Główna Horoskopy i analizy Kursy i konsultacje Kroniki Akaszy Publikacje O mnie Mapa strony
Dopasowanie
Do poczytania:
Obrona
Metoda Evelyn Monahan
![]()
Wszechświat jest w harmonii. Podobne przyciąga podobne i nie zmienimy tego, podobnie jak nie jesteśmy w stanie biegnąc po łące sprzeciwić się prawu grawitacji i unieść się w powietrze. Pewne rzeczy trzeba zaakceptować jako odpowiednik określonych wibracji. Czy też podobieństwa. Chociaż to pierwsze określenie troszkę cokolwiek wyjaśnia, a to drugie może być odebrane niejednoznacznie, a osoba wrażliwa może nawet poczuć się dotknięta porównaniem do czegoś, co jej się wcale nie podoba, chociaż nieświadomie z tym rezonuje.
Kiedyś już o tym pisałam, ale dzisiaj pokażę temat z jeszcze innej strony. Być może zainspiruję kogoś do czegoś dobrego. Aczkolwiek wcale nie będę pisać o złych rzeczach. Wręcz przeciwnie. Dzisiaj o bardzo popularnej serii poradników pewnej zachodniej autorki, które sprzedają się jak świeże bułeczki. Poradniki mają ciekawe tytuły i pisane są lekkim językiem. Warto dodać, że ostatecznie pokazują wartość pozytywnego myślenia, zachęcają, by zaufać Stwórcy i nie tracić nadziei w pracy nad sobą. To ogólnie rzecz biorąc dość dobra lektura.
Skuszona popularnością zajrzałam do jednej z tych książek i chociaż zgadzam się z jej treścią, to nie do końca spodobała mi się trochę niska energia i smutek płynący spomiędzy kartek. Troszkę tak, jakby autorka sama siebie próbowała przekonać do wiary w Dobro. Moim zdaniem zbyt wiele uwagi poświęciła swojej ciężkiej chorobie i innym problemom. Z tekstu wyzierała smutna i pełna cierpienia osoba, która próbowała czytelnikom powiedzieć: "to nic, to nic, trzeba wierzyć..."
Myślę, że czasem jest mi trudniej niż innym, właśnie dlatego, że czuję i widzę więcej. Odłożyłam książkę. Nie rezonowała ze mną jej energia, chociaż finalny przekaz – jak wspomniałam – był zgodny z tym, czego uczę. Jednak nie na tym polega pozytywne myślenie. Nie do końca. Zastanowiłam się wówczas, skąd taka popularność tej autorki, skoro są na rynku pozycje o ładniejszej wibracji? Chciałabym nieskromnie powiedzieć, że nawet moje książki mają o wiele wyższą energię i nie skupiają się na cierpieniu, tylko wzmiankują o tym, że z każdego problemu jest wyjście.
Ale poza mną, są przecież inni autorzy o wiele bardziej popularni, którzy nie zasilają rozwlekłymi opisami swoich minionych kłopotów, tylko skupiają się na tym, co dobre. Nie będę wymieniać nazwisk – sporo wartościowej literatury polecam w Lekturach. Myślę, że zasilanie pozytywów to ważny element praktyczny, o którym nie można zapominać. Ile jest wart poradnik, w którym więcej żalu i smutku niż pozytywnych wniosków? Niewiele. To na czym się skupiamy – zasilamy. Właśnie dlatego ta książka o pięknym tytule nie rezonowała ze mną w ogóle.
Nie wystarczy znać teorię. Gdyby teoria miała znaczenie, świat byłby pełen szczęśliwych i spełnionych ludzi, którzy skończyli rozmaite kursy i przeczytali tysiące jakże modnych obecnie poradników pozytywnego myślenia. A wcale tak nie jest. Powieszenie dziesięciu dyplomów na ścianie, czy zapełnienie półek modnymi książkami niczego nie zmienia. Zmienia dopiero urzeczywistnienie nabytej wiedzy. Problem w tym, że opisywana przez mnie autorka niewiele urzeczywistnia, jest w pozytywnym procesie, czyli innymi słowy – na dobrej drodze.
Nie podaję nazwiska, ponieważ moja krytyka nie jest nikomu do niczego potrzebna. Kto chce, niech sobie czyta. Kiedy zastanowiłam się, skąd taki duży zachwyt tą lekturą i taka popularność poradników o średniej energii, zrozumiałam, że każdy szuka tego, co z nim współgra. Szuka dopasowania do samego siebie. Współcześni ludzie są nauczeni, że cierpienie jest dobre. Chociaż odeszliśmy trochę od średniowiecza, w głębi duszy wiele osób wierzy, że jeśli tu na Ziemi przejdzie przez piekło, to zostaną wynagrodzenie Niebem po śmierci. Kult poświęcenia i cierpienia jest widoczny gołym okiem w pomnikach martyrologii i ciągłej licytacji, kto więcej przeszedł w życiu.
Jest i drugi aspekt – wspomniane poradniki dają ludziom poczucie jedności z autorką. To swoiste dopasowanie, które sprawia, że takie książki dobrze się czyta każdemu, kto swoje wycierpiał. Czytelnik pociesza się, że ból emocjonalny to norma. Porównuje sobie, czy bolało go bardziej czy mniej niż autorkę. Ona staje się mu bliska, budzi sympatię przez współczucie. Już wcześniej zwróciłam uwagę na to, że ludzie najchętniej oglądają filmy o cudzym cierpieniu. Utożsamiają się z bohaterami i być może uwalniają w ten sposób od poczucia winy za to, że ich życie nie jest idealne.
Dla wydawców to bez znaczenia. Wydadzą także horror i kryminał, jeśli godziwie na tym zarobią. Natomiast dla rozwoju ludzkości to ma głęboki sens, ponieważ do wzrostu potrzebujemy wyższej energii niż nasza. Jeśli z zachwytem otaczamy się książkami, które mają dokładnie nasz poziom, nic to nie daje, poza ciekawą lekturą. Warto sięgać wyżej, po takie książki, które namacalnie podnoszą nam energię. Wielu moich czytelników mówi mi o tym, że to co piszę, rozjaśnia im dzień. Moi klienci po konsultacji ze mną czują się widocznie lepiej. Tego typu różnica energetyczna ma ogromną wartość uzdrawiającą. Szukanie dopasowania tego nie daje.
Obserwuję to zjawisko także na portalu społecznościowym. Zrobiłam nawet celowo taki eksperyment. Kiedy wstawiam post o jakiejś trudnej sytuacji, to dostaję dwa razy więcej lajków niż zwykle, a oprócz tego mnóstwo ciepłych, pocieszających słów od życzliwych mi ludzi. Staję się wówczas jedną z nich, bo... mam problem, bo jest mi smutno, bo dzieje się w moim życiu coś niemiłego. Nie ma w tym fałszu – jest dopasowanie do zwykłego człowieka, który szarpie się z życiem i widzi we mnie też "znękaną życiem".
Kiedy piszę głównie pozytywne treści, a o problemie wzmiankuję tylko jednym słowem, kładąc nacisk na to, co dobre, co jest rozwiązaniem i na tym, że niezależnie od wszystkiego jestem dzisiaj szczęśliwa – ilość lajków spada. Tworzy się dystans. Nie jestem już dopasowana do odbiorców. Jestem jak księżniczka na szczycie szklanej góry, która żyje w jakimś nierealnym szczęściu i kochaniu siebie. To przecież nie jest normalne w dzisiejszym świecie. Moje przekazy rezonują wtedy jedynie z niewielką garstką osób, które także urzeczywistniły szczęście. To te same osoby, które pozytywnie recenzują też moje książki.
To fakt. Wynik eksperymentu wykorzystuję, kiedy chcę podnieść oglądalność strony. Wstawiam jakiś post o problemie, czyli o niższej energii i od razu dopasowanie odnajduje w nim więcej osób, pojawia się więcej reakcji i komentarzy. Pozytywne treści oddalają mnie od większej ilości odbiorców. Z jednej strony ludzie dziękują mi za dobrą energię, z drugiej lepiej się czują przy osobach, które mają niższe wibracje.
Nie oceniam tego zjawiska negatywnie – jest po prostu tym, czym jest. Być może z punktu widzenia prosperującej świadomości to nie jest dobre, a może nawet: niedojrzałe. Ale powszechne i naturalne. Bo kto ma dzisiaj prosperująca świadomość poza mną? Garstka... Zachwyt i poczytność takich poradników jak opisany wyżej pokazuje, jak wiele jeszcze przed nami do zmiany ludzkiego oglądu świata i uświadomienia sobie mocy własnego umysłu. Pracy jest więcej, niż mogłoby się wydawać u progu Nowej Ery. Jako ludzkość dorośniemy dopiero wtedy, kiedy zrozumiemy, że naszym przeznaczeniem jest szczęście i miłość, że mamy do nich pełne prawo i że lepiej jest licytować się, kto jest bardziej szczęśliwy, niż kto więcej wycierpiał.
Bogusława M. Andrzejewska