Dla niektórych z nas najważniejszą rzeczą na świecie jest miłość. Ta cudowna romantyczna miłość, która unosi nas w poetyckie przestworza i spełnia dziewczęce marzenia o księciu i księżniczce, którzy rozkochani w sobie z nieprzerwanym zachwytem patrzą sobie w oczy. Nieuchronnie przeżyją rozczarowanie, kiedy dopadnie ich ziemska rzeczywistość, konieczność jedzenia, wnoszenia opłat za czynsz i zmywania naczyń. Ból upadku może być wprost proporcjonalny do głębi marzeń.
Są też osoby bardziej pragmatyczne, stąpające mocno nogami po gruncie. Widzą i wiedzą, że najważniejsza na świecie jest tradycyjna rodzina. Łączą się w pary po pierwsze po to, by wyprawić ogromne, huczne wesele, na którym wszystkie przyjaciółki pękną z zazdrości. Po drugie po to, by urodzić dzieci. Po trzecie, by wspólnymi siłami wybudować dom większy niż domy wszystkich sąsiadów w okolicy. Trudno dokonać tego wszystkiego z jednej pensji, więc związek wydaje się niezbędną częścią egzystencji.
A wreszcie są tacy ludzie, dla których związek jest sposobem na radosne, spełnione bycie. W ich pojęciu życie jest stworzone na dwoje i lepiej, lżej żyć w parze. Jest wtedy koło nas ktoś, z kim można dzielić się każdą radością. Kogo można obdarzać ciepłem, czułością, miłością. A czasem można też wypłakać się na jego ramieniu. Tak po prostu żyć, dzieląc się chwilą i ciesząc bliskością.
To tylko przykłady. Każdy z nas ma swoją wizję związku i swoje własne oczekiwania. Z punktu widzenia kobiety stereotypowym marzeniem jest spijanie sobie z dzióbków i wieczna miłość aż po grób. Z upływem czasu zamienia się w pragnienie przyzwoitej emerytury i świętego spokoju. U panów ewolucja marzeń przebiega nieco podobnie, lecz punktem wyjścia jest codzienne ćwiczenie Kamasutry. Najczęściej w różnych porach dnia. Z czasem zamienia się to w oczekiwanie dobrego jedzenie i święty spokój.
Chwała tym, którzy wychodząc poza stereotypy odnajdują w związku przyjaźń i bliskość. Dla których nie jest ważne „co robimy”, byle razem. Tacy ludzie mogą z czasem powiedzieć o swoim szczęśliwym pożyciu. Bo związki mogą być naprawdę dobre. To kwestia dopasowania wzajemnie swoich oczekiwań, to równowaga pomiędzy dawaniem i braniem, a wreszcie odnalezienie przyjemności w bliskości. Proste. I do zrobienia.
Moim zdaniem najtrudniej jest po prostu zobaczyć w swoim związku sens i dobro. Czasem jesteśmy zmęczeni i mamy zwyczajnie dosyć wysiłku. Kiedy po latach pojawia się znowu jakiś problem, mamy ochotę wszystko rzucić i zacząć od nowa w innym miejscu. Jakoś tak… wydaje się, że w nowym miejscu z nową osobą można jakoś lepiej, inaczej, z czystą kartą, a więc świeżutko, przyjemnie, słodko i pachnąco. Chyba każda z nas i każdy z nas tego doświadczył przynajmniej raz.
Opierając się na własnym przykładzie, wiem, ile pracy trzeba włożyć w to, aby po 30 latach nadal patrzeć na siebie z miłością. To nie przychodzi samo, nie spada z nieba, kiedy stoimy z wyciągnięta w oczekiwaniu dłonią. To coś, co tworzymy cierpliwie, rzeźbiąc swoje życie dzień po dniu. Warto zaufać sobie i swojej mocy, swojej umiejętności uzdrawiania własnego życia.
Nie tak dawno mój kochany mąż zrobił mi bezmyślnie dużą przykrość. Rozżalona powiedziałam sobie: „dość, coś trzeba z tym zrobić”. A potem weszłam w Kroniki Akaszy, by dopytać, co z tego dla mnie wynika. I pierwsze, co usłyszałam: „Twój związek jest bardzo dobry. Doceń jego piękno”. To jakby oczywiste. W wielu związkach pojawiają się przelotne problemy czy kłótnie. Wcale nie przekreślają uczuć czy wartości związku. Rzecz w tym, że czasem każdy z nas chce to usłyszeć z wysoko wibracyjnego poziomu. Ja usłyszałam i to potwierdzenie z Najwyższego Źródła bardzo mi pomogło spojrzeć inaczej na całe moje życie. Dostrzegłam sens swojej pracy i wieloletniego wysiłku zmierzającego do poukładania szczęśliwie swoich uczuć.
Jestem szczęśliwa w związku. Nie dlatego, że w ogóle jestem szczęśliwa i potrafię się cieszyć każdym zielonym listkiem na drzewie. Czuję się szczęśliwa, bo czuję się kochana. Bo nasza bliskość jest miła nam obojgu. Bo mogę kochać i moje uczucie jest przyjmowane z radością i błyskiem w oku. Bo ciągle jest między nami mnóstwo ciepła i czułości. Odnaleźliśmy swój sens bycia razem dość dawno temu, pomimo że wcale nie spijamy sobie z dzióbków. Kłócimy się i godzimy. Martwimy i cieszymy. Wkurzamy nawzajem i rozkochujemy w sobie na nowo. Ot, cała dynamika życia.
Jednak zmierzam do tego, by podzielić się czymś, co usłyszałam w swoich Kronikach. Moi Mistrzowie pokazali mi, dlaczego mój związek jest dobry i cenny dla mnie. Pokazali mi, jak rzetelnym lustrem jest dla mnie mój mąż. Bo jego fascynującą jakością jest rzeczywiście stuprocentowe odzwierciedlanie wszystkich moich wzorców. To się w naszym małżeństwie dzieje książkowo. Cokolwiek pomyślę, mój mąż natychmiast to przejawia w sposób bezpośredni, nie pozostawiający cienia wątpliwości. Gdzie mogłabym znaleźć lepszego przewodnika na ścieżce rozwoju wewnętrznego?
Z poziomu duchowego najważniejszym celem każdego związku jest rozwój. Nauka samego siebie. Łączymy się w pary, by przeglądać się wzajemnie w swoich oczach i dostrzegać to, czego na co dzień nie umiemy zobaczyć. Bliskość i przekroczenie intymnych granic pozwala partnerowi (partnerce) z ogromna wnikliwością wyłapać wszystko, co wyparliśmy i schowaliśmy w najciemniejszym zakamarku podświadomości. Partner to latarnia, która rozświetla nasz cień i pozwala nam się z nim świadomie zmierzyć. Dzieci, domy, mieszkania… to rzecz dodatkowa i niekonieczna.
Docenianie związku można zacząć od zauważania tego, na ile partner nas wzmacnia, buduje, uzdrawia, pokazując to, co mamy do zrobienia. To mogą być rozmaite lęki i wątpliwości, drobne i większe spory, problemy rodzinne, trudne decyzje. Warto zobaczyć, co odkrywamy, będąc blisko tego człowieka, które jakości rozwijamy w sobie najmocniej. W tym wszystkim najpiękniejszą nauką może być właśnie kochanie. Bywa tak, że dopiero prawdziwie kochający partner uczy nas zauważania swojego piękna i doskonałości. Bywa i tak, że czuła i wrażliwa partnerka pomaga otworzyć serce na uczucie.
Lekcje bywają rozmaite, ponieważ związek w swojej dynamice dotyka codzienności, a ta utkana jest niemal ze wszystkich dostępnych doświadczeń. To właśnie w codzienności sprawdzamy siebie i rozwijamy najmocniej. Nie wybieramy wydarzeń, bo nie mamy takiej możliwości, lecz przyjmujemy to wszystko, co zaserwuje nam wszechświat. A nasze wewnętrzne wzrastanie bazuje na tym, jak reagujemy na to wszystko, co życie przynosi nam w darze. Szczególnie – jak reagujemy na to, co nie spełnia naszych oczekiwań.
W dojrzałym związku zmagamy się z trudnościami wspólnie. Nie szukamy winnych, nie obrzucamy obelgami, lecz razem wymyślamy rozwiązanie sytuacji. Jest w tym też i pewna magia, bo kiedy działamy wspólnie, to łącząc swoją energię, wzmacniamy i przyspieszamy osiągnięcie celu. Dlatego też starzy ludzie, bogaci doświadczeniem powtarzają: „zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Łączenie mocy zwielokrotnia efekt.
Czasem parter (partnerka) nie wspiera, lecz staje w opozycji, ucząc nas w ten sposób wiary w siebie, samodzielności i odwagi. Bywa, że zamiast stanąć murem przy nas – kontruje i krytykuje. To lekcja poczucia własnej wartości, przyjrzenia się sobie poprzez pryzmat negatywnej oceny, która zawsze znajdzie odbicie w naszym wnętrzu. To właśnie partner wykrzyczy nam to, czego nie powie żadna inna osoba, żaden przyjaciel. Bo to partner jest najbardziej wnikliwym lustrem i największym szlifierzem naszego wewnętrznego diamentu.
Unikam tu słowa „nauczyciel”, ponieważ zwykle nie kojarzy się ono najlepiej. Bywają związki, w których nauka polega na przykład na tym, że mąż znęca się nad żoną. Uczy ją oczywiście pokochania siebie. Ale uczy ją też wiary w siebie, w swoją wewnętrzną moc, w samodzielność. Uczy ją asertywności i odwagi, by odejść od toksycznego partnera i znaleźć szczęście gdzie indziej. Dziś piszę o docenianiu tego, co jest, ale to nie oznacza, że zawsze tak właśnie należy działać. Czasem utkniemy w trującym związku i wtedy szkoda każdej godziny spędzonej na iluzji ratowania czegoś, co nie istnieje. Albo co jest dla nas zabójcze. Czasem trzeba uciekać jak najdalej. Każdy przypadek jest inny.
A czasem po prostu w całkiem przyzwoitym związku miłość wygasa i najlepsze, co można zrobić, to z kulturą podziękować sobie za wszystkie dobre chwile i odejść. Warto pamiętać, że sensem i celem związku jest nauka i rozwój. Kiedy lekcje zostaną odrobione, dusza chce iść dalej. W naszej realności przejawia się to właśnie odkochaniem i potrzebą odejścia, poszukania dla siebie innego miejsca. Czasem bywa to też odejście do kogoś innego. To nie zdrada, nie świństwo, tylko potrzeba nauki u innego nauczyciela. Nie warto próbować zatrzymywać tej osoby za wszelką cenę. Nic na siłę. Zrobienie przestrzeni w swoim życiu, przyniesie do niego Dobro i Miłość. Czasem trzeba po prostu zaufać harmonii wszechświata.