Nadwrażliwość jest dość ciekawą cechą, aczkolwiek nie ma wcale dobrej prasy. Niektórzy uduchowieni ludzie próbują podnieść wrażliwcom samoocenę, wypisując im błogosławieństwa i zapewniając, że ta jakość nie jest niczym złym. Bo pewnie nie jest, ale moim zdaniem bardzo utrudnia życie. Ze wszech miar warto podnieść poczucie własnej wartości i nauczyć się zarządzać emocjami w taki sposób, by móc normalnie funkcjonować. Z całą pewnością żaden nadwrażliwiec nie nabierze znieczulicy ani nie stanie się cynikiem, ale może odnaleźć wewnętrzny spokój. Głównie poprzez nauczenie się bycia poza cudzą oceną. O tym właśnie chcę napisać.
Wczoraj minęła kolejna rocznica śmierci mojego Dziadka, który zmarł kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką. Zapamiętałam go, ponieważ był cudownym, bardzo kochającym człowiekiem. Uwielbiali go wszyscy, a w kondukcie za jego trumną poszło całe miasteczko. Wspominam go stale z miłością i uśmiechem, ponieważ to on nauczył mnie czytać i pisać. Ba, nauczył mnie też podstaw języka rosyjskiego i wielu innych wartościowych rzeczy. Jednak wczoraj przyszła do mnie zupełnie inna ważna refleksja, którą chciałam się tutaj podzielić.
Mój Dziadek zmarł na zawał serca. Dostał go wkrótce po tym, jak pewna sąsiadka przyłapana na kłamstwie, powiedziała o moim Dziadku kilka złych słów. On po prostu nie przeżył tego, że padł ofiarą pomówienia. Chwilę przed śmiercią powiedział do pana, który dzielił z nim szpitalny pokój: „umieram przez tę osobę i jej kłamstwo”. Ta nadwrażliwość na krzywdzące i niesprawiedliwe opinie jest w naszej rodzinie genetyczna. Obserwowałam to u innych i u siebie oczywiście też. I to co chciałabym dzisiaj wykrzyczeć na cały głos, aby wszyscy dobrze usłyszeli, to: przestańmy przejmować się słowami innych!
Mogłabym przytoczyć tu kilka opowieści z własnego życia i życia mojej rodziny, ale nie chcę pokazywać tych wszystkich dramatycznych scen. Chciałabym raczej odwrócić się od tego wzorca i powiedzieć głośno – z całym szacunkiem dla mojego Dziadka – że nie warto umierać za czyjeś słowa. Sądzę, że owa kobieta broniła się tak, jak umiała i nie zapanowała nad emocjami. Nie ona pierwsza i nie ostatnia. Zdarza się to każdemu z nas. Czy to oznacza, że mamy poddawać się ludzkim niesprawiedliwym osądom i cierpieć w imię jakiejś racji? Czy nie byłoby lepiej machnąć ręką: gadaj sobie, co chcesz, ja wiem, jaka jestem i ile jestem warta?
Jak zwykle to jest taka sztuka, której warto się nauczyć. Pomoże w tym poczucie wartości i spojrzenie na siebie z miłością. Tak, takie proste spojrzenie i uznanie, że te wszystkie kalumnie nie mają sensu. Warto wtedy nabrać głęboko powietrza i powiedzieć sobie stanowczo i z mocą: jestem poza oceną, bo jestem doskonała taka, jaka jestem. Można też otulić siebie najlepszą energią i powtarzać sobie: jestem wspaniałym wartościowym człowiekiem, ale nie dla wszystkich moje Światło jest widoczne. Te osoby, które pracowały kiedykolwiek z poczuciem wartości i wypisywały sobie listę swoich najlepszych cech, mogą wykorzystać tę listę, by w takim właśnie momencie się do niej odwołać. Przeczytać lub na nowo napisać i zobaczyć, kim są i ile w nich dobra.
Nauczmy się wszyscy nie przejmować tym, co mówią inni. Kiedy spadają na nas niesprawiedliwe osądy, krzywdzące oceny i złe słowa – odciąć się od nich. Zatkać uszy i zamknąć serce. Otoczyć to serce wielkim murem i głośno powtarzać: „to bzdury, to mnie nie dotyczy”. Można. Zapewniam, że można, chociaż na początku możemy poczuć się dziwnie, kiedy nie pójdziemy jak przysłowiowy baranek na rzeź. Przywykliśmy, że kiedy ktoś nas oczernia, wchodzimy natychmiast w rolę ofiary i spuszczamy w cierpieniu głowę. To nawyk. To niekorzystny wzorzec, który warto zastąpić miłością do siebie.
Najtrudniejszym elementem w tym procesie jest poczucie niesprawiedliwości. Kiedy moja córka wstawiła się za kimś i wywalczyła dla tej osoby u szefa podwyżkę, pewna zazdrosna osoba przypisała sobie tę zasługę, oskarżając moją córkę o inne brzydkie działanie, które nie miało w ogóle miejsca. Kiedy próbowałam jej tłumaczyć: „zostaw tę osobę z jej energią, ty znasz prawdę”, odpowiadała mi: „ale wszyscy myślą, że ja to zrobiłam, a to nieprawda, źle mi z tym, jak na mnie patrzą”. Warto umieć wyjść poza ocenę innych. Żyjemy tu dla siebie i bez względu na wszystko, mamy być w porządku wobec siebie. Jeśli wiemy, że postąpiliśmy słusznie, powtarzajmy to jak mantrę. Nośmy wysoko głowę i promieniujmy na ludzi godnością i szacunkiem do siebie.
Mi w tym pomaga czasem odrobina wyższości. Wiem, że krowy nie umieją latać i nie nauczę żadnej rogacizny szybowania nad chmurami. Przyjmuję to. Jeśli ktoś mnie niesłusznie oskarża, a inni dobrzy ludzie to kupują, to przestają być dla mnie dobrzy. Bo dobry człowiek nie słucha pomówień. Dobry człowiek patrzy sercem i widzi jaka jestem. I nie potrzebuję obok siebie fałszywych przyjaciół, którzy nie umieją mnie docenić, a wierzą w plotki. Często powtarzam, że w istocie na poziomie serca wszystko wyczujemy. Ileż to razy popatrzymy tylko na czyjeś zdjęcie i już czujmy, czy ta osoba rezonuje z nami, czy też funkcjonuje na innych wibracjach.
Myślę zatem, że takie doświadczenie, jakie miała moja córka było dla niej prezentem od wszechświata i odsunęło ją od osób, które bez uprzedzeń polubiła, a które zawiodłyby ją na pierwszym zakręcie. Czas to zweryfikował i te osoby, które zawierzyły złym plotkom, popisały się wkrótce rażącym brakiem uczciwości. To tak działa – wszystko jest w harmonii. I dobry człowiek stoi za nami murem. A co mówi ten niedobry… to jego problem. Nie nasz. Nie uzależniajmy się od słów ludzi, którzy nie kierują się dobrem i miłością.
Powtórzę jednak, że takie doświadczenie wyraźnie pokazuje wzorce do uzdrowienia, a nierzadko dług karmiczny. Bycie niesłusznie oskarżanym zawsze pokazuje coś, co ciągnie się z pokolenia na pokolenie. Można się temu przyjrzeć i spróbować oczyścić karmiczne linie. Są na to metody. Ale przede wszystkim w takim czasie trzeba dać sobie bardzo dużo miłości i wzmacniać poczucie wartości. Pomoże podniesienie energii, np. z Reiki, ponieważ kiedy patrzymy z wyższego pułapu, przestajemy się rozczulać nad sobą i wchodzić w rolę ofiary. Dostrzegamy, że słowa nie muszą ranić, mogą ulecieć z wiatrem. To my i tylko my decydujemy o tym, czy poczujemy się zranieni. Nikt nie może nas skrzywdzić żadnym pomówieniem, jeśli my nie otworzymy się na krzywdę. Możemy nie dać na to przyzwolenia, wychodząc poza cudze oceny i przyjmując, że bzdury wylatują z ust ludzi częściej niż słowa miłości. Taki to świat, więc trzeba brać poprawkę na ludzkie słabości.
Często powtarzam, że wolę być szczęśliwa niż udowadniać, że mam rację. Nie wykłócam się z tymi, którzy heroicznie bronią swojego zdania. Nauczyłam się ustępować mojemu mężowi, bo uwielbiam, kiedy się uśmiecha. W rzeczach niewielkiej wagi nie walczę o prawdę. Pozwalam, by każdy miał swoją. W rzeczach większej wagi zamykam dyskusję, mówiąc, że pozostanę przy swoim. Kłócić się nie chcę i nie lubię.
Każdy z nas doświadczył w życiu niesprawiedliwości i sytuacji, kiedy zrobiono z niego potwora, chociaż w istocie nie uczynił niczego złego. Zawsze można obrócić kota ogonem, a dla wielu ludzi nie ma żadnej świętości. Bywa, że z logiką im też nie po drodze. Nie tak dawno pewna osoba całkiem opacznie zrozumiała moje życzliwe słowa. Kiedy przeprosiłam i wytłumaczyłam, co miałam na myśli, zachowała się jak niespełna rozumu, odwracając znaczenie tego, co napisałam. Każde moje słowo „dobra” zamieniła na „zła” i wykorzystała przeciwko mnie wszystko cokolwiek napisałam i powiedziałam. Przez całe swoje życie nie usłyszałam tylu inwektyw, ile wyczytałam w jednym jej liście, ale i nigdy też nie spotkałam się z takim brakiem logiki. Sądzę, że jest po prostu chorą osobą i nie czuję żadnej złości w związku z tym wydarzeniem.
Kiedy minął pierwszy szok, zapragnęłam odnaleźć swój wzorzec. A intuicyjnie zobaczyłam niespójny bełkot. Nie czułam się winna, czułam się zdziwiona, że ktoś nazywa czarne białym… Nasza rodzinna nadwrażliwość przyciąga takich ludzi do naszego życia właśnie po to, by pokazać karmiczną linię cierpienia i nakłonić do oczyszczenia rodowego wzorca. Bardzo szybko zrozumiałam, że w moim przypadku niewiele ma to wspólnego z poczuciem wartości.
Warto jednak pamiętać, że bardzo często tu może być klucz – oczywiście każdy może zweryfikować, jak jest u niego. Jeśli ktoś nas rani, obraża i opluwa, to właśnie samoocena jest tą przestrzenią, która domaga się uzdrowienia. Jak to sprawdzić? Najlepiej wejść w pole serca i zadać sobie pytania o wszystkie inwektywy, które spadły na naszą głowę. Spokojnie przeczytałam każdy zarzut i zadałam sobie pytanie: czy taka jestem? czy taka się czuję? Ponieważ nie znalazłam w sobie winy, mogłam tylko wyjść poza to. I uświadomić sobie, że nikt na całym świecie nie ma prawa mnie oceniać. Nikt! Dotyczy to każdego z nas. Cokolwiek druga osoba mówi o nas, mówi w gruncie rzeczy o sobie. Wykrzykuje swoje problemy, swój wstyd, swoją bezradność, a jeszcze częściej swój ból. Siłą nawyku bierzemy to do siebie. A to błąd. Bo to nie jest nasze.
I to, do czego z serca zachęcam, to zrozumienie, że nikt nie zna ani nas ani naszej prawdy i prawdziwej wartości. Ludzie zawsze wygłaszają swoje własne przekonania, które powstają na bazie ich własnych przeżyć. Patrzą poprzez filtr własnych słabości i poczucia winy, nie mając zupełnie pojęcia o nas, o naszych motywach, o naszych poglądach i priorytetach. Nawet osoby będące blisko ze sobą, nie wiedzą, co czuje ten drugi człowiek. Nawet małżeństwa z wieloletnim stażem, które wiele czasu spędziły w swojej energetyce, zupełnie nie rozumieją swoich potrzeb i oczekiwań. Rozstają się, kłócą, walczą ze sobą, bo nie znają kogoś, z kim przespali w jednym łóżku tysiące nocy. Ile zatem wie o nas obcy człowiek? Dlatego nikt, powtarzam nikt nie ma prawa nas oceniać.
Emocjonalna, pełna złości ocena ma się nijak do stanu faktycznego. Jest psychologiczną projekcją tego, co nosi w sobie zdenerwowany człowiek i co próbuje przerzucić na innych. Warto to wiedzieć. Warto wyjść poza taką ocenę i nie cierpieć cudzego bólu. Tysiące ludzi na całym świecie zwija się z rozpaczy: jak ona mogła powiedzieć, że jestem taka? A przecież ta osoba stojąc przed nami krzyczy wyłącznie o sobie. Nie ma innej wiedzy, bo mieć nie może. Ma jedynie własne zjawy, które nie dają jej spać. I własne bolesne doświadczenia, które chce przypisać innym. Dlaczego zatem ciągle bierzemy to za dobra monetę i szukamy w sobie cudzych grzechów? Można się od trudnych wzorców uwolnić, jest tyle dobrych metod. Wcale nie trzeba cierpieć w nieskończoność. Ale nie można też przerzucać swoich nie odrobionych zadań na innych ludzi.
Oczywiście istnieje zasada lustra. Jeśli wchodzimy w emocje, to warto zapytać siebie, na ile tak właśnie siebie oceniam. W gruncie rzeczy jednak, kiedy weźmiemy pod uwagę zasadę lustra, to dostrzeżemy tam harmonię. Lustro pokazuje tylko to, co mamy w sobie. Wszyscy popełniamy błędy. Czasem z pośpiechu, czasem z emocji. Jeśli lustro karci nas za coś, co zrobiliśmy nie tak, niezależnie od wszystkich wzorców jest to coś oczywistego. Akcja i reakcja. Jak kamień podrzucony nad głową, spada na nas pod wpływem grawitacji. Trzeba to przyjąć i iść spokojnie dalej, nie obwiniając siebie, lecz ze świadomością, że kamieniami się nie rzuca.
Konstruktywna krytyka też jest czymś zupełnie innym. Polega na pokazaniu, że coś zrobiliśmy źle i możemy zrobić to lepiej. Nie zakłada jednak, że to my jesteśmy źli i nie bazuje na plotkach, pomówieniach ani inwektywach. Jest konkretem i z założenia ma być pozbawiona emocji. Nie ma na celu poniżania i dokuczania komukolwiek. Jest nam potrzebna dla wzrastania, dla poprawienia jakości związku lub podniesienia umiejętności w dowolnej dziedzinie.
Czasem jednak, jak w opisanej sytuacji, ktoś na nas projektuje coś swojego. Jeśli zachowamy spokój i uczciwie zajrzymy w siebie, jeśli nasze intencje i czyny są dyktowane miłością, to o żadnym lustrze mowy być nie może. Może być natomiast wzorzec nadwrażliwości albo wzorzec wiecznego Dawcy, który każdemu chce pomagać i musi wreszcie dostać kopniaka w kostkę, aby odwrócił energię i zaczął przyjmować. Są też ludzie, którzy mają wzorzec brania na siebie cudzych grzechów. Tak, są, jakkolwiek dziwnie to brzmi. To tacy zbawiciele całego świata, którzy chcą nieść cudzą karmę albo cudzy krzyż. I oni spontanicznie otwierają się na złość, okrucieństwo i bezradność, których nie może unieść inna osoba. Rozkładają ramiona i pozwalają się ukrzyżować za cudze grzechy, przyjmując je jak swoje.
Uważam jednak, że nie na tym polega program ludzkiej duszy. Każdy z nas schodzi na Ziemię dla siebie i własnego rozwoju. Czym innym jest pomaganie ludziom, wspieranie ich, dzielenie się chlebem, pocieszanie, podnoszenie, kiedy się przewrócą, a czym innym poświęcanie lub branie na plecy nie swojej energii. To moje zdanie. Możecie mieć inne. Jednak obserwuję, że branie cudzej energii rzadko kończy się dobrze. A wzorzec tego typu wraca tak długo, dopóki w tym, czy w kolejnym wcieleniu nie zrozumiemy, że nic za nikogo nie przerobimy. Każdy ma swoją drogę i swoje lekcje.