Kiedy moje klientki pytają mnie, co robię takiego, że moje małżeństwo po 30 latach jest nadal pełne miłości i namiętności, odpowiadam zazwyczaj: „codziennie przytulam mojego męża i całuję go w usta”. Sposób stary jak świat i równie prosty, jednak dziwnym trafem wcale nie jest przekazywany z pokolenia na pokolenie tak chętnie, jak przepis na szarlotkę. Nauczyłam się go zatem sama, wypraktykowałam z radością i robię to, bo po prostu sprawia mi to przyjemność. A czas pokazuje, że prostota działa nadspodziewanie dobrze.
W pierwszej fazie związku nie mamy problemu z podsycaniem uczuć – to oczywiste. Wszystkie gesty są przesycone chemią i czułością. Chcemy się dotykać, pieścić i spędzać ze sobą jak najwięcej czasu. Szukamy chwilami jedynie takich miejsc, w których jeszcze nie byliśmy lub urozmaiconych form rozrywki. Po kilku latach, kiedy bycie razem powszednieje, zapominamy o tym, że bliskość jest wrażliwym kwiatem, który wymaga stałej pielęgnacji. W wielu związkach dojrzali partnerzy przyzwyczajają się do siebie i owo przyzwyczajenie zaczyna zastępować ekscytację. Czasem to wystarcza. Ale to zupełnie inna jakość. Skrajnie odsuwa nas od siebie i popycha do szukania miłości gdzie indziej. W lepszej opcji sprawia, że lojalni sobie wspólnie ciągniemy wózek zwany małżeństwem, zajmując się najpierw dziećmi, potem wnukami i pogodnie maszerujemy na spacer trzymając się pod rękę.
Przytulanie i dotyk to najważniejsze formy wyrażania miłości. Bez tego nie ma dobrego i szczęśliwego związku. Poprzez pieszczotę i dobre słowo okazujemy sobie uczucia i zapewniamy wzajemnie, że jesteśmy istotni dla siebie. To wsparcie i kochająca obecność. Kiedy dotykam policzka mojego męża, to gestem tym mówię mu: „widzę cię kochany” – jak w słynnym filmie „Avatar”… Kiedy całuję go w usta zapewniam: „nadal cię pragnę”. Kiedy mój mąż, wychodząc rano do pracy przytula mnie mocno do siebie, składając pocałunki na czole i włosach zapewnia mnie, że wróci, bo tu jest jego miejsce – przy mnie. Każdy dotyk ma znaczenie, bo mowa ciała jest tym rodzajem przekazu, którego nie sposób przekłamać. Kiedy nasz związek wiele lat temu przechodził kryzys, omijaliśmy się szerokim łukiem. Brak przytulania był pierwszą wskazówką, że coś jest między nami nie tak.
Obserwuję wiele par, w których nikt nie trzyma się już za rękę, nie głaszcze i nie dotyka. Idąc ze sobą, stąpają obok siebie, najczęściej rozdzieleni dziećmi. Rozmawiają o domowych potrzebach, planach na wakacje, ale kiedy patrzą na siebie, w ich wzroku trudno by szukać śladów światła. To takie porządne i jednocześnie całkiem wypalone małżeństwo, w którym echa dawnych uniesień odchodzą na dobre w zapomnienie.
W pewien sposób jest to naturalny proces, który wynika z przeniesienia uwagi na inne aspekty życia. Kobiety przytulają i głaszczą dzieci, mężczyźni okazują czułość psu, a na plan pierwszy wysuwa się gromadzenie pieniędzy lub budowa nowego domu dla następnych pokoleń. Zapominamy przy tym, że żyjemy tu na Ziemi dla siebie i dla miłości, a nie po to, by zapewniać swoim potomkom wygodne życie. Od dawna wiadomo, że dzieci, które wszystko dostają od rodziców, same niczego nie osiągają. Wiadomo też, że ze względu na prawdziwy cel życia, którym z całą pewnością nie jest komfort, dzieci i tak będą zmuszone odrobić swoje lekcje w inny sposób. Nie nakryjemy ich kloszem, choćbyśmy byli najbogatsi.
Natomiast to, co zrobimy ze swoim związkiem i ze swoimi uczuciami jest naszą podstawową lekcją. Dlatego właśnie – moim zdaniem – najważniejsze jest skupienie się na miłości. Rozwój duchowy nie polega na dbaniu wygodę i stan posiadania, lecz na budowaniu pięknych relacji z innymi. W tym również tej najważniejszej: z intymnym partnerem. Wraca to do nas jak echo i potwierdza moje słowa. Kiedy już odchowamy dzieci, kiedy postawimy dom i zarobimy pieniądze, odwracamy się i widzimy pustkę w sercu. Patrzymy na partnera lub żonę i widzimy obce osoby, z którymi łączy nas tylko wspólny kredyt na mieszkanie. Wtedy zaczyna się rozpaczliwa pogoń za utraconym uczuciem, a głód bliskości wybiera telefony do wróżek i zadaje niegasnące nigdy pytanie: kiedy znajdę swoją miłość?
A miłość wygasła, ponieważ nikt nie zadał sobie trudu, by pogłaskać nie tylko dziecko, ale i męża. By przytulić nie tylko psa czy kota, ale także żonę. Biologiczny instynkt stawiania na pierwszym miejscu potomstwa zabija naturalną bliskość, ponieważ nie zostaje już na nią czasu. I tu chcę głośno powiedzieć, że czasem można dziecko zostawić samo z bajeczką – niech uczy się składać literki – a my bądźmy ważni dla siebie. My i nasz związek. Czasem należy dzieci wysłać wcześniej spać, aby dorośli mieli przestrzeń na wzajemne pieszczoty i tulenie się do siebie. Nie tylko erotyczne, lecz przede wszystkim takie, które wzmacniają więź. To ogromnie ważne, ponieważ to właśnie buduje i podtrzymuje bliskość. Dotyk tworzy rytuał, który staje się niezniszczalnym fundamentem związku.
Bliskość fizyczna w naszej kulturze wydaje się czymś zgoła dziwacznym. Wielokrotnie, kiedy w czasie wakacji spacerujemy z mężem i przytulamy się w miejscu publicznym, napotykamy zdziwione spojrzenia. „Jak to tak, w tym wieku? Przy ludziach?” A wokół nas pełno młodszych od nas małżeństw, porozdzielanych dziećmi. Panowie oglądający się ukradkiem za każdą kusą spódniczką i panie, szukające tylko okazji, by wyżalić się na męża. Czasem jednak dostrzegam fenomenalną reakcję na nasze zachowanie: nagle znajomy czule przygarnia żonę, a ona – chociaż w pierwszej chwili oczy ma okrągłe ze zdziwienia jak spodki – reaguje wzruszeniem i po chwili wzrok jej jaśnieje. I pozostaje tylko życzyć im, aby nie zapomnieli tego gestu, kiedy się z nami rozstaną.
Przytulanie pojawia się już w dzieciństwie jako odpowiedź na potrzebę bliskości u maleńkiego niemowlaczka. I myliłby się ten, kto sądzi, że z wiekiem ta potrzeba mija. Ona nie znika, tylko nauczyliśmy się udawać, że nie istnieje. Współczesne badania psychologów dowodzą, że dorosły mężczyzna pragnie być przytulany tak samo często jak małe dziecko. Gest ten daje mu poczucie bezpieczeństwa, świadomość bycia kochanym, a ponadto jest dowodem wdzięczności. Tak, dokładnie – przytulamy naszych panów z wdzięcznością. Mężczyzna głaskany i przytulany czuje się wartościowym i docenianym człowiekiem, a to powoduje, że chce się starać jeszcze bardziej. O wdzięczności wiemy wystarczająco dużo, by wiedzieć, że taki gest jest wart więcej złota, niż każdy z nas waży.
Kobiety nie mniej potrzebują ciepła i dotyku. Czułość była dla nich zawsze bardzo istotna. Czasem dziwię się, że tak szybko zapominają o potrzebie bliskości i zaprzedają swoje dusze macierzyństwu, kosztem mężczyzny, który pozostawiony sam sobie tęskni za pieszczotą, choć nigdy się do tego nie przyzna. Może przytuli się nieśmiało, ale odepchnięty, szybko się zniechęca. Czasem tak właśnie zabijamy związki.
Ja także jestem matką i kocham moje córki nad życie, ale ani karmienie piersią, ani zmiana pieluch, ani inne wychowawcze tematy nie sprawiły, że przestałam przytulać się do mojego partnera. Każdego dnia, choćbym była najbardziej zmęczona, przychodzi ten moment, kiedy cieszę się naszą miłością i celebruję piękno naszego związku. Nawet wtedy, kiedy nie mam na nic siły, kładę się z głową na kolanach mojego męża. I chociaż nie stać mnie wówczas na nic więcej, on wie, że jest mi potrzebny i to ten czas, kiedy ścieli mi łóżko i zanosi do niego na rękach. Bliskość można okazywać na tysiące sposobów, a dotyk ma także tyle form, ile znajdziemy pomysłów.
Jakże często cierpimy tylko dlatego, że nasz partner czy partnerka nie umieją pokazać nam, jak wiele dla nich znaczymy. A przecież nie ma nic prostszego niż przytulenie czy pocałunek. Taki gest oznacza: jesteś mi bliski, jesteś dla mnie ważny. Im częściej okazujemy sobie wzajemnie uczucia w ten sposób, tym mocniejsza jest więź między nami. Człowiek zawsze wraca tam, gdzie czuje się bezpieczny, a czy może być gdziekolwiek lepsze i bardziej bezpieczne miejsce niż to, w którym jesteśmy głaskani, przytulani i całowani? To strefa, która zawsze kojarzyć nam się będzie z kojącym ciepłem matczynych ramion.