Gniew może być naszym przyjacielem, jeśli nauczymy się go rozumieć. Żadne to zresztą zaskoczenie, bo z pewnego punktu widzenia, nic nie jest dobre ani złe, to tylko człowiek próbuje wszystko oceniać i dzielić na czarne i białe. Wszystko ma swój cel i sens. Celem gniewu – jak zresztą każdej innej trudnej emocji – jest pokazanie, co mamy w sobie do uzdrowienia. Pojawia się właśnie wtedy, kiedy dana sytuacja uruchamia wewnętrzny wzorzec, wymagający korekty.
Wielu ludziom jest bardzo trudno polubić gniew. Ach, czasem nawet trudno go im zaakceptować. Bo jak można lubić coś tak okropnego! I jaki to wstyd dla osoby, która zajmuje się rozwojem. Tymczasem problemem nie jest wcale emocja, która się pojawia, lecz to, co z nią zrobimy. Bo dopóki chodzimy po Ziemi, będziemy odczuwać rożne emocje – w większym lub mniejszym natężeniu.
To prawda, że osoby, które systematycznie medytują, są bardziej opanowane i rzadziej odczuwają tego typu rzeczy. Wynika to przede wszystkim z nabierania dystansu do rzeczywistości. Na jakimś etapie duchowej praktyki zaczynamy rozumieć, że wszystko jest iluzją, grą i zabawą, a dla naszej prawdziwej esencji nie ma znaczenia, co się dzieje, co kto mówi i jak nas traktuje. Dlatego polecam gorąco medytację wszystkim, którzy chcieliby odnaleźć w sobie prawdziwy spokój. Nie taki, który jest ucieczką od rzeczywistości, ale który jest totalną akceptacją wszystkiego, co jest. To najlepsze lekarstwo na wszystkie trudne emocje. Jeśli naprawdę wszystko akceptujemy, to nie mamy powodu, by odczuwać gniew czy żal. Te rzeczy przestają dla nas istnieć. Oto prosta recepta na szczęście i wolność od zmartwień.
Prostota rozumienia nie idzie oczywiście w parze z praktyką, dlatego większość ludzi stale odczuwa różnego rodzaju emocje i nie ma w tym niczego niewłaściwego. Niewłaściwe natomiast jest ich tłumienie lub wypieranie i udawanie, że ich nie ma, bo to wstyd. Co ciekawe, taka osoba, która stale zaprzecza, że doświadcza gniewu, najczęściej nie dostrzega setek zjawisk wokół siebie, wyraźnie wskazujących obecność złości w jej wewnętrznej matrycy. I wtedy jest zabawnie, bo wszyscy dookoła widzą lustrzane odbicie gniewu, a ona stale powtarza: „och, nie ma we mnie takich uczuć, ja wszystko akceptuję i wszystkim wybaczyłam”. Krzywdzi tym zaprzeczaniem tylko sama siebie. Ma do tego prawo. I nie ma sensu takiego człowieka przekonywać, że jest inaczej. Do uzdrowienia potrzebuje niestety zauważenia tego, co tak zapamiętale wypiera.
W tym miejscu przypomnę, że stłumione emocje prowadzą do różnych schorzeń. Psychosomatyka wyraźnie pokazuje, jak wysoką cenę płacimy za udawanie, że jesteśmy spokojni i niczym się nie przejmujemy, bo nam wstyd przyznać się do prawdziwych uczuć. Czasem to nie kwestia wstydu, lecz podświadoma obrona przed cierpieniem. Kiedy na co dzień musimy mierzyć się z niesympatycznymi atakami, na które reagujemy płaczem i gniewem, to po pewnym czasie dystansujemy się do zjawiska, udając, że nic nas to nie obchodzi. Zachowujemy spokój, robimy swoje i wydaje nam się, że już uporaliśmy się z problemem. To często tylko złudzenie, bo dopóki ataki trwają, to w nas jest wzorzec, który je wywołuje. Nie ominiemy uzdrowienia udawaniem akceptacji i spokoju – to tylko tłumienie.
Największym problemem jest wyrażanie gniewu. To tutaj znaleźć można okrucieństwo, przemoc, sadyzm, bicie, kopanie, a nawet pozbawianie życia. Myślę, że właśnie dlatego ta emocja jest traktowana z tak wielką niechęcią i wstydem. Tymczasem można ją wyrażać bezpiecznie, nie raniąc nikogo. Można ją wykrzyczeć, ile sił w płucach, stając jak Liza Minelli w „Kabarecie” pod wiaduktem, którym przejeżdża pociąg. Można tłuc pięścią w poduszkę lub bardziej praktycznie: wytrzepać dywany. Moja znajoma, kiedy dotyka ją takie uczucie, zaczyna przestawiać meble w pokoju. Sposobów jest wiele. Ważne, by sobie uświadomić, że odwrotną stroną złości jest siła witalna. Wykonanie ciężkiej pracy, walenie pięściami w gruszkę czy trzepaczką w dywan prowadzi do zmęczenia, a to uwalnia gniew.
Czasem wystarczy z kimś porozmawiać, nazwać swoje problemy lub tupnąć nogą i zakląć, ale bez przesady. Trzeba umieć werbalnie pracować ze złością, ponieważ słowa nasycone emocjami mogą nas jeszcze bardziej nakręcać, niż rozładowywać. Poza tym myślami i słowami tworzymy swoją rzeczywistość. Jeśli będziemy kląć jak szewcy, to w krótkim czasie zaśmiecimy swoją przestrzeń i będziemy żyć na kupce mentalnego brudu. Już o tym pisałam.
Warto natomiast zwrócić uwagę, że posiadamy niejako dwa umysły. Jeden umysł to ten emocjonalny – nasze „wewnętrzne dziecko„, które może fajnie wyrażać to, co czujemy. To ważne, bo dzięki temu widzimy, co jest do uzdrowienia, co nam przeszkadza. Tłumienie złości i udawanie, że wszystko jest OK nie prowadzi do niczego dobrego. Wewnętrzne dziecko pomaga nam potupać i pokrzyczeć, abyśmy poczuli, co się w nas i z nami dzieje. Ale uwaga! Nie wyżywamy się na nikim i nie bijemy słowami! Nikogo nie obrażamy i nie poniżamy. Krzyk może być dobrym czynnikiem spustowym, ale nie może być narzędziem przemocy.
I tu właśnie włącza się drugi umysł. Umysł świadomy, racjonalny i posiadający wiedzę. Powinien mieć duży wpływ na ten pierwszy. Ten umysł łagodzi gniew rozsądnym podejściem. Zadaje pytania typu: „no i co z tego? A komu to przeszkadza? A czy warto tracić zdrowie? A nie lepiej odpuścić?” Może też czasem podsunąć merytoryczną analizę problemu, która udowadnia, że właściwie to nie ma powodu do złości. Ot, zdarzyło się coś… i szkoda czasu. Może też pokazać, że nie mamy żadnego interesu w zajmowaniu się gniewem.
Przykład: po kłótni z partnerem wykrzyczymy do przyjaciółki, że czujemy wielką złość i najchętniej odeszłybyśmy, dokąd nas oczy poniosą! Nie chcemy partnera więcej widzieć! Tak mówi umysł emocjonalny. Jednocześnie słuchamy umysłu racjonalnego, który szepcze: „nie chcę się z nim rozstawać, chcę go zrozumieć, kocham go i jest mi z nim dobrze”. Kiedy opadną emocje, zostanie tylko głos zdrowego rozsądku. Dlatego nie warto w emocjach podejmować decyzji, bo potem nigdy nie będziemy z niej zadowoleni.
Najbardziej optymalnym rozwiązaniem jest dopuszczenie do głosu obu umysłów. Żaden nie podejmuje decyzji samodzielnie. Najpierw uwolnijmy gniew, nazwijmy go i zaakceptujmy. Natomiast potem warto pomedytować, wyciszyć się i wreszcie znaleźć prawdziwą przyczynę emocji. Jak pisałam wyżej – gniew wskazuje, że nosimy w sobie jakiś wzorzec, który wymaga uzdrowienia. Kiedy go odnajdziemy i zmienimy na właściwy, efekty mogą nas cudownie zaskoczyć. Skończą się kłótnie i problemy w związku, rodzinie czy pracy. Znikną powody do odczuwania jakiejkolwiek niewygodnej emocji. Relacje poukładają się całkiem przyjemnie i odnajdziemy dla siebie komfort.