Ile słów bym nie napisała na temat poczucia wartości, nigdy ich nie wystarczy, by wszyscy ludzie uświadomili sobie, jak bardzo istotny dla ich szczęścia to jest temat. We wszystkich obszarach życia. W każdej kwestii. Nie ma nic ważniejszego i nic bardziej mocarnego niż wysoka samoocena. Trudno przecenić umiejętność prawdziwego kochania siebie. To nasza największa siła! Od tego wszystko się zaczyna i tu, w tym dokładnie punkcie startujemy, by zdobyć świat, miłość, szczęście, pieniądze. Cokolwiek nam się akurat marzy. Jednak, aby to urzeczywistnić, potrzebujemy wiary w siebie i poczucia, że w pełni zasługujemy na to, by być spełnioną osobą.
Często obserwuję posty różnych osób na portalach społecznościowych. Dzięki znanym mi technikom analizy wiem, co czują i myślą ludzie, kiedy piszą określone słowa czy wstawiają takie a nie inne obrazki. I to, co najczęściej rzuca się w oczy, to powszechnie niskie poczucie wartości, pomimo że od wielu lat mówi się na ten temat na okrągło i chyba nie ma poradnika w którym autor nie podpowiadałby, jak ważne to pojęcie dla nas. Nie ma też chyba szkolenia rozwojowego, na którym nie omawiano by technik służących podnoszeniu samooceny. A jednak… Teoria sobie, a praktyka sobie, jakby trudno nam było naprawdę docenić siebie. Z jakiegoś powodu nie umiemy siebie pokochać z całą mocą.
Dużą popularnością na FB cieszą się zabawne testy, które rzekomo nas opisują i oczywiście zazwyczaj w superlatywach. Nie ma znaczenia, że są tylko zabawą, a wyniki są przypadkowe. Ich rolą jest przecież poprawienie nastroju. I tylko temu służą: rozrywce. A że wyniki podają pozytywne, to być może mają sens większy niż mogę w nich dostrzec. Tak czy owak – nic złego w testowaniu fejsbukowym nie ma. Lepiej żartować z siebie, że jest się Aniołem, niż myśleć o sobie negatywnie. Niemal wszystkie moje znajome bawią się w ten sposób i nic w tym nadzwyczajnego nie ma.
Jednak porusza mnie niesamowicie, kiedy jakaś osoba robi ten sam test kilka razy i publikuje go tylko po to, by na tle zdjęcia profilowego pochwalić się kolejno napisami: „dobro”, „werwa” lub „uroda”… Wbrew pozorom to bardzo przykra informacja. Czy naprawdę potrzeba głupkowatego testu, aby pokazać, że nie jest się taką najgorszą z najgorszych? Koń jaki jest, każdy widzi – mawiano niegdyś. Jeśli jest w kobiecie uroda, to z całą pewnością nie ma potrzeby pisać sobie tego na czole ani na swoim zdjęciu. Jeśli człowiek ma dobre serce, to też widać po ilości przyjaciół, po tym, jak go traktują. Na tym właśnie polega wysokie poczucie wartości: wiem, że jestem dobra, mądra i piękna. Wiem. I to mi wystarcza, a wszechświat i tak to potwierdza setki razy. Nie potrzebuję transparentu.
Takie napisy pokazują, że właścicielka fotografii zwyczajnie uważa siebie za złą i brzydką osobę. Zainteresowanych szczegółami tej analizy odsyłam do podręcznika Nieinwazyjnej Analizy Osobowości, który jakiś czas temu przygotowałam. Myślę też, że nawet osoby, które nie znają metody NAO, na widok takich napisów, myślą sobie: „jakież to żałosne”, ale przez grzeczność nie mówią tego głośno. I rzecz nie w tym, by nie zajmować się publikacją śmiesznych testów – to tylko zabawa. Rzecz w tym, by zauważyć swój problem i umieć uczciwie sobie powiedzieć: nie kocham siebie, nie doceniam, a moja samoocena wymaga podniesienia. Rzecz też w tym, by zawinąć rękawy i zmienić ten stan dla własnego dobra.
Innymi słowy: zamiast pisać sobie na czole, że jesteśmy mądrzy czy urodziwi, lepiej popracować z podniesieniem poczucia wartości. Pójść na szkolenie albo wykonać kilka ćwiczeń. Poczytać coś na ten temat i zmienić swój wzorzec na taki, który będzie nam służył. Można to naprawdę zrobić samemu, nie wydając ani złotówki na pomoc psychologa. Najważniejsze, aby dostrzec problem i zrozumieć, że potrzebujemy tej zmiany w sobie. Tymczasem często bywa tak, że właśnie naklejając sobie etykietki z różnych testów, ogłupiamy samych siebie i wypieramy prawdę ze świadomości. Popadamy w absurdalną filozofię: „Skoro test mówi, że jestem urodziwa, opublikowałam to i moi przyjaciele to podlajkowali, to już nic nie muszę robić – przecież wszyscy już widzą, że jestem taka piękna. A tylko o to mi chodziło, żeby mój były zobaczył, jaka ja cudna jestem….” Na takie podejście lekarstwo trudno znaleźć. A lekarstwa niestety wymaga i to bardzo.
Bez miłości do siebie nie będziemy szczęśliwi, nawet wtedy, kiedy staniemy się bogaci i sławni. Smutnym potwierdzeniem jest wiele gwiazd ekranu i sceny – tych, które cierpią lub cierpiały na depresję, uciekały w alkohol i narkotyki. Przecież są to ludzie, którym inni zazdroszczą popularności i ogromnych pieniędzy. Marząc o sławie i rozdawaniu autografów myślimy, że dla takiej osoby wszystko jest możliwe, a jej życie to pasmo nieustającej błogości. I pomijając tutaj oczywisty fakt, że praca aktora (piosenkarza, piłkarza, dziennikarza czy innego VIP-a) może być równie ciężka i stresująca, jak każda inna, zadajemy sobie tylko pytanie: dlaczego ludzie, będący na szczycie naszych marzeń, nie są obłędnie szczęśliwi? Odpowiedzią może być przede wszystkim brak miłości dla siebie.
A kochanie siebie jest moim zdaniem naszą największą siłą. To właśnie ono toruje nam drogę do błogości, zadowolenia i spełnienia. Jeśli nie lubimy siebie, to największe nawet bogactwo materialne nie da nam radości. Oczywiście o wiele łatwiej jest być zadowolonym z życia, kiedy czynniki zewnętrzne nam sprzyjają, czyli wtedy, kiedy jesteśmy zdrowi, zamożni i w dobrym związku. To jasne. Ale rzadko kiedy zauważamy, że to wysoka samoocena kształtuje te czynniki w odpowiedni sposób.
Każda relacja opiera się na tym, jak myślimy o sobie. Jeśli szanujemy siebie naprawdę, wówczas inni ludzie nas lubią i doceniają. Być może nie u wszystkich budzimy sympatię, ale niechętne nam osoby omijać nas będą szerokim łukiem. Wszechświat to zwierciadło naszych myśli. Jeśli nie ma we mnie podświadomej niechęci do siebie i poczucia winy, to w zewnętrznej rzeczywistości nie ma miejsca na wrogów. Nikt nas nie okradnie i nie skrzywdzi. Właśnie dlatego samoakceptacja to nasza największa siła. Nic nas tak nie chroni przed problemami i przykrościami jak miłość do siebie.
W związkach intymnych jest podobnie. Nie ułożą się one szczęśliwie, dopóki nie odnajdziemy w sobie tych wszystkich uczuć, których pragniemy doświadczać. Wiele razy w młodości słyszałam mądrość: „nie szukaj miłości u innych, sama ją sobie daj, pokochaj siebie”. Kiedyś nie rozumiałam, jakie to oczywiste. Słuchając takich słów myślałam, że jak sama sobie dam miłość, to już mi partner potrzebny do niczego nie będzie. Tymczasem o to czasem chodzi, by pragnąć, ale nie potrzebować… Ponadto lustro wszechświata odbija tylko to, co mam w sobie. Dopóki nie kocham siebie, nikt naprawdę mnie nie pokocha. Oczywiście mogę być w „jakimś” związku, mogę nawet uprawiać radośnie seks, ale nie doświadczę miłości, bo nie mogę przyciągnąć czegoś, czego nie mam w sobie. Podobnie jak nie zobaczę w lustrze kapelusza na głowie, jeśli go tam nie włożę.
Największa siła wszechświata porządkuje też nasze zasoby i daje nam tyle, na ile zasługujemy. Oczywiście we własnych oczach. Na nic nam zapewnienia dobrych przyjaciół i ich pełne życzliwości serca. Jeśli czujemy, że jesteśmy nijacy, niegodni, gorsi od innych, to nasze dłonie ciągle będą puste. Będziemy stać na brzegu oceanu z sitkiem w rekach i zastanawiać się, jak nabrać dla siebie wody. A wystarczy wiadro pozytywnych myśli i opcja natychmiast staje się dla nas korzystna. Kochanie siebie to pewność, że zasługujemy na wszystko, co najlepsze. Tacy jacy jesteśmy. Tu i teraz.