Ideałów nie ma. Każdy z nas jest normalny i ma oprócz zalet także jakieś słabości. Oczywiście, to rzecz względna, co uznamy za słabość, a co będzie zaletą. Dla młodej osoby, która uwielbia dyskoteki zaletą będzie u kogoś to, że świetnie tańczy i nie lubi siedzieć w domu. Dla domatora odwrotnie – niezwykle cenne jest u partnera to, że nie lubi nigdzie chodzić i najszczęśliwszy jest z kubkiem herbaty i dobrą książką u boku partnera. Dobieramy się według różnych zestawów. Jesteśmy jak dwa klocki puzzli i – jak napisałam kiedyś – najważniejsze jest, by wzajemnie pasować do swoich kształtów i wcięć. To, co jednych zachwyca, innym nie musi się podobać.
Warto, zanim zdecydujemy się na posiadanie dzieci, pomieszkać razem i zobaczyć, czy jest nam ze sobą dobrze. Sprawdzić swoje upodobania i oczekiwania. Zobaczyć, na ile umiemy tolerować swoje słabości. Warto i przed ślubem, ale ślub ma tę dobrą stronę, że można go rozwiązać przez rozwód, a jeśli powołamy na świat dzieci, to już nic z tym zrobić nie można. To one ponosić będą konsekwencje naszych decyzji odnośnie związku. W XXI wieku największą głupotą i okrucieństwem jest zajście w ciążę, zanim dobrze poznamy ojca naszego dziecka i sprawdzimy, czy w ogóle chce być z nami. Jeśli istnieje szczyt lekkomyślności, to w tym go upatruję.
Związek jest układem dynamicznym. Zmienia się z upływem czasu, ponieważ dojrzewamy, rozwijamy się i w nas też wiele się zmienia. Warto obserwować te transformacje. Czasem, kiedy opada pierwsze zauroczenie, kiedy wycisza się chemia, może okazać się, że partner jest nam całkiem obcy i nie znajdujemy z nim wspólnego języka. Im szybciej to odkryjemy, tym lepiej dla nas, bo możemy się rozstać i poszukać swojej prawdziwej miłości.
Ta najpiękniejsza i najmocniejsza jest bardzo ciekawym doświadczeniem. W pewien sposób wychodzi poza wszystko, o czym tu mówimy. Kiedy kochamy, to obiekt naszych uczuć jest dla nas zawsze „idealny”. Oczywiście widzimy, że rozrzuca skarpetki, kruszy, nie sprząta po sobie i zostawia w lodówce puste opakowania, ale traktujemy to jak drobiazgi bez znaczenia. Te czy inne zachowania mieszczą się dla nas w normie. Są do przyjęcia. U kogoś kochanego są po prostu charakterystyczną cechą, której staramy się nie oceniać.
Inaczej wszystko wygląda, kiedy nie ma miłości, lecz zauroczenie. Bywają w naszym życiu związki na jakiś czas. Są wartościowe i potrzebne, ale musimy umieć je rozpoznać. W takiej relacji może się zdarzyć, że te same zachowania będą nas drażnić i doprowadzać do szału. A jeśli mieszkamy razem, to prędzej czy później musimy się skonfrontować z różnymi doświadczeniami. I w tym miejscu widać przewagę miłości – ona wszystko przyjmuje spokojnie. Umie tolerować i akceptować. Umie wybaczać i nie przejmować się sprawami małej wagi. Prawdziwa miłość wybacza zresztą dokładnie wszystko, nawet zdradę czy oszustwo, chociaż rzecz jasna powinna też zmusić do poniesienia konsekwencji.
Miłość to takie „różowe okulary”. Nawet leń i bałaganiarz wygląda przez nie jak wcielenie ideału. To jednak znakomity sposób na dobry związek, bo dzięki temu nie zrzędzimy, nie marudzimy i nie krytykujemy bez końca. Kobiety niestety mają taką cechę, że wiecznie narzekają i kapryszą, psując tym często nie tylko dobry nastrój, ale i niszcząc więzi. Zanim jednak o tym narzekaniu powiem, przypomnę tylko, że w relacji obowiązuje równowaga między dawaniem i braniem, co oznacza, że brak zrzędzenia nie oznacza pokornego poddawania się wykorzystywaniu, a jedynie sposób reagowania na to, co nam się nie podoba. Mamy prawo asertywnie domagać się od partnera różnych rzeczy. Natomiast nie warto wiecznie narzekać i marudzić.
Kobiety często oczekują od partnera, by zaspokajał na okrągło ich potrzebę miłości. Kiedy związek już trochę trwa, mężczyzna przestaje się zachwycać i mówić piękne rzeczy, przynosić kwiaty i czekoladki. Zaczyna się zachowywać normalnie. Czasem bywa zdenerwowany, czasem zmęczony lub zniecierpliwiony i pozwala sobie na różne emocje w obecności swojej kobiety. Partnerka z wyniesionym z dzieciństwa deficytem miłości będzie miała do niego ciągłe pretensje o to, że nie kocha, nie rozpieszcza, nie jest taki jak kiedyś. Takie narzekanie i nadąsane domaganie się uwagi niczemu nie służy, a często burzy bliskość w związku. Zamiast wiecznych narzekań, można wprost mówić o tym, czego się potrzebuje.
We wszystkich związkach, bez wyjątku, są sytuacje i rzeczy, które nam się nie podobają. Jeśli chcemy coś zmienić, musimy o tym otwarcie, ale z szacunkiem mówić. Najgorszą możliwą reakcją jest nadąsanie się lub kłótnie i pretensje o to, że ktoś się nie domyślił, czego chcemy. A niestety czasem bywa i tak, że mamy zły dzień i jesteśmy nie w humorze, a kiedy pojawia się partner, to naskakujemy na niego, jakby to on był winny naszego podłego nastroju. Jak się chce psa uderzyć, kij się znajdzie – mawiano. W ten sposób zawsze znajdziemy powód do tego, by się na kogoś rzucić z awanturą. Jest tu i drugie powiedzonko: „prawdziwa kobieta potrafi z niczego zrobić obiad, kapelusz i awanturę”. No właśnie. A po co ta awantura?
Pisałam już o tym, że otwarta komunikacja jest jednym z filarów udanego związku. Kiedy chcę dostać kwiaty, mówię o tym mężowi. Kiedy chcę być przytulona, podchodzę i się przytulam. Czegokolwiek potrzebuję – mówię wprost. Jedną z największych wartości mojego związku jest to, że kiedy jest mi smutno albo jestem zmęczona, nie owijając w bawełnę informuję o tym mojego partnera i dodaję, czego bym w związku z tym oczekiwała. Jak dotąd nigdy mi nie odmówił – daje mi wsparcie, załatwia za mnie sprawy, ścieli łóżko lub pozwala mi leżeć z głową na jego kolanach. Dla mnie to ideał, chociaż pełen zwykłych ludzkich wad. Także ideał związku. Myślę, że właśnie po to wchodzimy w relacje, aby móc liczyć na drugą osobę i móc się do niej przytulić nie tylko wtedy, kiedy jesteśmy szczęśliwi, ale także wtedy, kiedy tego po prostu potrzebujemy.