Milena była wrażliwą i niezwykle bystrą dziewczynką. Już mając 5 lat, zauważyła, że mama ewidentnie wyróżnia jej starszego brata. Dziecko nie rozumiało, dlaczego tak się dzieje, ale wyartykułowało swoje poczucie krzywdy na głos:
– Mamusia zawsze Wojtkowi na wszystko pozwala. Wojtek to król, a ja to nikt.
– Jak śmiesz tak do mnie mówić?! – oburzyła się mama – natychmiast mnie przeproś! A potem marsz do kąta!
Być może inna mama zachowałaby się inaczej. Mama Mileny jednak miała monopol na jedynie słuszną rację. Dzieci wychowywała surowo, zgodnie z zasadą absolutnego szacunku dla matki, włącznie z całowaniem codziennym po rękach i mówieniem do siebie w trzeciej osobie. Wojtek i Milena nigdy nie byli chwaleni, ponieważ to mogłoby spowodować, że staną się nieposłuszni i zarozumiali. Dzieci nie miały prawa nie pytane zabierać głosu i podważać matczynego autorytetu. Nie wolno im było używać słowa „nieprawda” w stosunku do starszych, nawet jeśli dorośli mówili, że śnieg ma kolor czerwony. Dzieci miały natomiast obowiązek dobrze się uczyć i wyrosnąć na chwałę rodziców.
Z tym ostatnim problemu nie było, ponieważ oboje byli bardzo inteligentni i bez wysiłku przynosili ze szkoły świadectwa z czerwonym paskiem oraz różne zdobywane w konkursach nagrody. Jednak Milena, bardziej niesforna i przekorna niż jej grzeczny brat, potrafiła uciec z lekcji w dzień wagarowicza. Oczywiście razem z innymi uczniami. Chociaż któż wie, kto tak naprawdę podsunął całej grupie uciekinierów taki pomysł? Potrafiła też zapomnieć odrobić zadanie albo wylać atrament na nowy dywan.
– Bierz przykład z Wojtka, zobacz jaki on jest grzeczny! Zobacz jaki on ma porządek w rzeczach, ty bałaganiaro! Zmień się! Popraw! – nieustannie łajała ją matka.
Myliłby się ten, kto by podejrzewał, że tak rugana Milena znienawidzi brata. Wręcz przeciwnie. Ponieważ chodzili do tej samej szkoły, na przerwie dziewczynka biegła pod klasę Wojtka, by tam na oczach wszystkich przytulić się do brata.
– To jest on, to jest ona, to jest jego narzeczona – śmiały się inne dzieci. Ale bez złośliwości. Zarówno Wojtek, jak i Milena byli bardzo lubiani przez wszystkich. Pomimo najlepszych w klasie ocen, zawsze dawali ściągnąć na klasówce i absolutnie nie byli kujonami. Prawdę mówiąc w ogóle się nie uczyli. Wiedza sama wchodziła im do głowy. Życzliwi dla wszystkich, roześmiani, oboje należeli do harcerstwa, pracowali społecznie. Idealiści. Utopiści.
Mama miała jednak wymagania, które czasem przerastały dzieci. Zdarzyło się im dostać czwórkę, zamiast piątki. Wówczas po powrocie z wywiadówki dom trząsł się od awantury. Wojtek obrywał burę mniejszą od siostry, ledwo podniesionym głosem zwracano mu uwagę, że czwórka to wstyd i hańba, że ma ją natychmiast poprawić, bo jak to wygląda w dzienniku! Milena była surowo karana. Zakaz wyjścia na podwórko, zero kieszonkowego, często klęczenie w kącie na worku z grochem… Miała brać przykład z Wojtka, który jest bardzo dobrym piątkowym uczniem i któremu wstydu przynosić nie wolno.
Któregoś dnia Milena dostała list z urzędową pieczątką. Zanim go otworzyła, matka wyrwała jej z rąk kopertę:
– Pokaż natychmiast! Na pewno jakaś kara za przetrzymanie książki z biblioteki! Wiecznie z tobą same kłopoty. Jesteś okropna!
W liście było podziękowanie dla Mileny i pochwała z Komendy Hufca za wzorowe pełnienie obowiązków instruktorskich. Dziewczyna spojrzała z satysfakcją na mamę, ale nie doczekała się uznania ani tym bardziej przeprosin. Matka w milczeniu oddała jej kopertę i odwróciwszy się na pięcie, poszła do swoich spraw. W tym domu dorośli nigdy nie przepraszali dzieci. Dorośli byli przecież nieomylni.
Milena uwielbiała brata, jakby podświadomie czując, że nie ponosi on winy za to, że matka jego kocha bardziej. Z rodzicielką stosunki miała chłodne. „Nie chcesz mnie kochać, to nie, obejdzie się”, mówiły zielone oczy Mileny do matki. Nie przejmowała się też ciągłą krytyką i niedocenianiem. Osiągała kolejne sukcesy w szkole, zbierała dyplomy, zajmowała punktowane miejsca w konkursach literackich. Pracowała nad sobą, starała się zmieniać na lepsze, wyrosła na piękną i świadomą swojej wartości osobę. Wyszła za mąż, urodziła dziecko, a brat nadal był jej największym oparciem przyjacielem na dobre i złe.
Milena przeczytała mnóstwo książek o psychologii, skończyła studia, zaliczyła dobre kursy rozwoju osobistego. Wiedziała, że musi uzdrowić w sobie to wszystko, co wlecze się za nią z przeszłości. Dzisiaj Milena jest psychologiem i doradcą. Cenionym, szanowanym i podziwianym. Uczy kolejne pokolenia, jak pomagać innym ludziom. Wydała kilka doskonałych poradników. Jest kobietą pełną pasji i miłości do życia. Jej dni są wypełnione mnóstwem nowych pomysłów, które z radością realizuje. Od 30 lat trwa w szczęśliwym związku i nadal kocha swojego brata. Ma udanego syna, dla którego jest największym przyjacielem i powierniczką.
Przyszedł wreszcie czas, że zbudowała także pełną ciepłą więź ze swoją mamą. Odkąd Milena pokochała siebie taką, jaką jest, jej rodzicielka zaczęła dostrzegać dobro i piękno swojej córki. Stosunki między kobietami zmieniły się na lepsze. Milena powiedziała mi, że kropla drąży skałę i ona właśnie cierpliwie wydrążyła piękną matczyną miłość. Jest szczęśliwa i spełniona.
***
Czytałam ostatnio artykuł o faworyzowaniu przez rodziców jednego z rodzeństwa. Wynika z niego, że te gorzej traktowane dzieci, przez całe dorosłe życie trwają w koszmarnej nienawiści i zazdrości. Wydało mi się to wręcz niemożliwe, bo znając Milenę, wiedziałam, że można inaczej. Dlaczego zatem ludzie niepotrzebnie cierpią? A dlaczego Milena jest szczęśliwa, pomimo takiego dzieciństwa, jakie jej przypadło w udziale?
Przyczyna tkwi w samym człowieku. Odpowiedź jest tutaj banalnie prosta. Milena pracowała nad sobą i włożyła nieco wysiłku, by zmienić swoje ułomne podświadome wzorce. Zrozumiała, że jeśli chce być szczęśliwa, musi coś w sobie uzdrowić. Znalazła to „coś” i uzdrowiła. Wymagało to od niej pracy nad sobą i cierpliwości. Wymagało to też świadomości: to mój problem, to jest we mnie, tylko ja mogę to zmienić.
Piszę o tym, abyście zrozumieli, że jesteście w pełni odpowiedzialni za wszystkie swoje wybory i również za to, jacy jesteście. Obecnie nastała moda psychologicznego tłumaczenia podłości, zawiści, egoizmu. Mówi się powszechnie: ona jest taka, bo miała trudne dzieciństwo, bo nie była kochana i wspierana. Pokazałam wam los kobiety, która miała dość trudną przeszłość, a pomimo tego jest wspaniałą i szlachetną osobą. To nieprawda, że niedobry, popełniający błędy rodzic piętnuje nas psychicznie na całe życie. Wszystko można uzdrowić, trzeba tylko chcieć. Można uporać się z brakiem wsparcia, ale również z zazdrością.
Jeden z moich przyjaciół uważa, że poziom rozwoju widoczny jest po naszym stosunku do rodziców. Wysoko rozwinięta osoba kocha i akceptuje rodziców, rozumiejąc, że wszystkie błędy które popełnili, były ich sposobem na dobre w ich mniemaniu wychowanie dziecka. Jeśli nawet ich czyny wykraczały poza zasady moralne i etyczne (o czym tutaj nie mówimy), to pozostaje wybaczenie, od którego nie warto w żaden sposób uciekać.
Moim zdaniem nie może mówić o rozwoju duchowym nikt, kto babrze się bez końca w zazdrości czy nienawiści i przez całe życie odsuwa się od bliskich, nie umiejąc zapomnieć, że ośmielili się nie spełniać oczekiwań lub kochać kogoś innego, niż my. Jeśli Milena może kochać swoje rodzeństwo, może wybaczyć matce brak wsparcia, to każdy może to zrobić. Stawiajmy sobie wyżej poprzeczkę w tym względzie. Jesteśmy tu na Ziemi dla miłości, a nie dla nienawiści. Dopóki nie nauczymy się wybaczać i kochać, jesteśmy tu na darmo…