Nieświadomie

Niedawno pod jakimś postem zachęcającym czytelników do rozwijania umiejętności wybaczania znalazłam zaskakujący komentarz. Ktoś stwierdził, że wybaczyć to można komuś, kto nieświadomie nas skrzywdził. W tym samym zdaniu zadał – jak rozumiem retoryczne – pytanie, jak w ogóle można wybaczyć tym, którzy robią nam krzywdę celowo. Co mnie tu zaskakuje? Zastanawianie się nad wybaczaniem ludziom, którzy krzywdzą nas nieświadomie. Tu nie ma nic do wybaczania, to chyba jasne. A może jednak nie?

Mówcy motywacyjni, terapeuci, trenerzy rozwojowi napisali tysiące artykułów i książek o tym, jak wybaczać i dlaczego. Tymczasem ludzkość –  i to ta młoda jej część korzystająca w pełni z internetu – nadal nie pojmuje sensu czegoś takiego, jak cierpienie, które nie było zamierzone, a wydarzyło się całkiem niechcący. Takie osoby błędnie zakładają, że czynią wielki postęp w swoim wzrastaniu, kiedy łaskawie zdecydują się wybaczyć komuś, kto zupełnie przypadkiem ich potrącił.

Oczywiście ta tytułowa „nieświadomość” to wiele rozmaitych możliwości. To może być osoba chora psychicznie, która rzuca się na nas z nożem. To może być małe dziecko, które rzuca w nas kamyczkiem, bo nikt go nie nauczył, że tak nie można. To może być ojciec, który leje pasem syna, bo tak samo wychowywał go jego ojciec. I dodać tu należy, że ten ojciec jest całkiem niewykształcony, a może nawet nieco ułomny intelektualnie i nie ma pojęcia, że można inaczej. Z jednej strony podkreślam, że czasem warto reagować i wzywać policję czy pogotowie, ale z drugiej strony: jak obwiniać kogoś, kto nie rozumie, że zachowuje się niepoprawnie?

Z reguły przykładam tę zasadę także do wszystkich nieidealnych rodziców, którzy w jakiś sposób zawiedli nasze oczekiwania. Myślę, że zwyczajnie nie umieli inaczej. Korzystali z paska, bo taki model odziedziczyli po swoich przodkach. Nie okazywali miłości, nie chwalili, bo tak ich nauczono. Czy można mieć żal do osoby niedostępnej emocjonalnie, że nie okazuje uczuć? Uważam, że żyjemy w czasach przeintelektualizowanych psychologicznie. Dorosła osoba potrafi obwiniać całkiem zwyczajnych rodziców o to, że byli chłodni, nie poświęcali czasu, nie obdarzali czułością, krytykowali.

Nie widzę w tym głębszego sensu, a jedynie niekorzystną tendencję do rozczulania się nad sobą. Ludzie są zwyczajnie różni, a krytyka jest powszechną metodą naprawczą, która ma na celu uczyć właściwego działania, chociaż niewielu umie ją konstruktywnie zastosować. Nie każdy lubi dzieci, nie każdy chce się z nimi bawić i głaskać ciągle po główce. Jeśli dołożymy do tego powszechne zjawisko samotnego macierzyństwa – kto ma czas i siłę, by rozpieszczać dzieci? A potem takie dorosłe dziecko wymyśla niestworzone historie na bazie oczywistych, ale wcale nie dramatycznych deficytów.

Aż ciśnie się na papier przypomnienie, że całe pokolenie dorastało w czasie wojny i oczywistego wówczas głodu. Nie chcę się na to powoływać, zauważam tylko, że przeciwieństwa losu są skrojone na miarę naszych możliwości i służą wzmacnianiu nas wewnętrznie. Chłodny i krytyczny rodzic uczy nas wiary w siebie i we własne siły. Nie po to pojawia się w naszym życiu, byśmy spędzali wiele godzin na terapii, ale po to, byśmy umieli wziąć się w garść i działać bez oglądania się na pochwały i głaski. Tak zwyczajnie. Dostrzegacie to czasem?

Czym innym jest pastwienie się nad dzieckiem, przemoc fizyczna albo emocjonalna czy molestowanie albo alkoholizm. Bywają różne sytuacje, które chociaż noszą znamiona choroby psychicznej, nie należą do nieświadomych. Wiem, że jest wiele takich osób, które po koszmarnym dzieciństwie potrzebują terapii. Po to są terapeuci. Jednak w wielu wypadkach nasi rodzice to zwyczajni ludzie, którym tylko zabrakło psychologicznej wiedzy i powielali błędy swoich przodków.

Ogólnie rzecz biorąc – kiedy schodzimy na Ziemię, starannie wybieramy sobie rodziców, którzy mają nas prowokować do aktywniejszego kochania samych siebie. Mamy cenić siebie bez oglądania się przez ramię na innych. To działa tak, jak zmysły u osoby niewidomej. Osoba, która nie widzi, ma zwykle świetnie rozwinięty zmysł dotyku, wyczuwa najmniejszy prąd powietrza, najmniejszy ruch obok siebie. Z reguły słyszy lepiej niż ci, którzy mają dobry wzrok. Jeśli pojawia się jakiś deficyt, to ma nas zmobilizować do rozwinięcia w sobie innych sposobów wyrównania braku.

Aby nie być gołosłowną przypomnę, że ja także miałam bardzo surową i wymagającą mamę. Byłam karana nawet za to, że zamiast piątki (nie było wówczas szóstek) przynosiłam czwórki. Moja mama miała wielkie oczekiwania wobec mnie i karała mnie za to, że ich nie spełniałam. Faworyzowała wyraźnie mojego brata. I wiecie co? Nie potrzebowałam cudów i rozdrapywania ran, by stać się jej ukochaną córką. Wystarczyło, że pokochałam siebie – jak lustro odzwierciedliła to uczucie. Pokochałam także ją taką, jaka jest – bez żalu, bez oczekiwań, że ona się zmieni. Wtedy oczywiście się zmieniła i nasze relacje stały się pełne miłości.

Od razu też podkreślę, że niczego nie musiałam w tym względzie wybaczać. Wystarczyło zrozumieć, że nie mam czego wybaczać, bo moja mama chciała dla mnie jak najlepiej. Miała wdrukowany taki model, że najlepsze efekty osiąga się surowością i dyscypliną. Jak mogłam mieć do niej żal i o co? Nawet w kwestii widocznego faworyzowania mojego brata – człowiek nie wybiera sobie, kogo uwielbia. Wiele matek tak ma, że któreś z dzieci jest im bliższe i nie wiedzą, że można to zmienić. Ale prawda jest też taka, że to była moja lekcja, a nie mojej mamy. To ja miałam pokochać siebie, by zostać zauważoną i docenioną. Rodzice to lustra. Nadal mnie zdumiewa niepomiernie, że ludzie mają pretensje do luster, zamiast zmieniać siebie.

A wracając do nieświadomości w tym temacie – chyba rzadko spotykamy naprawdę celowe krzywdzenie kogoś innego. To na pewno złodziej, który nas okrada. To oszust, który chce na nas zarobić. To złośliwa teściowa, która czerpie satysfakcję z wbijania nam szpilek. To kochanka męża, która pcha się do łóżka żonatemu mężczyźnie, by na cudzym bólu uwić sobie wygodne gniazdko, ale i sam mąż, który zapomina, że ślubował komuś lojalność. Powiedziałabym, że to sprawy ewidentne. Ale też tylko wtedy stajemy przed wyzwaniem sztuki wybaczenia. Bo kiedy ktoś celowo nas rani, wie doskonale, co robi. Dąży do zaspokojenia swoich potrzeb cudzym kosztem. Trudno nam takich ludzi zrozumieć.

Jednak temu właśnie służą te wszystkie techniki jak Medytacja na Światło, Radykalne Wybaczanie czy listy wybaczające. Bo przy świadomej krzywdzie trzeba nauczyć się patrzeć nieco głębiej i w złodzieju, oszuście czy wrednej teściowej zobaczyć to samo Światło, którym i my jesteśmy. To jest proces i na pewno wymaga uwagi. Nie jest natomiast procesem wybaczania uświadomienie sobie, że ktoś jest inny niż my i nie musi spełniać naszych oczekiwań. Jeśli rodzice starają się po swojemu, to chociaż ich metody nam się nie podobają – nie mamy im czego wybaczać. Mamy ich zrozumieć.

Jeśli ktoś swoim działaniem niechcąco nas naraził na stratę czy przykrość, to nie ma w tym jego winy i mówienie w takim kontekście o wybaczaniu nie jest właściwe. Nawet jeśli ktoś jadąc prawidłowo z odpowiednią prędkością niefortunnie wpadnie w poślizg i ktoś inny w wyniku tego ucierpi – nie ma tu winy człowieka. Jest lekcja karmiczna dla tego, kto został poszkodowany. Nie interpretuję prawa – nie jestem prawnikiem. Piszę o zasadach duchowych. Pewne lekcje mamy zapisane w programie duszy. Szukanie winnych jest ślepą uliczką. Cierpienie pojawia się jako nasz nauczyciel – mamy odrobić swoje lekcje.

 

Bogusława M. Andrzejewska
Bogusława M. Andrzejewska

Promotorka radości i pozytywnego myślenia, trenerka rozwoju osobistego i duchowa nauczycielka. Pisarka i publicystka, Redaktor Naczelna elektronicznego magazynu „Medium”. Autorka wielu poradników rozwoju. Astropsycholog i numerolog oraz konsultantka NAO. Prowadzi szkolenia na temat wiedzy duchowej i prosperity. Pracuje z Aniołami, robi odczyty w Kronikach Akaszy. Jest nauczycielką Reiki i miłośniczką kryształów, kotów oraz drzew. W wolnym czasie pisze wiersze.

Artykuły: 636
0
    0
    Twój koszyk
    Nie masz żadnych produktówPowrót do sklepu