W tym roku dostałam od męża na Gwiazdkę wymarzoną i poszukiwaną od miesięcy ametystową geodę. Ogromnie wzruszył mnie ten prezent, bo nie miałam pojęcia, że mój mąż wie, czego naprawdę pragnę. Najczęściej podpytuje moje córki, co mi sprawi radość i one podsuwają mu dobre pomysły, bo jako moje najlepsze przyjaciółki znają moje priorytety. Tym razem mój mąż sam wymyślił dla mnie prezent. I oznacza to tylko tyle, że go nie doceniałam jako wspaniałego partnera. Bo tylko naprawdę kochający człowiek zna nasze marzenia.
Rzeczywiście w tym roku byliśmy kilka razy w Szklarskiej Porębie, gdzie z upodobaniem plądrowałam sklepy z minerałami. Ale zwykle robiłam to sama, zostawiając męża z książką w pobliskiej knajpce. Być może raz jeden pokazałam mu szczególnie piękną geodę, wyeksponowaną na zewnątrz sklepu i odpowiednio podświetloną. Być może wspomniałam przy tym, że chciałabym kiedyś mieć takie cudo. Nie pamiętam. Ale mój partner pamiętał. Kiedy zaskoczona zapytałam: “skąd wiedziałeś, że o tym marzę?“, odpowiedział: “przecież jestem twoim mężem, znam cię“.
Zachwyca mnie to, że mnie zna i że nie zapomniał raz rzuconego zdania. Zachwyca mnie, że po wielu miesiącach nadal pamięta moje tęskne spojrzenie, którym patrzyłam na ametyst. Zachwyca mnie, że nie wybrał łatwiejszego rozwiązania. Przecież ucieszyłabym się z dobrych perfum, z dobrej książki, z pierścionka. Proste w zdobyciu, a nasze córki mogły wyręczyć go w zakupie. Tymczasem zadał sobie trud, by kupić mi … geodę. Ametystową geodę, na widok której nasze dzieci otworzyły ze zdziwienia buzię. Uważam, że nie trzeba lepszego dowodu miłości.
Bardzo też cieszy mnie fakt, że mój mąż nigdy nie kupuje mi w prezencie garnków czy patelni. Raz jeden w początkach naszego małżeństwa, na moją wyraźną prośbę kupił mi prodiż. Poza tym jednak prezenty kupuje mi osobiste. I to jest ogromnie ważne. Można kupić do domu mikser, mikrofalę czy nawet garnki, żeby żonie było lżej kucharzyć, ale dawanie tego jako prezentu na imieniny czy Gwiazdkę jest okropne! To jakby powiedzieć: “masz tu, żebyś mogła lepiej mi służyć – mnie i mojemu żołądkowi“. Naprawdę lepiej kupić żonie malutki pierścionek za 20 zł, niż garnki za 800. Oczywiście lepiej dla żony, bo wtedy może czuć się naprawdę kochana. A garnki? Czemu nie? Dla siebie, dla domu, dla rodziny – tak po prostu, jak kupuje się pralkę. Chyba że żona sama wyraźnie chce właśnie garnki, bo uwielbia pichcić.
Po otrzymywanych prezentach poznajemy jakość uczuć, którymi darzy nas obdarowująca nas osoba. To bardzo klarowny test, który w moim życiu sprawdził się wielokrotnie. Są rzecz jasna wyjątki. Pierwszy z nich to sytuacja, w której ktoś fizycznie nie ma czasu na znalezienie odpowiedniego podarku i wpada po drodze do drogerii po jakiś kosmetyk. Drugi wyjątek, to zwyczaj, w którym ludzie umawiają się, że przeleją sobie na konto jakąś sumę, by móc samemu wybrać sobie coś szczególnego.
Aczkolwiek w tym drugim przypadku spierałabym się nieco, bo miłość polega właśnie na tym, że starannie wybieramy coś, co ukochanej osobie sprawi radość. Moja rodzina tradycyjnie od pokoleń kultywuje dopasowywanie prezentów. Czasem podarków na Gwiazdkę szukamy już we wrześniu czy październiku. Bo nie chodzi o to, by cokolwiek wetknąć pod choinkę. Rzecz w znalezieniu nawet drobiazgu, ale takiego, który naprawdę ucieszy.
Kwestie finansowe nie mają tu większego znaczenia. Kiedyś moja ucząca się jeszcze córka nie miała pieniędzy na prezent dla mnie i całą noc nawlekała korale, by stworzyć niepowtarzalny, cudny naszyjnik. Mam go do dzisiaj, bo był czymś bardzo szczególnym. A przecież łatwiej by jej było poprosić ojca czy siostrę o pieniądze i kupić mi… cokolwiek. Własnoręcznie zrobione prezenty są na wagę złota. Niosą w sobie zawsze mnóstwo miłości.
Natomiast uważam, że złota biżuteria warta kilka tysięcy dla zamożnego ofiarodawcy jest prostą sprawą i niczego nie udowadnia. Można ją dać zdradzanej żonie, by uśpić jej czujność. O miłości świadczyłby prezent bardziej osobisty, który pokazuje, że partner naprawdę wie, co lubimy i o czym marzymy, co jest dla nas szczególnie miłe. I do tego zmierzam, by pokazać, że uczuciowa wartość prezentu przekłada się na siłę kochania naszego partnera lub partnerki.
To nie oznacza, że jeśli dostaniemy koszulę czy buty, to nie jesteśmy kochani. Pamiętam takie czasy, kiedy z powodów finansowych pod choinką lądowały rzeczy po prostu potrzebne. Kiedy jednak mamy wszystko i obdarowujemy siebie nawzajem czymś ekstra, to najwięcej znaczy drobiazg z serca, który pokazuje, że ktoś zadał sobie trud, by poznać nasze upodobania. To może być nowa książka ulubionego autora, ukochane perfumy, płyta najchętniej słuchanego wykonawcy. Moja geoda to szczyt marzeń, których spełnienia się nie spodziewałam.
Niegdyś mój mąż przywoził mi z wyjazdów pistacje, których w naszym sklepie nie było. Kiedy patrzyłam na niego zdziwiona, odpowiadał: “przecież wiem, że lubisz“. To jeden z pięknych dowodów miłości – myślenie o ukochanej osobie, pamiętanie, co jej smakuje, świadomość tego, co może naprawdę ucieszyć obdarowanego. Często kosztuje to niewiele, ale pokazuje najmocniejsze i najtrwalsze uczucia. Pamiętam to do dzisiaj, chociaż od czasów pustych sklepowych półek minęły wieki.
To też ciekawy obraz miłości – prezent bez okazji. Prezent, który mówi wyraźnie: pamiętam o tobie, gdziekolwiek jestem. Na pewno macie wśród swoich bliskich takie osoby, które lubią Was obdarowywać bez wyraźnego powodu. A partner? A partnerka? Czy też o Was myślą? Rzecz nie w pieniądzach i cennych darach. Pistacje, czekolada, a nawet mały batonik w ulubionym smaku. Liczy się przecież gest, czy też – jak pisałam wcześniej – ten drobny fakt, że partner wie doskonale co lubimy.
Dlaczego to takie ważne? Bo interesujemy się tylko tymi, na których nam zależy. Prezenty dzielą się według mnie na prezenty obojętne – czyli byle jakie, dawane, bo wypada. Jakieś perfumy. Jakieś rajstopy. Jakiś kosmetyk. I prezenty szczególne, wyjątkowe tak jak my. Niepowtarzalne. Takie, które tylko my docenimy. Nikt, kto mnie nie zna dobrze, nie dałby mi żadnego kryształka. To nie jest standardowy podarunek. Tak jak nikt nie da drugiej dorosłej osobie figurki z Gwiezdnych Wojen. Chyba, że kocha ją tak mocno, że wie, że to właśnie przyniesie jej najwięcej frajdy. Oczywiście jest jeszcze trzeci rodzaj prezentów – garnki. Ale o tym szkoda nawet pisać, bo z miłością nic wspólnego nie mają.