Główna Horoskopy i analizy Kursy i konsultacje Kroniki Akaszy Publikacje O mnie Mapa strony
Przebudzenie 40
Do poczytania:
Metoda Evelyn Monahan
Dużo mówi się dzisiaj o kobiecej energii, która ma zastąpić nadmiar męskiej wibracji na świecie. Kobieca energia ma być intuicyjna, opiekuńcza, łagodna i wyplenić męską potrzebę walki oraz dominacji. Teoretycznie zamiast wojen i dyktatur będziemy mieli świat pełen kochania, troski i wspierania siebie nawzajem. Czy rzeczywiście? Jak ma się do tych marzeń ta kobiecość, którą spotykamy na co dzień?
Zacznijmy od kobiecych "kręgów". Skoro kobiecość ma odzyskać moc i władzę, to na potęgę mnożą się rozmaite grupy, gdzie kobiety uzdrawiają swoją kobiecość i rosną w siłę. Niektóre kręgi wyglądają ciekawie, a prowadzące zdają się być całkiem normalnymi osobami. Ale widzę i takie, gdzie uzdrawianie kobiecości jest rozumiane jako niczym nieograniczona swoboda seksualna i dogadzanie sobie kosztem innych.
Kocham seks i chociaż nie jestem najmłodsza, czerpię z niego mnóstwo radości. Jestem ostatnią osobą, która chciałaby kiedykolwiek i kogokolwiek uczyć wstrzemięźliwości czy moralności. Nie przeszkadza mi poliamoria ani żadna inna forma miłości fizycznej – pod jednym wszakże warunkiem: że nikogo nie krzywdzimy. Seks w stałych związkach ma tę właśnie przewagę nad innymi formami erotyki. Związki nie muszą być wieczne. Mamy prawo szukać miłości z różnymi osobami.
Jednak robi mi się dziwnie, kiedy widzę grupy kobiecego uzdrawiania, które prowadzi nimfomanka. Nie na tym polega zdrowa kobiecość. Osoba, która porzuca męża i dzieci po to, by co parę miesięcy zmieniać partnera i wybiera najczęściej żonatych panów, to jest chory człowiek, który rozpaczliwie potrzebuje terapii. Kiedy taki ktoś dorabia do swojej choroby filozofię rozwoju duchowego i obiecuje innym samotnym kobietom odnalezienie miłości, to robi mi się jeszcze dziwniej...
Nie na tym polega wolność. Wolność to świadomość wyboru i taki związek, w którym odnajdujemy coś dobrego dla siebie. Możemy też wcale nie być w żadnym związku – to też wolność, jeśli tego właśnie chcemy. Ale wolność nie polega na porzuceniu własnych dzieci po to, by móc swobodnie zabawiać się seksem. Wolność nie jest tożsama z egoizmem i dogadzaniem sobie kosztem bliskich osób.
Nie na tym też polega miłość. Kochanie drugiego człowieka to świadome dzielenie się wszystkimi aspektami istnienia. To dawanie i branie. To akceptacja drugiej nieidealnej osoby, bez oczekiwań, że cokolwiek w nas uzupełni. Kochać można tylko wtedy, kiedy jesteśmy całością i kiedy czujemy tę pełnię na poziomie każdej komórki. Prawdziwa miłość zaczyna się od kochania samej siebie. Tylko wtedy umiemy przyjąć drugiego człowieka z całym dobrodziejstwem inwentarza i dostrzegać w nim dobro. Tylko wtedy jak magnes przyciągamy od niego czułość, uwagę i szacunek.
Prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy jesteśmy świadome swojej seksualności i mocy, która płynie z intymnego połączenia. Kiedy nie rwiemy rozpaczliwie każdego chłopa, który popatrzy na nas pożądliwym wzrokiem, bo nie musimy dowartościowywać się byle jakim seksem z kimkolwiek, kto wreszcie rzucił nas na łóżko. Samo opisywanie swoich orgazmów jako czegoś mistycznego nie wystarczy. Skąd wiem? Bo doświadczam tego mistycyzmu i ważną rolę odgrywa w tym procesie miłość, bliskość i przywiązanie do wieloletniego partnera. Nie zadzieje się ten cud z przygodnie poznanym panem. Przygodne znajomości mogą dać silny fizyczny orgazm, ale zawsze dzieje się on na poziomie tylko pierwszej czakry.
A skoro o tak intymnych sprawach mowa, to warto wiedzieć, że każde intymne zbliżenie łączy dwoje ludzi na wiele lat. Zwolenniczki wolnej miłości często nie wiedzą, że wraz z seksem przejmują energetykę przygodnego partnera oraz część jego karmy. Nie rozumieją, dlaczego cierpią emocjonalnie, dlaczego mają dziwaczne sny, a szczęście całkowicie je opuszcza. Zakładam, że tego typu "kobieta-guru" na spotkaniach w kobiecych kręgach nie uczy energetycznego bhp i nie uprzedza, że uprawianie seksu na lewo i prawo to karmiczna wolnoamerykanka.
Chcę bardzo wyraźnie powiedzieć, że średniowieczna asceza nigdy nie była właściwa. Jednak nadużycia wszelkiego rodzaju są równie niebezpieczne. Zdrowy człowiek znajduje tutaj złoty środek dopasowany do własnego libido. Jednak nigdy nie krzywdzi innych. Rozwój duchowy to nie wymyślone historie o innych wymiarach i odleciane medytacje. Rozwój duchowy to DOBROĆ dla każdej czującej istoty. To umiejętność takiego życia, by odnaleźć w nim swoje szczęście nikogo po drodze nie krzywdząc. Proste prawda?
Być może nie trzeba mieć wiedzy seksualnej, by prowadzić kobiece grupy wsparcia. Ale warto mieć w sobie dobroć, tolerancję i rozumienie drugiego człowieka. Nie znajdziemy tego u nimfomanki, dla której pierwszą potrzebą jest dowartościowanie siebie. Takie zjawisko nie byłoby dla mnie niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt, że mnóstwo kobiet idzie za taką osobą i jej klaszcze, a to oznacza, że jako społeczeństwo jesteśmy w powijakach duchowych. Jeśli tak duża ilość kobiet nie odróżnia dobra od zła, to jakaż jest ta nasza kobiecość na tej Ziemi?
Mówienie wszem i wobec o czasach "świętej kobiecości" to za mało, by taki energetycznie kobiecy świat stworzyć. Czego zatem trzeba? Kobiet, które kochają siebie na tyle mocno, by nie sypiać z kim popadnie. Które rozumieją, że w ich łonie drzemie prawdziwa moc, ale i dar przyjmowania na siebie części męskiej energii, by wspólnie uzdrawiać to, co wymaga uzdrowienia. Które umieją świadomie współpracować z mężczyznami i z innymi kobietami.
Które niosą w swoich sercach odpowiedzialność za dzieci i nie porzucają ich dla swobody i możliwości zabawy. Które nie rywalizują z innymi kobietami i nie ośmieszają ich. Które umieją transformować niskie emocje w Światło i napełniać świat pięknem, dobrem i miłością. Które nie potrzebują udawać liderek, by dowartościować siebie, lecz hojnie dzielą się z innymi wiedzą i mądrością, której wcześniej cierpliwie uczą się od mądrzejszych. Które mają w sobie wystarczająco dużo miłości, by dostrzegać piękno natury i zachwycać się nim każdego dnia.
A wreszcie potrzebujemy mądrych kobiet, które nie dają się omamić ludziom wymagającym terapii. Nie wierzą takim osobom, które mają w sobie tyle bezczelności, by same siebie nazywać wizjonerami. Psychologicznie to zrozumiałe: osoby mające tupet zawsze są obiektem zazdrości, bo brną przed siebie po trupach i głośno krzyczą o swojej wspaniałości. Wygląda kusząco. A jeśli przy tym łaskawie rzucą w tłum: "chodźcie za mną" – któż im się oprze? Tylko prawdziwie przebudzona kobieta.
Bogusława M. Andrzejewska