Główna    Horoskopy i analizy   Kursy i konsultacje   Kroniki Akaszy  Publikacje   O mnie    Mapa strony

 

Kochając zołzę

 

Do poczytania:

Prosperita

Myślenie kwantowe

Inspiracje Prosperity

Boskie Portfolio

Warsztaty

 

Uzdrawianie

Psychosomatyka

Wybaczanie

Wewnętrzne dziecko

Miłość bezwarunkowa

Kodowanie

Metoda Evelyn Monahan

Afirmacja

Mapa Marzeń

Felinoterapia

Żywioły

Aura Soma

Aromaterapia

 

Związki miłosne

Prawdziwe uczucie

Kompromis

Trójkątny dramat

Zazdrość

Wiecznie młodzi

Przyciąganie partnera

Duchowo

Test na związki

Wspólne wakacje

Dlaczego się zakochujemy?

Kobieta Utopiec

Kochając zołzę

Przytulanie

Kochać na nowo

Otwórz serce

Bez ślubu

Kochać świadomie

Intymność

O zdradzie

Mężczyzna w związku

Ostatni raz

Po rozstaniu

Po rozwodzie

Ideał

Równowaga

Etapy uczuć

Stałość

Prostota

Komunikacja

Uprzejmość

Ojcostwo

Akceptowanie

Sens związku

Przyjaźń

Priorytety w związku

Odpowiedzialność

Prezenty

Mity i życie

Mezalians

Rocznice

Wiara w siebie

Umowa dusz

Niedojrzałość

Zamienił stryjek

 

Inteligencja seksualna

Korzyści z seksu

Fatalne partnerki

Manipulacje

Udawanie rozkoszy

Seksualność

Dojrzała erotyka

Miłość i seks

 

Harmonia serca

 

Emocje

 

NAO

Analiza z wyglądu

Mowa ciała

Analiza wypowiedzi

Psychografologia

 

Czakry

Numerologia

Astrologia

Astrologia Wedyjska

Sny

Anioły

Reiki

Kroniki Akaszy

Medytacja

Przebudzenie

Artykuły

Publikacje

Lektury

Linki

 

 

 

Dwie kobiety siedzą przy kawie i rozmawiają. Jedna z nich zadaje refleksyjne pytanie:

- Ciekawa jestem, co można zrobić, żeby mężczyzna był naprawdę szczęśliwy?

Druga bez wahania odpowiada:

- A kogo to obchodzi?

Uwielbiam ten żart, przyznaję, zupełnie bez złośliwości. Dbam o swojego męża i widzę po nim, że jest szczęśliwy. Jednak doceniam humor kobiety niezależnej, która rozumie, że jej celem tu na Ziemi nie jest uszczęśliwianie kogokolwiek innego poza sobą samą. My same powinnyśmy być dla siebie na pierwszym miejscu. Tymczasem biologia skłania nas do zajmowania się wszystkimi dookoła z takim przejęciem, że na szczyptę zadbania o siebie często brakuje czasu.

To nie jest artykuł feministyczny. Dla mężczyzn równie ważne jest, aby dbali o siebie i własne szczęście. Oni także są tu na Ziemi po to, by rozwijać w sobie miłość i radość, a w tym miłość do samych siebie. I równie często mają z tym problem. Jednak w przeciwieństwie do kobiet nie mają w sobie pędu, by zadowalać wszystkich dookoła. W pewien sposób jest im łatwiej znaleźć czas dla siebie i postawić swoje sprawy na pierwszym miejscu.

Większość z nas zna doskonałą książkę Sherry Argov "Dlaczego mężczyźni kochają zołzy?". Nie muszę zatem wyjaśniać, że „zołza” to nie wredna baba, która złośliwie dokucza partnerowi, tylko kobieta silna i niezależna. Taka, która ma wysokie poczucie własnej wartości i umie być asertywna, która rozwija swoje pasje i czuje się spełniona, która nie jest bluszczem owijającym się emocjonalnie wokół partnera, lecz samodzielną, atrakcyjną osobą. To świetnie się sprawdza w związkach. Stąd zaczerpnęłam tytuł artykułu, lecz nie będę pisać o książce, tylko o własnych doświadczeniach.

Wielokrotnie podkreślam, że punktem wyjścia do szczęśliwej relacji jest wysokie poczucie własnej wartości. Dotyczy to obu płci. Bez tego, nigdy nie poczujemy się kochane czy kochani. Po pierwsze dlatego, że to nasza własna miłość i akceptacja dla siebie odbija się jak w lustrze w oczach partnera. Jeśli jej nie ma, to zamiast uczucia dostajemy lekceważenie, niechęć i znudzenie, a czasem nawet pogardę i przemoc. Po drugie tylko człowiek, który kocha sam siebie, potrafi naprawdę kochać drugiego.

W byciu zołzą jest jednak coś więcej niż tylko wysoka samoocena. To kobieta nieco zadziorna i z tak zwanym „pazurkiem”. Dynamiczna, pomysłowa, odważna. Jest atrakcyjna dla partnera przez szczyptę nieprzewidywalności. Mężczyźni lubią zdobywać i chcą być czasem zaskakiwani. Wyzwanie i odrobina adrenaliny potrafi zmysłowo nakręcić związek. Jest jak przysłowiowa sól dla potrawy – dodaje smaku. I ponownie ma to znaczenie dla obojga, ponieważ i kobieta oczekuje od swojego męża zainteresowania i tego charakterystycznego błysku w oku, którym kiedyś ją uwiódł. Dbanie o związek, to te wszystkie drobne czary-mary, które dodają mu świeżości nawet po wielu latach. Zołza ma to w sobie, to część jej natury. Potrafi spontanicznie zorganizować upojny wieczór zakończony w sypialni lub na nowo uwodzić „starego” małżonka w taki sposób, że ten czuje jak ubywa mu lat. Od niechcenia tworzy taką stylizację, że jej partner na nowo chce ją zdobywać. I robi to nie po to, by komuś lub czemuś służyć, lecz dla własnej przyjemności.

Każdy z nas chce mieć grzeczne dziecko. Jednak matki i wychowawczynie rzadko chwalą ugrzecznione pociechy, a często mówią, że najbardziej lubią te niespokojne dzieci, te wszędobylskie i inteligentne, bo zazwyczaj są zdolne i pomysłowe. To przyszli odkrywcy i zdobywcy, przyszli artyści. Podobnie jest w partnerstwie. Często zgłaszają się do mnie panie, których problemem jest to, że zdradzają swojego męża i żyją w wielkim poczuciu winy, bo mąż jest taki dobry i kochany. A czemu zatem zdradzają? Bo jest taki nudny jak flaki z olejem. Wszyscy szukamy pasji, zachwytu, dreszczyku emocji. Szukamy też czułości, okazywania miłości i uwodzenia się wzajemnie, niezależnie od trwania stażu małżeńskiego. Nie można o tym zapominać tylko dlatego, że założyliśmy na palec obrączkę. Dobry związek wymaga starania, ale nie poprzez systematyczne pranie koszul, tylko przez zaskoczenie, stworzenie wyzwania, zmuszenie do działania. Zołza robi to spontanicznie.

Moje własne doświadczenie doskonale to potwierdza. W pierwszych latach po ślubie byłam ofiarną żoną. Usłużnie i grzecznie robiłam to, czego sobie życzył mój mąż, dbałam o dom w pierwszej kolejności, gotowałam to, co lubił, układałam nasz związek pod kątem jego zainteresowań. Byłam „ideałem” i aniołem – tak mówili nasi znajomi. Bardzo mocno weszłam w rolę dawcy. Całkiem runęła harmonia pomiędzy dawaniem i braniem. Źle się to dla nas skończyło, omal nie odeszliśmy od siebie na zawsze. Kiedy daliśmy sobie drugą szansę i zaczęłam od nowa, postawiłam na zrównoważenie i nauczyłam się przyjmowania. Podniosłam poczucie wartości i teraz to ja jestem zołzą. Zauważam to, kiedy bez wahania zwracam mężowi uwagę na niewygodne dla mnie drobiazgi, a on usłużnie usuwa je spod moich nóg. Bo odnajduje sens i satysfakcję w tym, że może coś dla mnie zrobić. Dawanie jest przecież przyjemnością – my kobiety to wiemy, dlatego tak łapczywie zagarniamy je w całości dla siebie. A to błąd. Warto partnerowi pozwolić na dawanie.

Przyznaję się też, że to ja jestem bardziej zaczepna i złośliwa. Czasem aż gryzę się w język, bo kłapię nim szybciej niż uświadomię sobie, jak bardzo kocham mojego mężczyznę. Ale to kłapanie mu dobrze robi, ponieważ nie spoczywa na laurach. Stara się o mnie i zabiega o moje uczucie każdego dnia. Z jednej strony wie, co czuję, jednak z drugiej zdaje sobie sprawę, jak łatwo wszystko stracić, jak łatwo zniszczyć nawet najpiękniejszy związek. Bycie zołzą to utrzymywanie równowagi. Dawanie, ale i domaganie się miłości, szacunku, ciepła, czułości. Domaganie się wzmocnione silnym tupnięciem nogą.

W tym miejscu chcę przypomnieć, że nosimy w sobie wszystkie aspekty. Każda z nas ma w sobie trochę ofiarnej żony, która uwielbia dogadzać i rozpieszczać swojego mężczyznę, podsuwając mu pod nos smakołyki. Każda bywa też rozsądną i wyważoną panią domu, która doskonale wie, gdzie są nieprzekraczalne granice. Nosimy w sobie namiętną kochankę i filuterną, szaloną dziewczynkę, która chce płatać figle. A wreszcie każda z nas jest po trosze zołzą, która głośno domaga się swego i złośliwie ucina wszelkie dyskusje.

Bywa w nas i kapryśna rozwydrzona pannica, która strzela focha przy byle okazji, jest wiecznie niezadowolona i na wszystko narzeka. Tej ostatniej nie polecam dopuszczać do głosu, ponieważ bazując na kompleksach potrafi jedynie działać destrukcyjnie na związek. Pozytywne myślenie wyklucza takie zachowanie, jako niekorzystne.

Niemniej możemy korzystać ze wszystkich pozostałych opcji, ponieważ zależnie od okoliczności, każda znajdzie czas i miejsce dla siebie. Najważniejsza jest równowaga. Kiedy za mocno wejdziemy w rolę ofiarnej żony, znudzimy nie tylko partnera, ale i samą siebie, bo życie nie polega na usługiwaniu innym i życiu odbitym od słońca światłem. Każda z nas może świecić samoistnie, rozwijając swoje pasje, spotykając się z przyjaciółmi i ciesząc każdą chwilą życia. Szczęśliwa spełniona kobieta jest wyjątkowo atrakcyjna, a dla każdej z nas to istotne. Nawet wtedy, kiedy jesteśmy singlami. My kobiety chcemy się podobać. Tak po prostu.

Nie można też całkiem rezygnować z ciepła i łagodności charakterystycznych dla tego aspektu, bo ofiarna żona to także ciekawa postać. Powinna być jednak równoważona siłą i pomysłowością zołzy lub humorem i nieprzewidywalnością szalonej dziewczynki. Tylko wtedy związek świeci wszystkimi barwami tęczy, kiedy przejawia różnorodne jakości. Coś więcej niż: obiad – kapcie – gazeta. A jest to – powtórzę – ważne nie tylko dla mężczyzny. Bycie zołzą nie jest kreowaniem nowej rozrywki dla „pana i władcy”, lecz odnalezieniem równowagi i tworzeniem prawdziwego partnerstwa, w którym nikt nikim nie rządzi, nikt nikomu nie usługuje. W takim związku wszystko przeplata się w rytm fantazji, radości i miłości.

 Bogusława M. Andrzejewska