Wybaczenie wcale nie jest takie łatwe, jak się niektórym domorosłym nauczycielom duchowym wydaje. Kiedy ktoś zrani człowieka do żywego, a potem przez wiele lat niszczy, poniża, ośmiesza dotykając najczulszego jak zawsze poczucia własnej wartości, to odpuszczenie wcale nie jest takie proste i oczywiste. Nie bez powodu powtarzam stale, że kochanie siebie jest najważniejszą rzeczą na świecie. Jeśli nie kochamy siebie, nasza osobowość jest jak ziejąca rana, na którą można wyłącznie delikatnie bardzo dmuchać i koić słodkimi tekstami. Wystarczy jedno złe słowo i boli, piecze, rwie. A cóż dopiero mówić o permanentnym poniżaniu?
Rzecz w tym, że nie rodzimy się z kochaniem siebie. To jest diament, prawdziwy Święty Graal, który zostaje zdobyty w podróży przez życie. Czasem trwa to wiele lat. Czasem wcale się nam to nie udaje. Jeśli w tej podróży spotkamy kogoś, kto bezlitośnie drwi z nas, sypiąc sól w otwartą ranę braku kochania, wówczas rana ta jątrzy się i jątrzy. Nie pomogą żadne Satori, afirmacje czy arkusze. Można podnieść sobie wibracje i przez chwilę patrzeć wspaniałomyślnie łaskawym wzrokiem na swojego kata. Potem energia spada i nienawidzimy dalej. Różnica polega tylko na tym, że potem wstydzimy się tej nienawiści i zamiatamy ją pod dywan. Bo nie wypada przecież źle myśleć o ludziach.
Pewna moja klientka nie mogła pozbyć się niechęci do innej kobiety, z którą wcześniej był jej mąż. Obie panie niemal się nie pobiły podczas pewnej zażartej kłótni. Jednej z wielu. Po wielu latach i wielu procesach wybaczania, temat bolał nadal. Czas nieco przyćmił ból, ale niechęć pozostała. Na poziomie świadomym moja klientka odpuściła. Nie miało to dla niej znaczenia, ale wewnątrz niej wyły emocje. Szczególnie wtedy, kiedy dowiedziała się, że los szczęśliwie obdarował tamtą panią jakimiś profitami i awansem w pracy. „To zły, podły człowiek, ona na to nie zasługuje” – powiedziała mi z żalem klientka.
Zapytałam wówczas, jakiego zadośćuczynienia oczekuje od wszechświata. „Chcesz, by cierpiała? Płakała? Męczyła się za to, co ci zrobiła?” – zapytałam. „Och, nie. Niech sobie tam żyje spokojnie. Sama nie wiem, czemu mi tak przykro, przecież nie życzę jej źle”. Wykorzystałam wówczas to, co wiedziałam o tej osobie z innego źródła i zapytałam: „A czy wiesz, co naprawdę przeszła ta osoba? Wiesz, jak ciężko chorowała? Wiesz, ile nocy przepłakała?…” Nie pozwoliłam klientce wejść w poczucie winy, tylko łagodnie poprowadziłam ją w stronę współczucia, co pozwoliło jej zrozumieć, że ta nie lubiana osoba została już przez życie srogo rozliczona za wszystko.
Jakkolwiek to brzmi, to ważne. Bo każdy z nas mniej lub bardziej świadomie oczekuje harmonii. Rozliczeniem są moim zdaniem przeprosiny. Kiedy ktoś okazuje skruchę, to oznacza, że pojął lekcję zadaną przez życie. Energetycznie wprowadza to harmonię. Jeśli jednak ktoś uważa, że nie ma powodu do przepraszania kogokolwiek za cokolwiek, wówczas czujemy zgrzyt. Wybaczenie takiej osobie bywa dość trudne. Ale oczywiście jest możliwe przy równoczesnej pracy z podnoszeniem poczucia wartości. Kiedy pokochamy siebie, wypełniamy się Światłem, które promieniuje na innych i dzielimy się tą ogromną miłością, przelewając ją na także na tych, którzy nam kiedyś w czymś zawinili. To proces naturalny, nawet nie musimy się wysilać. Miłość płynie sama. Kochanie siebie jest jak odkręcenie kranu połączonego z oceanem – miłość płynie bez końca do każdego, kto tylko znajdzie się w zasięgu naszych myśli.
Z poziomu duchowego winnych nie ma. Nie istnieje podłość. Są tylko gry dusz, które umówiły się na zabawę i chcą doświadczyć cudownej mocy wybaczenia. Z poziomu ludzkiego bywa to dramatem ponad siły. Często zamęcza nas nasza podświadomość, do której nie docierają żadne logiczne argumenty. Jest jak małe dziecko, któremu tłumaczymy, że nie może w kółko jeść samych cukiereczków, bo rozboli je brzuszek. A ono kiwa główką tylko po to, by domagać się kolejnych słodkości. Trudno przekonać podświadomość, że wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Kiedy trudno nam wybaczyć, zaczynamy mieć pretensję do siebie i myślimy, że jesteśmy złymi ludźmi. Bo przecież trzeba wybaczać. Bo przecież powinniśmy. Pamiętajmy zatem – nic nie musimy, nic nie trzeba, nic nie powinniśmy. W kwestii wybaczania trzeba dać sobie czas i wejść w proces dopiero wtedy, kiedy wypalą się najtrudniejsze emocje. Wtedy kiedy poczujemy gotowość. Nie można moim zdaniem podejmować pracy z wybaczaniem, tylko dlatego, że ktoś nas namawia i przekonuje. To nasza energetyka. To nasz wybór.
Prawdą jest, że nie uzdrowiony żal prowadzi do rozmaitych chorób, w tym też nowotworowych. Ale niech to będzie motywacją, a nie straszakiem. Jeśli nie czujemy się gotowi, by puścić żal, to efekt wielu godzin pracy będzie marny. To tak, jakby rzucić się do prowadzenia auta i bez żadnego kursu wyjechać od razu na autostradę. Nie polecam. Czas leczy rany, dajmy go sobie odrobinę. Pozwólmy sobie na wszystkie pozytywne argumenty, włącznie z całym dobrem, jakie niesie nam życie. Wejdźmy w energię wdzięczności i zobaczmy, że nasze życie jest piękne i więcej w nim cudownych chwil, niż zadanego przez tę osobę bólu. Niech złe słowa i złe rzeczy przejdą do przeszłości, od której się odetniemy.
Bardzo pomaga w tym pokochanie siebie. Bywa, że nie potrzebujemy innych narzędzi. Kiedy miłość nas wypełni, wszystko zadzieje się samo. Pomaga ona poczuć, że jesteśmy pod opieką wszechświata, a cały zadany nam ból możemy potraktować jak zły sen, z którego już się obudziliśmy.
I jeszcze raz powtórzę, że bardzo ważne jest, by nie obwiniać siebie, że nawet po wielu latach czujemy żal. To ludzkie. Mamy do tego pełne prawo. Odczuwanie negatywnych emocji – żalu, gniewu i pretensji jest całkowicie normalne. Nie czyni z nas potwora, tylko pokazuje wrażliwą osobę, której w jakimś momencie życia zabrakło miłości. Tylko tyle. Dajmy sobie tę miłość. Czasem nic więcej nie trzeba.