Jeden z moich kolegów nikomu nie ufał. Kiedy zapewniałam go o czymś, mówił zazwyczaj: ależ ja nawet sobie nie ufam, a co dopiero komuś innemu. Protestowałam bezskutecznie, zapewniając go, że czas zacząć wierzyć… Przede wszystkim sobie. Nie zawsze umiemy, bo łatwiej nam zaufać autorytetom, przerzucając w ten sposób nieco odpowiedzialności na tych, którzy naszym zdaniem udźwigną, to co im na barki zechcemy włożyć. Czasem nas rozczarowują, bo przecież są ludźmi, a ich moc ogranicza się do tego, co ważne dla nich.
Najłatwiej chyba zaufać Wszechmocy. Kiedy wzrastamy wewnętrznie, uczymy się pięknej sztuki powierzania siebie i swoich spraw Wyższej Instancji. Z wiarą i spokojem oddajemy różne trudne dla nas problemy, wiedząc doskonale, że Najwyższe Źródło znajdzie najlepsze rozwiązanie. Jest w tym też i pokora, ponieważ nie oczekując niczego, pogodnie przyjmujemy wszystko, co się przydarza. Wiemy, że cokolwiek będzie, jest dokładnie tym, co ma być – co dla nas najlepsze. Nawet jeśli nie spełnia naszych pragnień, przyjmujemy, że to po prostu doświadczenie, którego potrzebujemy. Ufamy.
To kawałek duchowej ścieżki: rozumienie, że wszystko ma swój sens i cel. To spoglądanie poza wydarzenia i dostrzeganie oczywistej prawdy, że któregoś dnia nic nie będzie miało znaczenia… Któregoś dnia, zostawimy wszystkie piękne przedmioty, pieniądze, a także długi i problemy. Zostawimy choroby i troski. Zostawimy przyjaciół. I pewnie jedyne, co będzie miało znaczenie, to szybka myśl: moje życie było dobre, zostawiłam po sobie kilka miłych wspomnień.
Jednak zaufanie ma także ważny aspekt dla naszego życia tutaj, w tej materialnej rzeczywistości. Mam na myśli przede wszystkim zaufanie do samego siebie. Pozwala ono zobaczyć nasze prawo do życia takim, jakie ono być powinno. Jest to jak zwykle owoc wysokiego poczucia wartości i wiary w siebie. To umiejętność dostrzegania w sobie potencjału i mądrości. To odkrywanie, że tylko my sami wiemy najlepiej, co jest dobre dla nas. Mamy przecież w głębi serca najlepszego przewodnika.
Bez wysokiej samooceny nie dajemy sobie prawa do godnego istnienia. Szukamy zewnętrznych autorytetów i pytamy ich o zgodę, o radę. Podejmujemy decyzje w oparciu o to, co mówią inni. Staramy się też zaspokoić oczekiwania innych i dopasować do ogólnie przyjętych standardów. Znikamy w tłumie. Zamiatamy pod dywan własne talenty. Stajemy w równym szeregu podobnych sobie owiec i podążamy z nimi na kolejne nudne pastwisko.
Zaufanie do siebie to odwaga w rozwijaniu indywidualnych zdolności. To uparte szukanie ich w sobie i odkrywanie niezmierzonych pokładów mocy, dzięki którym możemy budować swoje samospełnienie. To także świadomość, że każdy przychodzi na świat z unikalnymi umiejętnościami i każdy z nas jest jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny. Właśnie dlatego warto siebie samego pytać o to, co jest ważne dla nas. W głębi serca mamy swoje najlepsze drogowskazy.
W zaufaniu do siebie jest jeszcze coś, co mocno opiera się na poczuciu własnej wartości: prawo do bycia sobą. Więcej piszę o tym w artykule o harmonii serca. Tutaj chcę zwrócić uwagę przede wszystkim na wyjście poza schematy. Trochę zachęcam nawet do buntu przeciwko tym wszystkim, którzy chcą nas wtłoczyć w jakieś ramki, które tylko im się podobają. Oczywiście żyjemy w społeczeństwie i w jakiś sposób powinniśmy szanować tę przynależność, poprzez nie naruszanie porządku, wzajemne wspieranie, tolerancję i życzliwość. Ale poza tym mamy zawsze prawo do tego, by być sobą. Zasługujemy na własną unikalną ścieżkę i na bycie szczęśliwym człowiekiem.
Wyraża się to najczęściej w prostych decyzjach. Nawet takich jak kolor włosów czy rodzaj butów. I cóż z tego, że wszystkie kobiety do sukni zakładają szpilki? Jeśli ich nie lubię, to nie ubieram. Przedkładam zdrowie, ponad wygląd. Przedkładam także energetykę ponad modę czy zwyczaj, bo przecież wiadomo, że wysoki obcas odcina nas od energii Ziemi. W ten sposób kobieta na szpilkach jest pozbawiona siły, godności, pewności siebie. Staje się podatna na manipulacje i wykorzystanie. I chociaż trudno zaprzeczyć, że szpilki są bardzo seksowne i dodają uroku wydłużając nogi, to ważne, by móc samodzielnie zdecydować, co wybieramy. Czasem bardziej niż zmysłowy wygląd przyda się energia Ziemi.
Oczywiście są ważniejsze wybory: praca, mieszkanie, związki. W tych obszarach także panują zwyczaje, które próbują nas popchnąć w jakąś stronę. To można, a to nie wypada. Staramy się dopasować do oczekiwań innych, bo przecież każdy z nas potrzebuje akceptacji i sympatii. A przecież możemy tę potrzebę zaspokoić podnosząc samoocenę. Wówczas nie czujemy potrzeby, by dogadzać innym, by podobać się komuś – robimy to, co nam służy i zaspokaja nasze własne oczekiwania. To bardzo ważne, aby akceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy i ufać, że jesteśmy wystarczająco dobrzy. Tu i Teraz.
Poczucie przynależności jest też dla nas ważne, dlatego jeśli na przykład mieszkamy na wsi, gdzie wszyscy urządzają huczne wesele, to i my je urządzamy. Bo tak trzeba, aby poczuć się częścią społeczności. Bo ta społeczność tego właśnie od nas oczekuje. I chociaż moglibyśmy zupełnie inaczej wydać pieniądze i całkiem odmiennie przysięgać sobie miłość, to uginamy się pod presją zwyczaju.
To nie zawsze jednak tylko tradycja. W każdej grupie, w każdej kulturze są ludzie, którzy próbują zmusić innych, by zatracili własną indywidualność i zniknęli w tłumie pokornych owiec. Najczęściej kieruje nimi zazdrość lub potrzeba kontroli, a w gruncie rzeczy – strach przed silną osobowością. Tłumią ją w zarodku, popychając i strofując nawet w tak prozaicznych obszarach, jak ubranie, jedzenie, uczesanie czy spędzanie wolnego czasu. To tacy ludzie próbują nas przekonać co wypada, a czego robić nie powinniśmy. Tymczasem zasada jest niesłychanie prosta i w moim odczuciu tylko jedna – możemy robić wszystko, czego pragniemy, o ile nikomu, włącznie ze sobą, nie czynimy tym krzywdy.
Zaufanie do siebie polega na tym, że robię to, co lubię, ubieram się tak, jak lubię i czuję się z tym dobrze. Nie oglądam się na innych, nie słucham cudzych komentarzy i zupełnie nie przejmuję się krytyką. Jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził – mówi stare porzekadło i jest ono dla nas ważną nauką niezależności. Rozumiem też, że w pełni zasługuję na swoje własne kreowanie sposobu życia tu na Ziemi. Mam prawo być taka, jak chcę i lubię – nikomu nic do tego. To moje życie i chcę je przeżyć najlepiej, jak umiem.
Zaufanie do siebie to podążanie za swoim wewnętrznym głosem z wiarą, że ten głos ma rację. To szukanie swojej własnej drogi, swojego własnego wyglądu, sposobu spędzania wolnego czasu. To wybór lektury, kinowego repertuaru i menu w restauracji. To jednak przede wszystkim świadomość, że nasze serce wie najlepiej, co dla nas dobre. Niektórzy pokrzykują w emocjach, zachowują się opryskliwie, a potem czują niesmak do samych siebie. To jest wewnętrzna wskazówka, która pokazuje: tego nie rób, bo to ci nie służy. Bywa, że udajemy, że jej nie słyszymy i powtarzamy sobie, że trzeba być pyskatym, bo inaczej nas zjedzą. Tymczasem właśnie wtedy, kiedy okażemy komuś życzliwość, pomożemy, przytulimy, pocieszymy – wtedy czujemy się najlepiej. Błogość rozlewa się jak miód po naszym wnętrzu. To bardzo jednoznaczna podpowiedź. Warto zaufać i uwierzyć, że gdzieś tam w głębi siebie nosimy kapitalny kompas, który bezbłędnie wskaże, co jest dla nas dobre.
Życie jest proste, kiedy nauczymy się podążać za tym wewnętrznym przewodnikiem. W istocie wystarczy zwracać uwagę na to, kiedy czujemy się dobrze, radośnie, kiedy jesteśmy szczęśliwi. To właśnie przyjemne odczucia pokazują, co jest właściwe. To nasza droga. To też ścieżka wzrastania i działanie zgodne z harmonią serca. Niczego więcej nam nie trzeba, jak tylko zaufać i podążać za tym głosem. A