Czytałam niedawno artykuł, w którym świeżo upieczona mężatka skarżyła się na zbyt niskie kwoty w kopertach otrzymanych od gości weselnych. Zaintrygowało mnie to. Rzecz jednak nie w materializmie czy chciwości. Nawet nie w braku kultury, który skłonił do wyrażenia głośno takiego rozczarowania. Sięgając głębiej, zadaję sobie pytanie, co jest ważne dla takiej kobiety i jak to rokuje małżeństwu, w które właśnie weszła?
Są bowiem ludzie na świecie, którzy zapraszają na swoje wesele przyjaciół, by z nimi dzielić się swoim szczęściem. Być może nawet długo odkładają na ten cel pieniądze, może biorą kredyt, by wyprawić weselną ucztę i zatańczyć na parkiecie. Jednak cieszą się obecnością bliskich osób i nie ma dla nich znaczenia, czy w prezencie otrzymają mikser czy tomik wierszy. W gruncie rzeczy wystarczy im nawet wiązanka kwiatów.
Oto właściwe podejście, które pokazuje mądrość i szlachetność, a tym samym rokuje dobrze. Człowiek, który ceni bardziej przyjaźń niż zawartość otrzymanej koperty, potrafi też w związku docenić miłość i troskę, którą otrzymuje od partnera/partnerki. Jedno na pewno jest tu gwarantowane: w takim związku nie będzie kłótni o pieniądze. A to mocny as w rękawie, ponieważ wiele małżeństw rozpada się z powodów finansowych.
Widzę w takich ludziach wrażliwość i ciepłe serce, które potrafi kochać. Które nawet w skrajnej biedzie, przytuli, nie zdradzi, lecz wesprze z oddaniem. To partner, na którego zawsze można liczyć. Jeśli oboje tak właśnie patrzą na świat, będą czerpać szczęście ze swojej obecności. A ta obecność ważniejsza będzie od każdej sumy pieniędzy. Człowiek o takim podejściu do życia poszukuje w nim sposobów na okazywanie i doświadczanie miłości, a to przynosi najczęściej dobry związek.
Jeśli mój mąż na weselu liczyłby z napięciem zawartość kopert, prawdopodobnie okazałby się skąpcem, który rozlicza też każde 10 zł wydane przeze mnie na szminkę. Jeśli to kobieta w pierwszej wolnej chwili, zamiast tulić się do świeżo upieczonego małżonka, niecierpliwie rozrywa koperty, to trudno spodziewać się od niej potem ciepła, czułości czy troski. Będzie wymagała coraz więcej i wydymała niezadowolone usta, kiedy nie wystarczy na spełnienie jej kaprysów.
Jeśli oceniamy zaproszonych gości przez pryzmat tego, ile włożyli do koperty, to w związku nie liczą się uczucia, lecz finanse. Kiedy miną pierwsze uniesienia, wybuchnie cała fala kłótni o to, kto więcej zarabia, kto więcej wydaje, czyi rodzice bardziej pomagają. Często już następnego dnia po weselu, zaczynają się złośliwe docinki: „ci od ciebie to niewiele nam dali, masz złą i skąpą rodzinę”, a chytry palec wskazuje naszego ulubionego wujka lub uwielbianą ciocię, bez których nasze dzieciństwo byłoby bardzo smutne.
A potem miesiącami toczy się wojna o kasę. I wzajemne wytykanie sobie „pazerności” w rodzinie lub skąpego ojca. Czasem prośba o odwiezienie mamy do domu wywołuje sprzeciw, bo „paliwo kosztuje, niech sobie weźmie taksówkę”. To przykre doświadczenie, które nie spaja związku, lecz go niszczy dzień po dniu, godzina po godzinie. Aż do rozstania. A przecież ten problem widać od razu, jeśli spojrzymy na weselne przyjęcie.
Nic zatem dziwnego, że panuje powszechne przekonanie o zależności szybkości rozwodu od wystawności przyjęcia. Im droższe weselicho, im więcej gości, tym szybciej ludzie się rozstają. I chociaż nie jest to regułą, to zależność ta jest bardzo logiczna, ponieważ wielkie wesela świadczą o pustce wewnętrznej. Są organizowane po to, by dodać sobie splendoru i wartości, których w sobie nie widzimy.
Najważniejsze w naszym życiu i w naszym związku jest wysokie poczucie własnej wartości. Jeśli kochamy, szanujemy i podziwiamy siebie, to nasz partner jak lustro – kocha, szanuje i nas podziwia. Proste. Nie ma szczęśliwego związku, jeśli mamy mnóstwo kompleksów, ponieważ partner będzie je nieświadomie wydobywał na światło dzienne i rzucał je nam w twarz. Taka jest jego duchowa rola, po to wchodzimy w tym ziemskim życiu w związki.
Człowiek o wysokiej samoocenie nie potrzebuje wielkiego wesela. Potrzebuje gromadki przyjaciół, z którymi będzie celebrował swoją radość ze zmiany stanu cywilnego. Ogromne, wystawne weselicho jest popisem przez koleżankami, sąsiadkami i kuzynkami. Niesie w sobie mniej lub bardziej świadomą potrzebę pokazania światu: „złapałam go! Udało mi się! Wygrałam, nie będę stara panną”, co oznacza: „nie jestem aż taka brzydka jak myślałam”. Kobieta o wysokim poczuciu wartości, świadoma swojej atrakcyjności nie czuje jakiejś wygranej, tylko piękne, głębokie szczęście płynące z bliskości ukochanego, z którym jak najszybciej chce zostać sam na sam. Żadnych wesel i tłumów gości, tylko my sami w jedwabnej pościeli!
Może być też inny wzorzec. Wielka weselna impreza na sto gości ma za zadanie pokazać piękną suknię i fryzurę, czyli znowu: „patrzcie, podziwiajcie, zazdrośćcie mi”. Osobie o wysokiej samoocenie, wystarczy podziw w oczach kilkunastu najdroższych przyjaciół i zdjęcie wstawione potem na społecznościowym portalu. Kiedy kompleksy duszą, trzeba zobaczyć błysk zazdrości w oczach tych nie lubianych sąsiadek czy kuzynek i spróbować tym błyskiem dowartościować siebie.
Co ciekawe, na te wielkie ślubne imprezy zaprasza się mnóstwo osób nie lubianych i mało znanych. Po co? Nigdy tego nie rozumiałam. Ale widzę tu potrzebę tego błysku, bo istnieje niepisana zasada, że młodzi na weselu są najważniejsi. To ten moment, kiedy nikt nie ma prawa przyćmić panny młodej, więc chyba żal nie skorzystać i nie poczuć się lepszą, piękniejszą, ważniejszą od tych, którym całe życie się zazdrościło na przykład. Chociaż ten jeden jedyny raz, zanim się zejdzie znowu do roli szarej myszki. Rzecz w tym – i po to piszę ten artykuł – że każda kobieta jest cudowna sama w sobie i nie potrzebuje do tego ślubnej sukni. Wysokie poczucie wartości jest nie do przecenienia.
Kiedy tłumaczę młodym, że lepiej wydać pieniądze na piękną podróż poślubną, niż na ucztę dla stu czy nawet dwustu niekoniecznie lubianych osób, szukają dziwnych argumentów. Najczęściej pada stereotypowe stwierdzenie: „bo to najważniejszy dzień w życiu, chcę by był szczególnie piękny i chcę go zapamiętać”. Tylko problem w tym, że to nieprawda. Kiedy minie kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, wcale nie będziecie chciały pamiętać dnia ślubu. Bardzo często po latach będziecie z kimś innym, a pierwszego męża będziecie rozpaczliwie wymazywać z pamięci, traktując jego i wystawne z nim weselicho – całkiem niepotrzebnie zresztą – jako największy życiowy błąd. A nawet jeśli Wasza miłość przetrwa, to po latach ważniejsze będą zupełnie inne rzeczy. Nie inwestujcie ogromnych pieniędzy i uwagi w takie niepotrzebne imprezy – to oczywiście tylko moja życzliwa rada. Zrobicie, jak zechcecie. Nie przeszkadzają mi wesela. Lubię patrzeć na piękne kobiety w cudnych ślubnych sukniach.
Wiem jednak, że szybko zapomnicie o tym dniu i rzadko będziecie do niego wracać myślami. Utonie w bogactwie prawdziwie istotnych doświadczeń. Co zatem może być w życiu ważne? Co po latach przyćmi całkiem dzień Waszego ślubu? Oto kilka przykładów. Niektórych doświadczycie, innych nie, ale będziecie mieć jakieś inne swoje uniesienia i wzruszenia, które powracać będą słodką falą i otulać Wasze serce. Jedno jest pewne – nie ma wśród nich wesela.
– Narodziny dziecka. Ta chwila, kiedy pierwszy raz bierzecie je w ramiona. Kiedy ze wzruszeniem dotykacie maluteńkich paluszków zaciskających się na pieluszce.
– Wspólna z ukochanym podróż do pięknego miejsca i przeżywanie na nowo uniesień z czasów narzeczeństwa. Moment, kiedy na nowo zaczynacie mówić sobie „kocham cię”.
– Wydanie swojej pierwszej książki, która pisana była latami. Ta chwila, kiedy bierzecie w dłonie pierwszy wydrukowany egzemplarz pachnący świeżą farbą.
– Pierwsze własne mieszkanie po wielu latach oczekiwania. Dotyk kluczy do nowego domu i myśl, jakiego koloru zasłony powiesicie w salonie.
– Wycieczka na Santorini. Ten moment, kiedy możecie po raz pierwszy spojrzeć na kalderę w oślepiającym blasku słońca.
– Praga z ukochanym. I spacer po moście Karola w piękny słoneczny dzień, kiedy miłość wypełnia Was po brzegi. Ten moment, kiedy zatrzymujecie się tylko po to, żeby się pocałować.
– Pierwsza wystawa malowanych przez Was obrazów (rzeźb, prac, grafik), kiedy słyszycie mnóstwo pozytywnych recenzji, a wzruszenie i zdziwienie odbiera Wam głos.
– Bezinteresowne zaangażowanie w projekt dla dobra innych ludzi i ta magiczna chwila, kiedy nieoczekiwanie dostajecie zaproszenie na imprezę i ktoś wręcza Wam bukiet kwiatów z podziękowaniem za dobre serce, a Wy stoicie oniemiałe i skrępowane na środku sceny w burzy gorących oklasków.
– Rozstania i powroty. Taki dzień, kiedy po wielomiesięcznych kłótniach i krótkiej separacji decydujecie się z mężem na powrót do siebie. Ten moment upojnego seksu, którym witacie nowy rozdział życia.
– Narodziny wnuczątka. Chwila, w której odwiedzacie córkę lub synową w szpitalu i niezgrabnie bierzecie na ręce nowe życie, próbując z trudem przypomnieć sobie, jak trzyma się dziecko. I znowu te malutkie paluszki.
Oto życie z całym swoim wdziękiem. Często wspominam pierwszy pocałunek mojego męża i to, kiedy pierwszy raz poszliśmy razem do kina, a on nie wypuszczał z ręki mojej dłoni. Pamiętam zapach konwalii, które mi przynosił i ciepło jego kurtki, którą mnie okrył, kiedy zmarzłam. Z rozrzewnieniem wspominam pierwszy i jedyny jak dotąd list, który do mnie napisał, kiedy leżałam w szpitalu po urodzeniu naszej córeczki. Wówczas na oddziałach położniczych nie było odwiedzin. Nie istniały komórki. Ten list to fenomen, który przechowuję do dzisiaj.
A wracając do kwestii ślubnych – zupełnie nie porusza mnie wspominanie wesela. Najlepiej z tego czasu pamiętam naszą noc poślubną, no ale to inna sprawa. A goście? Nawet nie umiałabym ich dzisiaj wymienić. Potrawy? Nie pamiętam. Suknia? Nie miała znaczenia. Prezenty? Chyba jakieś były. Kogo to naprawdę obchodzi? Z miłością radzę – przemyślcie swoje priorytety. Spójrzcie przez pryzmat swojego kochającego serca, co naprawdę jest w związku ważne. Ponieważ właśnie to będziecie zbierać i układać w swojej pamięci jak najdroższe skarby. Wesele do nich nie należy.