Jesteśmy tutaj na Ziemi dla radości. Po to przychodzimy na świat i chyba nie ma nic ważniejszego niż pozytywne nastawienie i dobry humor. W istocie ani pracowitość, ani mądrość, ani zapobiegliwość nie ma takiego znaczenia jak nasze myśli i emocje, ponieważ to właśnie one tworzą rzeczywistość i przyciągają do naszego życia różne sytuacje. Wielu nauczycieli prosperity powtarza, że myśli znaczą o wiele więcej niż czyny.
Patrząc z takiej perspektywy najważniejszym tematem naszego rozwoju powinno być zatem samopoczucie. Dbanie o to, aby było zawsze dobre. Im więcej miłych i przyjemnych dni, im więcej radosnych chwil, im więcej pozytywnego nastawienia – tym więcej w efekcie dobra tworzymy w sobie i wokół siebie. W pewien sposób potwierdza to oczywiście psychosomatyka, która wyraźnie udowadnia, że zdrowie wynika z dobrych emocji, a choroby z negatywnych. Jest to także podstawa Prawa Przyciągania, więc nie wymaga chyba żadnego dodatkowego wyjaśniania.
Pomimo oczywistości tego stwierdzenia wcale nie jest łatwo utrzymać w sobie dobre nastawienie do świata i ludzi. Jakby w nas wewnątrz był taki specjalny czujnik, który wyłapuje problemy i je akcentuje. Albo czujnik reagujący na niewłaściwe zachowania innych osób. To jeden z ulubionych tematów na portalach społecznościowych – głównie rozprawia się o tym, że ktoś kogoś obraził albo niewłaściwie się zachował. Uwielbiamy plotkować.
A do tego wymyślamy często jakieś bezsensowne hipotezy, aby odwrócić kota ogonem. W temacie, o którym piszę przejawia się to pisaniem „mądrości”, które krytykują pozytywne myślenie. Ich autorzy próbują przekonać czytelników, że smutek jest dobry, że gniew jest twórczy, a prawdziwa świadomość nie ma nic wspólnego z radością. Bezmyślni czytacze ochoczo przytakują: „o właśnie, zawsze tak myślałem, przecież być radosnym to takie trudne”.
Wystarczy odrobina inteligencji, by zobaczyć jaką bzdurą są tego typu odkrycia. Radość uzdrawia, a smutki i inne negatywne emocje wywołują w naszym ciele choroby. Pozytywne myśli przyciągają miłość, szczęście, pieniądze i zadowolenie, a te negatywne coś wręcz przeciwnego. I jeśli ktoś nie wierzy, to ma oczywiście do tego prawo, ale lepiej dla takiej osoby, aby zastanowiła się nad swoim podejściem do życia. Moim zdaniem odrzucanie Prawa Przyciągania wynika właśnie z usprawiedliwiania samego siebie, a to, że ktoś zaprzeczy istnieniu takiego prawa nie oznacza, że ono działać nie będzie. Podobnie jak w przypadku grawitacji: nieznajomość fizyki nie uchroni nas przed uderzeniem przez kamień, jeśli łudzić się będziemy, że możemy bezkarnie podrzucić go nad swoją głową i on sobie zawiśnie w powietrzu.
Skąd się bierze to usprawiedliwianie? Otóż moim zdaniem całą historię zaprzeczania Prawu Przyciągania tworzą ludzie, którzy nie umieją cieszyć się życiem. Jest ich wbrew pozorom bardzo dużo. Nawet wśród nauczycieli duchowych widać pełno krytyki i negatywnego podejścia… choćby do konkurencji. Są też zwolennicy teorii, że aby cokolwiek osiągnąć, trzeba się najpierw nacierpieć. Dlaczego? Tego już nie umieją logicznie wyjaśnić, więc być może teoria ta jest tylko racjonalizacją osobistych niepowodzeń autorów, którzy chcą uchodzić za tych, którzy wiedzą, ale niewiele im w życiu wychodzi. Nawyki zrzędzenia, narzekania i krytykowania wszystkiego i wszystkich są w nich tak silne, że nie umieją się z tego wyzwolić w żaden sposób. Ogłaszają więc, że pozytywne myślenie i tak nie działa, więc po co się męczyć, skoro tak przyjemnie jest opluwać innych, oceniać negatywnie zdarzenia, a potem można nazwać siebie osobą rozsądną i świadomą.
Brzmi to może paradoksalnie dla inteligentnego człowieka, ale zauważam wielokrotnie, że niektórzy czerpią mnóstwo przyjemności z wchodzenia w negatywne emocje. Adrenalina, która wytwarza się podczas ostrej kłótni z oponentem, potrafi niesamowicie nakręcić. I już nie wiem, czy na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, która umieją świadomie wyjść ponad to… Nie wiem doprawdy. Tym bardziej, że czas w naszym kraju specyficzny i większość ludzi przedkłada rację nad spokój i akceptację.
A radość wymaga starań. Należy ją w sobie pielęgnować jak piękny kwiat. Zaczynamy od dokonania wyboru, że we wszystkich sytuacjach szukać będziemy dobrej strony. Potem uczymy się najmniejszej bodaj akceptacji tego, co niekoniecznie nam się podoba. A wreszcie zaczynamy konsekwentnie tworzyć nowe ścieżki neuronowe w naszym umyśle. Do tego potrzeba czasu – około miesiąca. I przez 30 dni warto reagować na świat z radością i miłością. Choćby na siłę. Potem już będzie łatwiej. Ale te pierwsze tygodnie są najtrudniejsze. W tym okresie ludzie się poddają, aby potem pocieszać się fałszywym: „prawdziwy rozwój nie ma nic wspólnego z pozytywnym myśleniem”. Otóż ma. I nic tego nie zmieni. Nie istnieje rozwój bez radości, miłości i pozytywnego postrzegania Wszystkiego Co Jest.
Chociaż codzienne życie jest praktycznie niemożliwe bez spadku nastroju, to zawsze my wybieramy, jak potem zareagujemy. Smutek, złość i rozdrażnienie dotykają każdego – są przecież naturalną konsekwencją obniżenia energii. Ale właśnie dlatego nie można szukać wymówek, tylko warto zadbać o własne samopoczucie. Bo to kluczowe dla wszystkiego, co chcemy tworzyć i czego chcemy doświadczać. Kiedy ogarniają nas negatywne emocje, wówczas podświadomie tworzymy w sobie opór, który blokuje miłość, szczęście, czy pieniądze. Najmądrzejszą reakcją jest ucieczka od takich rzeczy w stronę jak najlepszego nastroju. Lepiej obejrzeć głupią, ale śmieszną komedię, niż spędzić godzinę na poważnych i pełnych rozpaczy rozmyślaniach.
Dlatego właśnie robię wszystko, aby jak najszybciej poprawić sobie samopoczucie, bo tylko w ten sposób mogę sobie pomóc. Racjonalizowanie i powtarzanie, że smutek jest Ok to pułapka. I co z tego, że sobie pochwalę taki smuteczek, kiedy jest on podstępnym sabotażystą, zabierającym mi w najbliższym czasie zarobki lub miłe chwile z ukochanym. Po co mi taka emocja? Traktuję ją wyłącznie jako drogowskaz – jeśli pojawia się nie sama z siebie, lecz jako odpowiedź na sytuację. Smutek czy złość bywają wskazówkami, że należy w sobie uzdrowić jakiś wzorzec. Ale wystarczy, że je zauważę i zapamiętam konieczność pracy z wzorcami. Niech potem jak najszybciej znikają z mojej rzeczywistości.
Dobrym porównaniem byłby tu drobny deszcz. Czasem wystawiamy rękę i sprawdzamy czy pada. Kiedy na dłoń spadną krople, już mamy odpowiedź. Zostajemy w pomieszczeniu lub rozkładamy parasol. Nikt z nas nie trzyma ręki na zewnątrz i nie czeka, aż będzie cała mokra, aż przemoczymy rękawy, a zimne strużki popłyną pod ubranie. Ta ręka jest jak negatywna emocja – pokazuje siłę deszczu. Kiedy spełni swoją rolę, zabieramy ją z deszczu. Podobnie z emocjami – kiedy pokażą, co maja pokazać – uwalniamy je, a nie kisimy się w złości, smutku czy rozpaczy. Nie miałoby to żadnego sensu.
Kiedy pojawia się negatywna emocja, można zadać sobie pytanie o to, co ona pokazuje. Jednak zaraz potem warto skierować całą swoją uwagę na to, czego pragniemy. Jeśli na przykład poczuję złość, że mam za mało czasu na robienie tego, co kocham, jak tylko zidentyfikuję ów wzorzec, przestaję skupiać się na tej emocji. Zamiast tego, zaczynam sobie wyobrażać, że mam dużo czasu na wszystko, co chciałabym robić. Myślę o tym przez dłuższy czas, odczuwam płynącą z tego radość, planuję to wszystko i podnoszę energię tak długo, aż poczuję się z tym marzeniem szczęśliwa. W ten sposób zatrzymuję negatywne tworzenie swojej rzeczywistości, zastępując je pozytywnym.