Wybaczanie wydaje się rzeczą oczywistą, choć niełatwą. Tymczasem pojmowanie samego procesu jest wielopoziomowe i moim zdaniem, im wyżej wspinamy się w naszym duchowym wzrastaniu, tym ciekawsze podejście do tematu możemy odnaleźć. W istocie jest zresztą odwrotnie – im bardziej nasz ogląd tematu opiera się na Jedności Wszystkiego Co Jest, tym bardziej zaawansowany punkt na ścieżce duchowego rozwoju pokonujemy. Myślę też, że takie odkrywanie rzeczywistości przychodzi do nas samo, kiedy jesteśmy na to gotowi. Nie wszystkiego można nauczyć się z książek, a z całą pewnością nie sposób nauczyć się odczuwania.
Poziom pierwszy wybaczania to dla mnie taka metaforyczna duchowa piaskownica. Polega on na tym, że przykładowa Małgosia wybacza przykładowemu Jasiowi, że ów ją zranił dotkliwie, odrzucił, porzucił, a może nawet przy tym uderzył i publicznie poniżył. To wybaczenie jest taką pierwszą próbą podejścia do tematu. Małgosia przeczytała, że „należy odpuścić” i posłusznie mówi: „wybaczam ci Jasiu”. A w myśli dodaje: „ty zły człowieku, który mnie skrzywdziłeś, wybaczam ci, bo jestem mądra i dobra, a ty nie”.
W jakimś momencie Małgosia może zdać do szkoły podstawowej przebaczania i pojąć dość ogólnie Zasadę Lustra. Zaczyna rozumieć, że Jaś jest nauczycielem, który pokazał jej wzorce, jakie ma do odrobienia. W kolejnych klasach podstawówki Małgosia nazwie te wzorce „miejscami, którym zabrakło miłości„. Jeśli potraktuje proces poważnie, będzie uzdrawiać swoje poczucie wartości i uczyć się kochać siebie, rozumiejąc, że Jaś dlatego ją skrzywdził, by to odkryła. Zaczyna rozumieć, że źli ludzie są nauczycielami, którzy pokazują nam, co mamy do zrobienia.
Jeśli pilnie pracuje, to zda egzamin do liceum, w którym zaczyna pojmować, że nikt nie jest zły ani dobry. Dowiaduje się, że dusze przed zejściem na Ziemię zawierają umowy. Odkrywa, że Jaś to nie żaden „zły gość”, tylko przyjazna dusza, która obiecała, że zejdzie na tę planetę, by zrobić Małgosi przykrość i w ten sposób pomóc jej w pokochaniu samej siebie. Bez Jasia by tego nie odkryła, uważałaby przecież, że nic nie trzeba zmieniać. Zaczyna wycofywać się z określenia „nauczyciel” i wychodzić z żalu do Jasia. Patrzy na niego i widzi w nim takiego samego zwykłego człowieka, jakim jest ona. Już nie myśli kategoriami: „ja to ta skrzywdzona, on to ten zły”. Widzi skomplikowany karmiczny układ dwóch świetlistych istot i zaczyna zagłębiać się w próby pojmowania tej świetlistości.
Kiedy Małgosia zrozumie istotę umowy między duszami, dojdzie do wniosku, że nie ma tu nic do wybaczania. Bo o co mieć pretensje do Jasia? Przecież jego słowa i gesty były zgodne z tym, o co poprosiła go sama przed zejściem na Ziemię. Nie można złościć się, że ktoś pilnie wykonuje to, o co go prosimy. Kiedy Małgosia pojmie i poczuje, że nic Jasiowi wybaczać nie musi – zda maturę z tego fascynującego procesu. Niektórym to może wystarczyć, ponieważ uwalnia nas na poziomie energetycznym. Ale to wcale nie jest koniec zabawy.
Niektórzy po maturze kontynuują naukę na wyższej uczelni. Małgosia też zda na studia, kiedy spojrzy na całe wydarzenie od duchowej strony. Zamiast wybaczać Jasiowi, do którego już nie ma żalu, spojrzy z miłością na siebie i wejdzie w proces wybaczenia sobie, że zamiast kochać swoją boską istotę całym sercem, pozwoliła na trudne i bolesne doświadczenia. Zadała samej sobie rany, wykorzystując do tego ręce i słowa Jasia. Jednak, by zaliczyć sesję egzaminacyjną, Małgosia musi przejść przez to z miłością. Bez obwiniania siebie. Dopóki ma w sobie choćby cień poczucia winy, że miała kiepskie wzorce, że nie kochała siebie wystarczająco – oblewa egzamin za egzaminem. W duchowym wzrastaniu pozbywamy się całkiem pojęcia „wina” czy „winny”.
Wyższe studia w wybaczaniu to dawanie sobie samej miłości i przeproszenie siebie samej za to, że weszło się w tę niepotrzebną rozgrywkę. Że goniło się kogoś z gniewem i żalem, które niszczyły ciało i zdrowie. Że płakało się po nocach, psując sobie humor, zamiast śmiać się, cieszyć i tańczyć. Nauka akademicka to pełne odpuszczenie sobie straconego na złości i pretensje czasu. Ale to wszystko płynie w miłości do siebie. Nie można przecież mieć do siebie pretensji, że zrobiło się coś niewłaściwie i jednocześnie wyznawać sobie miłość – jedno drugiemu zaprzecza. Prawdziwe kochanie przyjmuje nas w całości z pełnym dobrodziejstwem inwentarza.
Kiedy Małgosia poczuje na każdym poziomie swojego istnienia, że wszystko, czego doświadczyła było dobre i wartościowe, że każda sytuacja wzbogaciła ją i przyniosła jej swoje piękno – wówczas zakończy naukę. Praca magisterska zostanie napisana w momencie, kiedy Małgosia uzna sama z siebie i sama przed sobą, że wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno. Że nie ma winnych. Że nie ma winy. Że nie ma zła. Że wszechświat jest w całkowitej harmonii. To istotny punkt w duchowym wzrastaniu.
Cóż pozostaje jeszcze obrona pracy. Tu wisienka na torcie, czyli bezwarunkowa miłość, która przepłynie otwartym portalem serca i wypełni Małgosię po brzegi. Małgosia poczuje na poziomie zarówno umysłu jak i serca, że jest jednością z Jasiem. Że w innym wcieleniu, to ona była Jasiem, że nadal nim częściowo jest, a Jaś był nią i jest nią. Że są Jednym Światłem z Jednego Źródła. Że nikt tu nikogo nie krzywdzi, tylko tworzy się zabawne doświadczenia, aby odblokować serce i stać się tym, czym jest się w istocie: Miłością.
A teraz można wrócić do pierwszego stopnia tej metafory – do piaskownicy i zobaczyć różnice pomiędzy pierwszy i ostatnim poziomem. Maluszek stawiający z piasku babki różni się nieco od magistra, który odbiera dyplom po obronie pracy. Poziomy rozumienia wybaczania i praktycznej pracy nad tematem też się różnią. Każdy jest na takim etapie, na który jest gotowy, ponieważ nic tutaj nie można przyspieszać. Wybaczenie to uczucie, które pojawia się na poziomie serca, kiedy myślimy o swoim „Jasiu”. Rozpoznanie prawdy na poziomie umysłu może nam w tym pomóc, ale nie zastąpi tego, co czujemy. Jednak warto wiedzieć, jak wygląda cały proces, bo wtedy wiemy, do czego zmierzamy w swoim duchowym wzrastaniu.