Wszystko opiera się na wewnętrznej równowadze. Aby ją osiągnąć, warto zaczerpnąć z obu stron – z Yin i Jang, ze Światła i z cienia. Dopiero to, co jest efektem pośrednim okazuje się najlepsze. Jeśli to sobie uświadomimy, zrozumiemy sens dualizmu i tych wszystkich duchowych przekazów, które zalecają, aby wyjść poza rozróżnienie. Czasem myślę, że nie ma żadnych właściwych recept na życie i żadnych zaleceń, które zawsze zdają egzamin. Istnienie przynosi nam tyle zaskoczeń, że warto być elastycznym i czerpać właśnie ze złotego środka.
Pierwszy z brzegu przykład to dobroć i łagodność. Warto być dobrym ze wszech miar i pisząc to wiem doskonale, że ludzie tacy właśnie są – dobrzy. Kiedy reagują spontanicznie i bez przeszkód, to pokazują przede wszystkim dobre serca. Wystarczy przypomnieć sobie jakikolwiek kataklizm, jakąkolwiek trudną sytuację, w której ktoś gdzieś cierpi. Natychmiast obok pojawiają się inne osoby, które podają rękę, dzielą się jedzeniem, lekarstwami, ubraniem, nie czerpiąc z tego żadnych zysków. Dobroć jest integralną częścią naszej duszy. Nie mam wątpliwości.
Ale bywa i tak, że w sytuacji może mniej dramatycznej pojawia się ktoś, kto chce nas wykorzystać. Wiem, że każdy z nas tego doświadczył choć raz. Jeśli zauważymy w porę, że roszczenia takiej osoby są bezpodstawne, że chce jedynie przewieźć się na naszych plecach, to umiejmy też włączyć asertywność i chrońmy siebie i swoją przestrzeń. Tak naprawdę powinnam tu napisać, że jest to taki moment, w którym warto być dobrym także dla siebie i nie poświęcać się pod żadnym pozorem. Czyli dobro zawsze jest właściwe, powinno tylko obejmować wszystkich – także nas.
Złoty środek, o którym piszę to właśnie odnalezienie równowagi pomiędzy byciem dobrym dla innych i byciem dobrym dla siebie. To nie oznacza wycofania dobra, którym obdarzamy innych. Być może dla niektórych złoty środek to pomaganie „tylko trochę”, czyli zamiast całego chleba podarowanie połówki, by resztę zachować na potem. Dla mnie bycie w harmonii i w tym złotym środku to bycie całkowicie na sto procent tak samo dobrym dla innych ludzi, jak i dla siebie. To wręczenie tego chleba w całości, ale też bycie gotowym do odwrócenia się plecami, kiedy stanie przed nami handlarz, który chce ten chleb wziąć od nas za darmo, by sprzedać go komuś i na tym zarobić.
Złoty środek to nie jest pójście z samym sobą na kompromis na zasadzie – trochę będę pomagać, a trochę będę odmawiać. To bycie sobą w pełni i przejawianie swoich najlepszych jakości. To bycie najlepszym i najłagodniejszym jak tylko się da, ale też bycie maksymalnie surowym i nieprzejednanym wtedy, kiedy sytuacja tego wymaga. Z założenia prosperująca świadomość nie musi walczyć, bo nie przyciąga agresorów, ale być może taka lekcja duszy czasem się pojawi. Taka lekcja, która wymagać będzie zastąpienia łagodności walecznością i odwagą… Jak pisałam wcześniej, nie ma idealnych recept na życie, które jest nieprzewidywalne. Warto mieć w sobie gotowość na wszystko.
Inny przykład to wolność. Spotykam czasem ludzi, którzy chcą być wolni, decydować o sobie i żyć po swojemu, czerpiąc ze świata tyle, ile się da. Dopóki nikogo nie krzywdzą, nie widzę problemu. Warto jednak pamiętać, że żyjemy w społeczeństwie i nawet najwznioślejsze zasady wolności nie mogą opierać się na totalnej anarchii. Tu trzeba znaleźć granicę, która wyznaczy ten harmonijny złoty środek.
Spotkałam się z sytuacją, kiedy ojciec dwojga małych dzieci zauważył nagle swoje prawo do swobody i zapragnął wyjechać na stałe do Indii w szlachetnym celu podążania duchową ścieżką. Oczywiście sam bez rodziny, która nagle okazała się ciężarem. Zasada wolności mówi – ma prawo, czegokolwiek pragnie, nie może się poświęcać dla rodziny. Ale moim zdaniem nie może też krzywdzić maluchów, pozbawiając je całkiem swojej obecności. I tu złotym środkiem jest kompromis, czyli poszukanie rozwiązania, które zaspokoi obydwie strony. Może miesiąc tu z dziećmi, a miesiąc w Indiach? A może teraz z dziećmi, a jak dorosną (co stanie się przecież ani się obejrzymy) spokojnie podąży swoją drogą? A może jeszcze inaczej? Na pewno można znaleźć dobre wyjście z takiego impasu, jeśli się pochylimy nad tematem.
Uważam, że pomijanie złotego środka pozbawia nas często najlepszych rozwiązań. Wybierając jedną stronę, palimy za sobą mosty, nierzadko żałując podjętej decyzji i gubiąc się w wyrzutach sumienia. A przecież można wybrać taką drogę, która pozwoli działać tak, by nikogo nie krzywdzić, w tym też siebie. Warto pamiętać, że najczęściej taką mamy alternatywę – po jednej stronie są ludzie, często bliscy i ich dobro, po drugiej nasze własne szczęście. Do szczęścia mamy prawo i powinniśmy je traktować na równi ze szczęściem innych osób. Nie gorzej, ale i nie można przedkładać swojego interesu ponad dobro innych, krzywdząc ich tym samym.
I jeszcze jeden z wielu przykładów, które mogłabym tu pokazać. Czyli rozwój wewnętrzny. Od pewnego czasu nastała moda na samodzielność. Spotykam w sieci pisane mentorskim tonem teksty o tym, że nie należy nikogo słuchać i podążać wyłącznie za swoją własną mądrością. Myślę, że to pewne nadużycie oczywistej prawdy o tym, że w sobie mamy najlepszego przewodnika i doradcę. Sama tego uczę, aby rozwijać intuicję i nauczyć się podążać za jej głosem. Sama uczę też, że oświecenie jest w nas, wystarczy przebudzenie, by ono nas odnalazło.
Jednak uczę też, żeby szanować autorytety i ludzi, którzy posiadają przydatną na naszej ścieżce wiedzę. Bo chociaż wszystko mamy w sobie, to trzeba wiedzieć, jak dosięgnąć swoich zasobów i jak odróżnić intuicję od intelektualnych kombinacji, a wewnętrzne wskazówki od złudzeń. Od wieków ludzie korzystają z pomocy nauczycieli, w tym także tych duchowych, którzy pomagają dotrzeć do własnego wewnętrznego przewodnika. Uważam, że ich nauki są niezbędne, jeśli nie chcemy całe życie kręcić się w kółko, jak pies za własnym ogonem. I zdumiewa mnie beztroska osób, które wypisują nieodpowiedzialne porady o tym, by nikogo nie słuchać. Brak autorytetów to z poziomu psychologicznego skrajna niedojrzałość. Ale nie o tym.
Chciałabym zwrócić uwagę na to, że tu także najlepszy jest złoty środek. Każdy z nas jest inny i potrzebuje do rozwoju innych metod i form pracy nad sobą. Mnogość nauczycieli pozwala wybrać sobie takiego, któremu możemy zaufać, który popchnie nas we właściwym dla nas kierunku, nie uzależniając od siebie. Bo rzecz jasna spotykamy przypadki nauczycieli, którzy wykorzystują uczniów i nie pozwalają im na rozwój. Dowartościowują samych siebie, trzymając uczniów blisko i przekonując ich, że mistrz nadal jest im niezbędny. A przecież w momencie, kiedy adept umie już sięgać do swojego wnętrza i odróżnia właściwy przekaz od zabaw negatywnych energii, może wyjść spod opieki swojego nauczyciela. Jak wszędzie, tak i w tej sferze trzeba być uważnym.
Złoty środek polega tutaj na rzetelnej nauce połączonej z zaufaniem i powierzeniem się autorytetom, ale tylko do punktu, w którym możemy już rozwinąć skrzydła i podążać swoją indywidualną drogą. Wówczas dziękujemy za prowadzenie i idziemy dalej sami, a z czasem możemy także stać się nauczycielami dla kolejnych pokoleń. To zresztą zupełnie naturalne. Widać to w zwykłej szkole, w której zaliczamy różne stopnie nauki w kolejnych klasach, aby na końcu wziąć świadectwo i ruszyć swoją drogą. Tkwienie zbyt długo przy duchowym nauczycielu byłoby podobne do sytuacji, w której dorosły człowiek nadal siedzi w klasie i w kółko powtarza tabliczkę mnożenia.
Złoty środek to czerpanie potrzebnej nam wiedzy bez silenia się na samodzielność i przemądrzałość. To szacunek dla ludzi, którzy wiedzą więcej lub mają niezbędne doświadczenie. To wiara w siebie, ale weryfikowana z innymi, zwłaszcza w początkowej fazie rozwoju. Ci, którzy idą przed nami, przecierają szlak właśnie dla nas. A my idąc za nimi, odsuwamy przeszkody dla tych, którzy podążają za nami. Warto o tym pamiętać. Oto harmonia.