Któregoś dnia przeczytałam informację, że według najnowszych badań pracy mózgu, czas trwania emocji od wywołującego ją bodźca, do wypłukania związanych z nią neurotransmiterów, nie przekracza 90 sekund. To oznacza, że sama emocja, jeśli nic z nią robić nie będziemy, wygaśnie po krótkiej chwili. Jest w istocie jak motyl, który przysiadł na rękawie płaszcza i sam odlatuje. Często porównuję emocje do takiego motyla.
Jest to też potwierdzenie, że emocje nie zostały nam dane za karę. Nie są dopustem, który zmusza nas do ciągłego cierpienia. Emocje to drogowskazy do uzdrowienia konkretnego wzorca. Jak widać 90 sekund wystarczy, by zwrócić naszą uwagę na ważny temat. Oczywiście, kiedy już zauważymy emocję, to warto zająć się w wolnej chwili odszukaniem właściwego kodu, który wymaga zmiany na inny – taki, który będzie nam lepiej służył, przyciągając tylko dobre doświadczenia.
Ma to też znaczenie dla psychosomatyki. Choroby są wywoływane tymi emocjami, które w nas się rozgoszczą na dłużej. Jeśli przez moment poczujemy złość na coś i zaraz nam to mija, nie ma to wielkiego wpływu na zdrowie. Mamy prawo doświadczać całej gamy uczuć i określać samych siebie wobec świata i ludzi. Oczywiście negatywna emocja zaburza pracę komórek, co zostało już udowodnione ponad wszelką wątpliwość przez Bruce’a Liptona, ale jeśli trwa krótko, cząsteczki naszego ciała wracają do normy i nie pociąga to za sobą żadnych konsekwencji. Problem pojawia się dopiero wtedy, kiedy emocja trwa długo lub wracamy do niej często. Wówczas nasze ciało fizyczne jest poddawane wyzwaniu, które polega na tym, że komórki funkcjonują często lub stale w ekstremalnie szkodliwych warunkach. Ulegają wówczas uszkodzeniu, co my postrzegamy jako chorobę.
Warto w tym miejscu podkreślić, że ta „chwila”, w której trwa emocja jest w istocie czysto naukową teorią, którą trudno wykorzystać w praktyce. Nasza natura jest tak skonstruowana, że emocja pozostaje w nas dłuższy czas. Nie znika wcale. Mówiąc obrazowo, najczęściej pozwalamy, by ten motyl siedział nam na rękawie, nie chcemy go w żaden sposób odgonić. Obserwuję, że trwanie w emocji jest czymś naturalnym dla większości z nas. Znam doprawdy niewiele osób, które machają ręką i mówią: „nie warto się przejmować”. Przejmowanie się jest obowiązującą powszechnie zasadą, jakże często myloną z odpowiedzialnością. Mamy XXI wiek, a ciągle jeszcze spotykam się z mitem, że dojrzałość to troska i martwienie się. Nie zgadzam się z tym, ale moje stanowisko nie należy do tych popularnych.
Na trwanie w emocjach na pewno wpływają też inne czynniki. Na przykład hormony. Kto doświadczył smaku adrenaliny, wie, o czym próbuję powiedzieć. Ludzie agresywni, którzy szybko wpadają w złość, zauważają, że gniew potrafi napędzać i dodawać siły. Osoby zdradzone i skrzywdzone wolą złość niż żal, ponieważ rozpacz zabiera energię, a gniew wzmacnia. To oczywiście w pewnej mierze iluzja, ponieważ w efekcie złość pozbawia nas zdrowia, a zastrzyk sił jest długiem zaciągniętym z zasobów, które wcale nie są nieograniczone. Złość nie czerpie z wszechświata, jak miłość, lecz z naszych własnych zapasów. Każdy organizm ma taki zbiornik schowany na wypadek niebezpieczeństwa czy zagrożenia życia. W sytuacji krytycznej, choćbyśmy padali na nos ze zmęczenia, adrenalina stawia nas na nogi i pozwala biec z dużą szybkością lub odepchnąć silniejszego napastnika. Silny gniew jest podbieraniem energii z takiego właśnie zasobu, dlatego często daje poczucie przyjemności i mocy. Kiedy jednak opadnie, czujemy się jeszcze bardziej wyczerpani.
Podobnie działają inne emocje. Każdy, kto kiedykolwiek płakał gorąco do utraty sił, doświadczył miłego działania endorfin, które dostajemy jako lekarstwo na smutek. Po płaczu czujemy się zazwyczaj lepiej, lżej, jakbyśmy byli na specyficznym „haju”. Nasza podświadomość to zapamiętuje, dlatego popycha nas w stronę silnych emocji, by doświadczyć błogiego działania adrenaliny czy endorfin.
Innym, często spotykanym powodem tkwienia w niekorzystnych dla nas emocjach jest taki specyficzny bezwład, czyli działanie wbrew rozsądkowi i poddawanie się temu, co w nas szaleje. Na trudnym przykładzie kobiety, która dajmy na to, zostaje porzucona z małym dzieckiem, możemy zobaczyć wyraźnie, jak emocje w niej eskalują. A przecież wiadomo, że złość czy rozpacz nie zapewnią dziecku jedzenia ani nie sprawią, że nieodpowiedzialny partner wróci do domu. Po co zatem ulegać takim emocjom? Czy nie lepiej posłuchać dobrej muzyki? Poszukać sobie ciekawego zajęcia? Pójść na randkę, by nie myśleć o samotności i nie odczuwać jej skutków? A jednak zamiast tego, widzimy cały ogromny wachlarz najtrudniejszych emocji, które niczemu nie służą.
One są i będą, bo ktoś, kto uznał, że został skrzywdzony, wchodzi świadomie w cykl doświadczania psychicznego bólu. W zależności od natury przeżywać będzie więcej żalu lub więcej złości, a najczęściej naprzemiennie obie te emocje. Pomimo całej wiedzy psychologicznej nie jesteśmy w stanie zatrzymać rozpędzonego raz pociągu uczuć, dopóki nie doświadczymy wszystkich barw cierpienia. Po co? Każdy odpowie: po nic, to się po prostu dzieje samo. Na tym polega człowieczeństwo. Gdyby kobieta w takiej sytuacji wzruszyła ramionami i zajęła się tym, co sprawia jej radość, gdyby się po prostu uśmiechała, jak radzi pozytywne myślenie i postępowała tak, jakby nic się nie stało, zostałaby nazwana osobą niespełna rozumu. Jest tu zatem element dopasowania się do społecznych oczekiwań, ale jest i nawyk reagowania zgodnie z tym, co spontanicznie przychodzi.
Nie ma w tym nic złego. To jest ludzkie, by przeżywać emocje, także te trudne. Z całą pewnością zdrowsze jest doświadczanie ich, niż tłumienie, to też nie ulega wątpliwości. Reagujemy tak wszyscy od lat. Właśnie dlatego naukowe odkrycia, że po 90 sekundach możemy wyjść z emocji, nie są wiele warte w praktyce. Chcemy przeżywać nawet wtedy, kiedy posiadamy wiedzę o tym, że takie emocje niczemu nie służą. Bo one służą. Nam. Pozwalają doświadczać i przeglądać się w sobie i swoich uczuciach. Rozpoznawać siebie. Często bywają też inspiracją dla sztuki. Im więcej bólu, tym piękniejszy i głębszy wiersz, bardziej poruszająca muzyka. To wszystko ma sens. Potrzebujemy naszych emocji w pełni.
Jest jeszcze jeden element, który utrudnia odejście od emocji w minutę, a którego absolutnie nie popieram – zaciekłość. Wiele osób świadomie nie chce odpuścić, lecz nakręca się negatywnymi emocjami, uzasadniając to bzdurnym zupełnie powodem: „przecież nie można na to pozwolić”. Argument bez sensu. Nasze emocje nie mają nic wspólnego z naszym światopoglądem, wyborami czy priorytetami. Możemy podejmować dowolne decyzje i wcale przy tym nie wchodzić w złość czy żal. Możemy wierzyć, w co chcemy i robić, co chcemy – bez negatywnych emocji. Naprawdę. Szkoda, że nikt tego nie chce dostrzec i wykorzystać dla swojego dobra.
Najbardziej wyraźnie widać to wtedy, kiedy ktoś ma inne zdanie. Ileż to razy wchodzimy w gniew tylko dlatego, że ktoś ma inne poglądy, popiera innego polityka lub drwi z naszego ulubieńca? A przecież wiemy, że każdemu wolno myśleć po swojemu i mieć swoje upodobania. Nie mamy na to wpływu. A jednak często bywa, że nie chcemy odpuścić zaciekłej dyskusji tylko po to, by sobie pokrzyczeć i potupać wyłącznie dlatego, że ktoś się z nami nie zgadza. Wszystkim, którzy miewają taki problem, polecam przerobienie ważnej lekcji pod nazwą tolerancja. Warto nauczyć się dawać innym prawo do własnego zdania.
Podobnie bywa w przypadku konfliktów. Zdarza się, że ktoś nas oszuka, okradnie, porzuci lub w inny sposób wyrządzi nam przykrość. Ważne, by zrozumieć lekcję i odpowiedzieć sobie na pytanie, czym to przyciągnęliśmy i co możemy w sobie uzdrowić, by tego więcej nie doświadczać. Nie ma potrzeby przy tym zanurzać się po uszy w trudnych emocjach. A jednak robimy to i kiedy ktoś nam powie: „odpuść, zapomnij„, to krzyczymy: „nigdy, to niedopuszczalne„. Bardzo często odejście od niepotrzebnych emocji traktujemy, jak akceptację tego niegodnego zachowania. Uważamy, że skoro ktoś uczynił coś nieetycznego, to należy odczuwać gniew i koniec! W takim przypadku polecam wszystkim lekcję wybaczenia.
Może nas skutecznie zmotywuje wiedza o szkodliwości negatywnych emocji, właśnie tych, którym dajemy paliwo pełnymi złości i żalu myślami? Świadomość, że z takich uczuć biorą się rozmaite choroby, powinna nas wyhamować w zaciekłości, bierności i pozwalaniu na to, by lawina niekorzystnych odczuć przelewała się przez nasze ciało. Emocje są nakręcane myślami, a nad myślami powinniśmy mieć kontrolę. Przecież potrafimy. Zamiast rozkminiać stare krzywdy czy niewłaściwe poglądy innych, można skupić się na przyjemnej stronie życia. I to całkiem świadomie, wybierając najpiękniejsze aspekty naszego istnienia.