Obecne czasy charakteryzuje totalna anarchia wobec tradycji i tego, co ogólnie cenione. Kiedy przyglądam się tym wszystkim wypowiedziom o rewolucyjnym charakterze, nie mogę pozbyć się uczucia, że jest w nich potężna potrzeba destrukcji. Budowanie na zgliszczach nie jest w moim odczuciu niczym dobrym, a zasłanianie się jakże modnym obecnie „wychodzeniem z matrixa” jawi się mega matrixem samym w sobie. Dlaczego? Bo prawdziwe wyjście z jakiegokolwiek systemu może nastąpić tylko – powtarzam TYLKO – poprzez wzrost wibracji.
Żadna destrukcja nie podnosi nam energii. Żadne wykpiwanie i poniżanie też tego nie czyni. Jeśli zatem czytam ociekający pogardą post na dowolny temat, to zapala mi się od razu czerwone światełko ostrożności. Nie wystarczy napisać mentorskim tonem, że to czy owo należy do systemu, a my sami właśnie się z niego wyrwaliśmy. Samo pisanie o tym jest pewną formą zaprzeczenia. Myśl kreuje rzeczywistość, a nasza moc jest o wiele większa niż się poniektórym fałszywym duchowym guru wydaje. Poziom rozumienia rzeczywistości nadal jest bardzo niski u tych, którzy krzyczą najgłośniej.
Dzisiaj moją uwagę przykuła wszechobecna napaść na Święto Zmarłych i wizyty na cmentarzach. Zacznę od tego, że nie bywam 1 listopada na żadnym cmentarzu. W ciągu roku jakoś tam ogarniam miejsce pochówku moich ukochanych, ale cześć im oddaję paląc świece we własnym domu. Od lat tak jest. Mogłabym rzec, że nie obchodzę tego święta w tradycyjny sposób biegając ze zniczami, ale wykorzystuję magię dnia na refleksję, intencję i miłość przekazaną w mocy ognia. Odkąd sięgam pamięcią, zapalam świece skupiając się na uczuciu miłości i wdzięczności do tych, którzy odeszli z ziemskiego wymiaru. Wiem też, że kwiaty, pacierze i polerowane pomniki nic dla Nich nie znaczą. Liczy się tylko uczucie miłości płynące z serca.
Znaczą natomiast dla nas, dla nadal żywych w fizycznym ciele, którzy tu zostali. Dla wielu ludzi mogiła na cmentarzu jest czymś ważnym w ich tęsknocie za zmarłymi. Nie każdy wie i czuje, czym naprawdę jest śmierć. Trudno pojąć ten mistyczny wątek naszego istnienia. Wielu ludzi nadal chodzi do kościoła i tam szuka dla siebie odpowiedzi. Nawet jeśli nic wartościowego stamtąd nie wyniosą, to czy nie mają do tego prawa? Czy są gorsi od nas, którzy dotknęliśmy śmierci i rozumiemy jej istotę? Każdy jest we właściwym miejscu i czasie.
Nie podoba mi się ta wszechobecna nagonka na tradycję, tak jak nie rozumiem żadnej nagonki na tych, co myślą inaczej. Może śmieszyć cmentarna rewia mody i ogromniaste rzędy setek zniczy, ale nie oburza mnie ani nie dziwi to, że ludzie chcą oddać swoim bliskim hołd. Jest dla mnie zrozumiałe, że ludzie szukają takiego punktu, w którym mogą uzewnętrznić swoją żałobę, swoja tęsknotę albo pojednać się z kimś, kto za wcześnie przeszedł na druga stronę.
Warto być dobrym za życia, to nie ulega kwestii, ale czasem nie umiemy inaczej. Ktoś odchodzi, zabierając nam cząstkę serca i zostawiając z ogromnym poczuciem winy. Mogiła jest miejscem, przy którym możemy wyrzucić z siebie cały ból i wstyd, błagać o wybaczenie. Jedni robią to na cmentarzu, inni w świątyni, a jeszcze inni potrafią w dowolnym miejscu połączyć się z kimś, kogo już fizycznie nie ma. Mi wystarczy świeca, mam też Kroniki Akaszy. Ale nie wszyscy jesteśmy tacy sami. Dojrzały duchowo człowiek pozwala innym uwalniać swoje uczucia w takim miejscu, które sobie wybiorą.
Ostatnio moi znajomi hurtem powielają jeden cytat z pewnej książki, wprowadzającej nazwę „kult grobu”. Niewiele w tym tekście prawdy. Jeśli ktoś rzeczywiście bardziej skupia się na grobie niż na zmarłym, aby zaimponować sąsiadom i wywołać w nich zazdrość, to zwyczajny snobizm i niskie poczucie wartości. Brzydkie to, ale ludzkie, a z cała pewnością nie dotyczy każdego, kto odwiedza miejsce pochówku swoich bliskich. Dostrzegam w gromadnym bieganiu na cmentarze także poczucie winy – szczególnie u tych, którzy ten cmentarz odwiedzają tylko raz w roku. Dostrzegam tu nadrabianie zaległości. Z energetycznym kultem grobu nigdy się nie spotkałam.
Wspomniany cytat podnosi też kwestię żałoby i podkreśla jej destrukcyjny wpływ na człowieka. To prawda, tylko co ma do tego cmentarz? Czy ludzie w domach nie cierpią i nie płaczą? Czy to grób wywołuje cierpienie, czy śmierć postrzegana jako niewyobrażalna tragedia? Czy bez grobu ukochanej osoby człowiek natychmiast uwolniłby się od żalu? Pozwolę sobie z odrobiną złośliwości powiedzieć, że bezmyślne powielanie takiego bełkotu jest dla mnie mocnym zaklinowaniem w „systemie”, a nie uwolnieniem od niego.
We wszystkich kulturach świata szanuje się przodków. To piękna wspierająca energia. To nasz rodowód. Nie musimy im dziękować na cmentarzu, jasne – można inaczej, ale ciekawostką jest tu nawet nazewnictwo. Kiedyś mówiło się „nagrobek”. Dzisiaj wszyscy nazywają kamienny grób „pomnikiem”. W moim odczuciu taką właśnie spełnia rolę – pomnika, czyli hołdu, który oddajemy zmarłym. Czasem – jak wspomniałam wcześniej – z poczucia winy, że nie zdążyło się kochać za życia, ale czasem naprawdę z miłości. Pamiętam, jak moja Mama wybierała pomnik dla mojego brata. Stoi on na oceanie jej łez.
Szanuję wszystkie łzy, na których zbudowano nekropolie. Nie ośmieliłabym się wyśmiewać ludzi tłumnie brnących z torbami pełnymi kwiatów. I chociaż te wielkie donice tyle są warte dla umarłych, ile przysłowiowe kadzidło, to w tym tłumie jest wiele przepełnionych tęsknotą i bólem serc. Pomiędzy setkami zniczy znajdują się i takie, które zapalane są z ogromna miłością. Moja Mama po śmierci syna chodziła na cmentarz co tydzień i co tydzień zanosiła mu świeże kwiaty. Wiedziałam, że dla mojego brata te kwiaty są bez znaczenia. Ale to było ważne dla niej. Ona zwyczajnie odwiedzała swoje dziecko. Nie mogła go dotknąć ani uczesać mu włosów, nie mogła go przytulić, mogła tylko postawić mu kwiaty w wazonie. Szłam z nią w ciszy, z poszanowaniem jej bólu i nie wymądrzałam się, że tam, gdzie odwiedza swoje dziecko, wcale go nie ma.
Oczywiście każdy może po swojemu oddawać hołd tym, którzy odeszli, ale w naszej kulturze to właśnie listopadowe święto jest tym punktem dla wielu ludzi. Pozwalajmy innym zapalać świece na grobach, skoro przynosi im to ulgę. Lepsze to niż zdjęcia zmarłych ustawiane na regale, co jak wiemy wcale nie tworzy dobrej energii. W mojej wizji najlepszy cmentarz to taki, gdzie z urny z prochami wyrastają drzewa. Nie zachwycam się zatem kamiennymi nekropoliami i rzadko tam bywam, ale akceptuję je jako miejsce, w którym można oddać hołd tym, którzy odeszli. Także jako miejsce ciszy i refleksji nad przemijaniem.