Życie jest wielowątkowe. Nie ma jednej recepty na to, by postępować właściwie, ponieważ każda sytuacja wymaga od nas na nowo podejmowania odrębnych decyzji. Czasem trzeba wykazać się pracowitością, innym razem wskazana jest odrobina lenistwa. Czasem koniecznie trzeba powiedzieć prawdę, kiedy indziej tylko tajemnica może uchronić przed niepotrzebnym bólem. Dla mnie takim bardzo ogólnym drogowskazem jest zasada, by nikt nie cierpiał. Staram się dostosować do tego wszystkie inne zasady, ponieważ w moim pojmowaniu świata jesteśmy tu na Ziemi, by kierować się miłością do siebie i innych bez względu na okoliczności. Miłość chroni przed bólem.
Niedawno przeczytałam cytat z pewnego nauczyciela o tym, że oburzanie się na osobę czyniącą zło, jest w pewnym sensie pójściem w tę samą negatywną energię. To jak piętnowanie i krytykowanie kogoś, kto też zapewne piętnuje i krytykuje. To jak zabicie kogoś, za to, że zabił. W czym jesteśmy wówczas lepsi? W tym zakresie zgadzam się z tą zasadą – nie ma sensu wkręcanie się w niskie energie. Nienawiści nie uleczy się nienawiścią, można to zrobić wyłącznie z poziomu miłości.
Dostrzegam w tym też przestrogę przed jątrzeniem. Często bywa tak, że pokłócimy się z kimś bliskim – partnerem, przyjaciółką, rodzicem. W emocjach może nawet mamroczemy pod nosem nieprzychylne słowa. Może wówczas pojawić się obok nas osoba, która będzie nas w tej złości umacniać i utwierdzać w przekonaniu, że to my jesteśmy tą dobrą stroną, a jednocześnie ofiarą jakiegoś drania, jakiejś głupiej i złej osoby. To niepotrzebne zasilanie konfliktu.
Tymczasem sami z siebie możemy szybko puścić negatywne emocje i dojść do wniosku, że nic się nie stało. Możemy wybaczyć i pogodzić się błyskawicznie. Doświadczyłam tego wielokrotnie. Miałam kiedyś obok siebie takiego „przyjaciela”, który naskakiwał na mojego męża, ilekroć coś w moim małżeństwie się zadziało niedobrego. Kilka razy dziennie słyszałam, że powinnam się rozwieść. Odkąd przestałam z ta osobą rozmawiać o moim osobistym doświadczeniu, nie tylko rzadziej wchodziłam w spór z mężem, ale przestałam dramatyzować z powodu porzuconych na dywanie skarpetek. Nagle okazało się, że mój mąż jest fajnym facetem, a kłótnie między nami są rzadkie i krótkie.
Dlaczego zatem taki temat? Bo życie nie jest zero-jedynkowe. Bo każda sytuacja jest inna i jeśli ktoś dojdzie do wniosku, że nie należy reagować na spór, nie należy oburzać się na zło, to może przekroczyć linię, której przekraczać nie powinien. Nikt nie ma w sobie miarki, którą można przyłożyć do sytuacji i określić, czy to jeszcze błahostka czy już przemoc psychiczna. Dlatego należy być czujnym i z wrażliwością serca obserwować życie, podejmując decyzje za każdym razem od nowa.
Bo najwięcej zła dzieje się wówczas, gdy dobro milczy. Lenistwo i niechęć do wtrącania się stoją u progu wielu nieszczęść. Jak to jest możliwe, że dwulatek został zakatowany przez ojczyma w wielorodzinnym budynku? Jak to możliwe, że kobieta została śmiertelnie pobita przez partnera, a starsza osoba umarła z głodu wśród dziesiątek sąsiadów? Bo nie chcemy się wtrącać. Cytat o tym, by nie oburzać się na zło, staje się wówczas wygodną tarczą, za którą możemy schować swoją niechęć do stawania w obronie słabszych.
Od lat zajmuję się duchowością. Wiem, że wszystkie konflikty i ataki są zaplanowane przez duszę. Wiem, że wszystko, co się wydarza jest w harmonii z wszechświatem – także śmierć maluszka zakatowanego przez pijanego rodzica za naszą ścianą. Wiem, że wszystko jest po coś… Ale wiem też po co – po to, by za każdym razem człowiek, który jest mimowolnym świadkiem zła, umiał dokonać suwerennego wyboru i określił, czy staje po stronie Światła czy mroku. Milczące przyzwalanie na przemoc jest moim zdaniem opowiadaniem się po stronie ciemności.
Obrywam za to często po głowie. Obrażają się na mnie osoby, którym zwracam uwagę, że niepotrzebnie zadają innym cierpienie. „Życie to nie bajka” – prychają do mnie – „niech się nauczy, że czasem trzeba popłakać.” Inni z powagą instruują mnie: „Widać taka lekcja tej ofiary, to wybór jej duszy”. A ja uparcie zasłaniam sobą osoby słabsze, które nie umieją same siebie obronić. Tak mam. Nie zamierzam się zmieniać, bo czasem lepiej na siłę wpakować się w czyjeś życie z latarnią i rozświetlić niedostrzegane wcześniej aspekty, niż stać z boku, jak cyniczny obserwator: „dojdzie do celu, czy wywinie orła na tym wystającym korzeniu…”
To mój wybór i moja odpowiedzialność. Ktoś mówi: „nie wtrącaj się, to jej życie”, a ja i tak wpuszczam tam odrobinę Światła. Czy ta osoba skorzysta, czy nie, to jej sprawa. Moją sprawą jest robienie tego, co właściwe w moim odczuciu. Im mocniej obrywam po głowie, tym większa we mnie pewność, że robię słusznie, bo przecież ciemność się broni. Tu na Ziemi energie są dla mnie całkiem klarowne, czuję je tak wyraźnie, jak zmianę temperatury. I kiedy mrok zaczyna syczeć, to wiem, że jestem na właściwej ścieżce i podkręcam Światło w swojej lampie. Proste.
Po to dzieją się rzeczy – dla nas wszystkich. Dla takich właśnie wyborów. I nie ukrywam, coraz lepiej się bawię. Początkowo miałam żal do tych, którzy pouczali mnie, by wszystko bez słowa akceptować i z boku obserwować, jak ktoś inny zalicza glebę. Dzisiaj pozwalam, by chowali się pod stołem wygodnych argumentów, a potem mentorskim tonem tłumaczyli, by pozwolić… Niech człowiek kopie psa, niech kobieta rani kobietę, niech dom płonie, niech człowiek choruje w spokoju, niech umiera jak chce… Niech się dzieje – mówią. A ja jak Wonder Women wskakuję w sam środek i zbieram na siebie pociski. Tak wybieram i czuję, że postępuję właściwie.
Świadomość, że dusza ofiary ma swój program wcale mnie nie zniechęca. Bo ja też mam swój program karmiczny – wnoszenie Światła wszędzie tam, gdzie mogę. To mój ruch, to mój wybór, moja lekcja i moja ścieżka rozwoju, której nikt nie może mi zabronić. Widząc więcej, dostrzegam też, że zmienia się na lepsze życie tych, których zasłoniłam sobą. Ruch skrzydeł motyla może wywołać tornado, a nasz życzliwy gest może przywrócić komuś wiarę i nadzieję w Dobro. Zachęcam – jeśli macie odwagę, spróbujcie. Zostaniecie za to zrugani, ale nie jesteśmy tu po to, by nas chwalono. Jesteśmy tu po to, by lśnić wewnętrznym Światłem.
Gdybyśmy poszli dosłownie za tą duchową mądrością, że wszystko jest dokładnie takie, jakie jest i nigdy się nie wtrącali, to świat dzisiaj byłby zupełnie innym miejscem. A może już nie byłoby ludzkiej cywilizacji w ogóle? Bo jeśli nie należy się wtrącać w to, co się dzieje, to strażak nie powinien gasić pożaru. Powinien spokojnie patrzeć, jak ogień się rozprzestrzenia. To przecież duchowy program pogorzelców… Lekarz nie powinien leczyć ludzi – choroba jest objawem niewłaściwych programów emocjonalnych, niech człowiek sam się naprawia. Nie powinniśmy ratować tonącego – to przecież karmiczna lekcja tego, który wpadł do wody.
Przesadzam? Wyłącznie dlatego, że przerysowane argumenty najlepiej docierają do ludzi. Jednak logicznie rzecz biorąc energetycznie to wszystko jest spójne. Jeśli widzę, że ktoś doprowadza kogoś innego do łez i nie reaguję, to jestem jak strażak, który patrzy, jak ładnie się pali. Nie ma tu wielkiej różnicy. Jestem zdania, że Dobro polega na tym, że z wrażliwością reaguje na ludzką krzywdę, nie lekceważąc niczyjego cierpienia. Jakie mamy prawo oceniać, że zakochana szesnastolatka cierpi mniej, niż człowiek, który stracił w pożarze cały swój dobytek?
Praktyka pokazuje, że nierzadko nastolatka odbiera sobie życie, bo rzucił ją chłopak, a pogorzelec cierpliwie odbudowuje wszystko, co spłonęło. Jesteśmy różni i nasza odporność jest indywidualna. Powtarzam wielokrotnie, by nie minimalizować cudzych problemów, bo nie wiemy, gdzie leży granica wytrzymałości u konkretnej osoby. Stwierdzenie: „nic się nie stało, popłacze i przestanie” jest niemądre i niebezpieczne. Lepiej nie odkryć tej prawdy na pogrzebie kogoś bliskiego, kto zrezygnował z życia, bo go najzwyczajniej w świecie przerosło.
Mam w swoim plecaczku wiele metod i sposobów na to, by nie dramatyzować, by nie brać sobie zanadto do serca rzeczy, które nie są tego warte. Mam recepty na dobre i spełnione życie. Mam wreszcie doskonały sposób na szczęście i bycie ponad wszelkimi sporami, ponad wszelką krytyką, ponad uciążliwością codziennych historyjek. Mam. Ale oprócz tego mam też rozumienie, że inni nie mają. Nie kpię z osób o niskim poczuciu wartości, które szlochają, bo ktoś krzywo spojrzał na ich nową sukienkę. Rozumiem ich ból. I pozwalam im w swoim tempie nauczyć się bycia ponad takie sprawy. A dopóki nie umieją tego zrobić same – jestem dla nich.