność? Skąd wobec tego tyle wśród nas niechęci, zazdrości i nienawiści? Zagubiliśmy się na życiowych zakrętach w zaprzyjaźnionych duszach upatrując najgorszych wrogów.
Kiedy rozmawiamy o wybaczaniu, często próbujemy sobie uświadomić, że każda osoba, która uczyniła coś złego, jest naszym nauczycielem. Uczy nas nie tylko odpuszczania win, ale także wskazuje nieharmonijne wzorce, które w sobie nosimy. Kiedy czujemy się obrażeni lub skrzywdzeni, to nie bywa to faktem, lecz wynika z dualizmu - czyli z niewłaściwego postrzegania świata. W rzeczywistości nikt nie może nas skrzywdzić, jeśli my nie damy na to swojego przyzwolenia. Tym przyzwoleniem są nasze negatywne wzorce, których nie chcemy uzdrowić pomimo licznych wskazówek. Są nim także lęki, negatywne myśli i emocje, którymi przyciągamy nie tylko złe słowa, ale też działania na nasza szkodę. Nie ma we wszechświecie przypadków. Każde cierpienie, którego doznajemy z rąk innej osoby, zostało przez nas wykreowane: myślą, lękiem, emocją, kompleksami, poczuciem winy.
Ale zdanie o naszym przyzwoleniu można zrozumieć jeszcze inaczej. Często bywa tak, że ktoś powie nam coś, co brzmi niemiło. Brzmi. Ale my ubieramy te słowa w cały bagaż swoich minionych doświadczeń i nawet niewinny żart bywa powodem do obrazy. Jakże często spotykam sytuację, kiedy ktoś jest wielce nieszczęśliwy z zupełnie błahego powodu... Cierpi, ponieważ ktoś powiedział coś przykrego. A ten ktoś nawet nie ma pojęcia, że jakieś jego słowo zrobiło komuś przykrość. I co ważniejsze: wcale nie miał takiej intencji. To my tak to sobie wymyśliliśmy, że się obrazimy, bo nam się coś nie spodobało. Czy zatem nie jest tak, że to my sami decydujemy, że będziemy cierpieć z jakiegoś powodu? Na pewnym etapie rozwoju naprawdę nikt niczym nie jest nas w stanie skrzywdzić. Nigdy i niczym. Doświadczamy tylko...
Świadomość prosperująca nie ma "wrogów". Nie tylko dlatego, że o innych ludziach myśli pozytywnie, więc każdy, kogo spotyka jest dla niej potencjalnym przyjacielem. Przede wszystkim dlatego, że w umyśle pracującym w zasadach prosperity nie ma przestrzeni na żaden atak. Aby wywołać w kimś agresję, zgodnie z zasadą lustra trzeba mieć ją w sobie. Jeśli nosimy wewnątrz stłumiony gniew na siebie lub żyjemy w poczuciu winy, które szepcze dramatycznie: "zasługujesz na karę, jesteś winna, zasługujesz na baty", to lustro wszechświata odzwierciedli te uczucia i zmaterializuje je kimś, kto nas uderzy, pobije, okradnie, ośmieszy, sponiewiera. Jeśli myślimy dobrze o sobie i innych, jeśli nie mamy w sobie potrzeby bycia ukaranym, to nic złego nas nie spotka. Kiedy mamy w sobie tylko miłość, piękno i spokój, to wszechświat odzwierciedla miłość, piękno i spokój w każdym, kogo spotykamy.
To nie jest teoria. Doświadczamy tego. Każdy, kto pracuje z prosperitą i stosuje się do jej zasad, nie jest atakowany ani obrażany. Nie ma bowiem w sobie takich jakości, które przyciągałyby złość czy agresję innych osób. Nie z każdym jest nam po drodze, ale czym innym jest uprzejme omijanie siebie, a czym innym kłótnie i awantury. Prosperująca świadomość jest lubiana, ale - co jest rzeczą naturalną - zawsze będzie miała oponentów. Szczególnie takie osoby, które dostrzegają korzystne efekty pozytywnego myślenia, ale nie umieją sobie poradzić z zazdrością. Jednak zgodnie z zasadami wszechświata, będą potykać się o swoje negatywne emocje tak długo, dopóki ich nie zauważą i nie uzdrowią. Nas to nie dotyka, o ile sami nie poczujemy trudnych emocji. Wówczas zapala się nam czerwone światełko, które skłania nas do pracy nad sobą.
Punktem wyjścia do pięknych relacji jest wysokie poczucie własnej wartości. Od tego zależy, jak jesteśmy traktowani przez innych, ponieważ ludzie postrzegają nas poprzez pryzmat naszych myśli o nas samych. Można też powtórzyć, że ludzie jak lustra odbijają nasze myśli. Jeśli są najeżone kompleksami, to inni głośno będą je wypowiadać pod naszym adresem - czasem w złości lub zjadliwie. Jeśli natomiast kochamy siebie, akceptujemy i podobamy się sobie z całym dobrodziejstwem inwentarza, to inne osoby będą odzwierciedlać nasze miłe spojrzenie naszą postać, stając się przyjaciółmi lub sympatycznymi znajomymi. Doświadczam tego bardzo często. Wystarczy, że zagadnę w sklepie obcą osobę, podam jej coś z półki lub zażartuję, a jestem obdarzana ogromną ilością podziękowań i ciepłych słów, porównujących mnie do Anioła. A przecież nic takiego nie zrobiłam, wystarczyłoby krótkie: "dziękuję"... Tak jednak działa wysoka samoocena. Lustro wszechświata odbija Światło, jakie w sobie nosimy.
Dlatego też wszyscy mamy cudownych przyjaciół, którzy odwzorowują nasze pozytywne wzorce i potwierdzają nasze dobre poglądy o nas samych. Dla mnie przyjaciel to ktoś, kto mnie akceptuje bezwarunkowo i szanuje taką, jaką jestem. Moja definicja przyjaźni zakłada, że to osoba, dla której jestem ważna i która nigdy mnie nie skrzywdzi, bo chce mi nieba przychylić. Zawsze. Także wtedy, kiedy mam emocjonalny dół i narzekam albo warczę. Prawdziwy przyjaciel dąży do miłości. Jeśli się poróżnimy, to szuka sposobu na pojednanie, bo bycie blisko mnie jest dla niego ważniejsze niż własne ego, które mogłam w kłótni urazić. Umiem odwzajemnić się tym samym, tym bardziej, że moje ego nigdy nie jest wyżej niż drugi człowiek. W każdym widzę dobro, w każdym szukam cząstki boskości. Zazwyczaj znajduję, ponieważ – zgodnie z zasadą przyciągania – to, czego szukam, dostaję.
Czasem niestety ta boska cząstka jest tak głęboko zakopana pod pretensjami i kompleksami, że inna osoba może być tylko nauczycielem. Rani nas, obraża, porzuca właśnie po to, abyśmy nauczyli się kochać samych siebie i wierzyć sobie. Umiejętność dostrzegania w swoim sercu najlepszego przewodnika jest trudną sztuką. Często na siłę wybieramy sobie przyjaciół tylko po to, aby pytać ich o drogę i pozwalać, by kierowali naszym życiem. A to ślepa uliczka, dlatego taki układ nieuchronnie przynosi nam gorycz rozczarowania.
Ludzie są dla nas mili z różnych powodów. Czasem jesteśmy im po prostu przydatni. Spotykają się z nami, uśmiechają, przymilają i obdarowują prezentami, bo czują się samotni, a my świetnie wypełniamy pustkę w ich jałowym życiu. Bywa i tak, że dysponujemy koneksjami lub umiejętnościami, które są tej osobie bardzo potrzebne. To nie przyjaźń, to wymiana towarowa. Kiedy zaspokoimy ich potrzeby lub przestajemy spełniać ich oczekiwania, porzucają nas, jak zużyte skarpetki. To dla nas ważna lekcja szacunku dla siebie, kochania siebie i doceniania. Czasem nie widzimy, ile znaczymy, dopóki ktoś nas tak właśnie przedmiotowo nie potraktuje. Wszak, gdyby przyjaźń pełna serdeczności trwała nadal, myślelibyśmy, że jesteśmy po prostu lubiani za nic. Ot tak, po prostu… Bo prawdziwy przyjaciel nie ocenia, kocha nas za to, że jesteśmy. Dopiero, kiedy przestajemy komuś być potrzebni, zaczynamy rozumieć, że skoro ktoś nas potrzebował, to reprezentujemy jakąś wartość.
Każdy z nas ma w sobie mnóstwo cudownych darów. Każdy z nas jest wspaniały taki, jaki jest. Czasem nie chcemy tego zobaczyć i właśnie wtedy pojawia się ktoś, kto uwodzi nas fałszywym uśmiechem, manipuluje nami tylko po to, by coś uzyskać. Po takim doświadczeniu, kiedy nasze zaangażowane w przyjaźń serce zostaje głęboko zranione, odradzamy się jak feniks z popiołów, by uświadomić sobie własną doskonałość.
Bogusława M. Andrzejewska