Pojednanie

Pojednanie jest cudownym doświadczeniem, wprowadzającym nas na wyżyny naszego istnienia. Kiedy problem dotyczy drobnego nieporozumienia, niebacznie wypowiedzianego słowa, nie jest w istocie żadnym kłopotem. Wystarczy odrobina inteligencji, aby odkryć samemu, że gniewanie się i obrażanie niczemu i nikomu nie służy. Nikt z nas nie jest idealny, wszyscy popełniamy błędy i czasem zrobimy coś, czego robić nie powinniśmy. Wie to każdy. Mądrzy ludzie wyciągają rękę do zgody, mówią „przepraszam” lub „nie gniewaj się, nie chciałem cię skrzywdzić”. Zazwyczaj druga strona robi to samo, ponieważ wybaczenie jest nie tylko pięknym gestem. Jest także uruchomieniem silnej i dobrej energii. A poza tym większość ludzi wie, że „zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Parcie do pojednania jest więc czymś zupełnie naturalnym. Jest jak odwracanie twarzy do Światła. Wypływa z naszej boskiej cząstki, która doskonale wie i czuje, że dobro jest tam, gdzie jest radość, zgoda i pokój.

Bywa jednak i tak, że pojawia się konflikt interesów i przekonań, który blokuje cały proces. Na przykład ojciec, który systematycznie bije dziecko „dla jego dobra”, nie dostrzega niewłaściwości swojego postępowania. Nigdy nie powie przepraszam, bo będzie uważał, że był odpowiedzialnym rodzicem, bo dbał, aby wychować swoją córkę lub syna na porządnego człowieka. Jego wiedza jest oparta na własnym doświadczeniu, ponieważ sam też był systematycznie bity, a skórzany pas jego ojca – narzędzie domowej sprawiedliwości – zajmował honorowe miejsce przy drzwiach. Dorosłe dziecko może mieć problem z wybaczeniem, bo nigdy nie znajdzie z ojcem wspólnego języka w tej kwestii. Każda próba dyskusji zakończy się fiaskiem, bo taki ojciec nie przyzna się do czegoś, czego nie widzi. Jak ma powiedzieć: „przepraszam, zawiniłem”, jeśli nie dostrzega nic złego w swoim działaniu? Pamiętajmy, że nie ma obiektywnej prawdy – każdy ma swoją własną. I co z tego, że oficjalnie wiadomo, że przemoc jest zła, jeśli dla kogoś to żadna zasada, bo „tyłek nie szklanka”. On przecież wie lepiej…

Kolejny przykład to teściowa, która nie może zaakceptować, że synowa nie wielbi ślepo jej ukochanego jedynaka, lecz buduje partnerstwo, wymagając od męża równowagi w dawaniu i braniu. Młoda żona kocha i chce poukładać swoje życie według własnych zasad. Być może uzgadnia wszystko z partnerem, dbając o jego zadowolenie tak, jak tylko potrafi. Być może popełnia też błędy, ucząc się dopiero życia we dwoje. Natomiast matka owładnięta zazdrością o swojego pupilka, ocenia krytycznie każdy ruch synowej, doszukuje się uchybień tam, gdzie ich nie ma i starannie krok po kroku robi wszystko, by w rywalizacji mamusia-żona zwyciężyć rywalkę. Nie rozumie, że tu nie powinno być żadnej rywalizacji, a zgodne współistnienie w rodzinie zakłada szacunek dla inności drugiej osoby. Nie może rodzina być polem walki, bo walka ta zabija nie tylko związek, ale niszczy przede wszystkim tego, który stoi pośrodku całej szarpaniny – męża i syna. Konflikt interesów znany od lat: „ona się ciągle wtrąca i wszystko krytykuje” – „ona wszystko robi źle i nie dba o męża”. Wojna domowa, w której nikt nie chce ustąpić, bo każdy ma swoją rację. Nie ma tu miejsca na wybaczenie, bo ktoś musiałby zrezygnować ze swoich racji i przyznać jakieś prawa drugiej stronie.

Inny przykład to kobieta, która zaszła w ciążę z mężczyzną, wiedząc o tym, że on nie chce zakładać rodziny i licząc na to, że postawiony pod ścianą, ożeni się z nią. Tymczasem on nie chce, bo oczekiwał niezobowiązującego seksu, a nie ciąży i dziecka. On ma pretensje, że został „wykorzystany i wrobiony”. Ona, że została „wykorzystana i porzucona”. I trudno tu o jakikolwiek obiektywizm, bo nawet jeśli uważam prywatnie, że kobieta dokonała z premedytacją niewłaściwego działania, to ktoś inny powie: „dorosły mężczyzna wie, skąd się biorą dzieci, mógł się zabezpieczyć”. Klasyczny konflikt interesów, gdzie każdy ma inne zdanie i każdy czuje się skrzywdzony. A wkrótce pojawi się na świecie kolejna osoba, która także będzie czuła się rozżalona, jak tylko podrośnie na tyle, żeby zauważyć: „jak to? Tato mnie nie chciał?!”.

Jak w tym zaklętym układzie wszyscy mają sobie nawzajem wybaczyć? Nie ma tu recepty na jakiekolwiek mądre działanie, które zaspokoi potrzeby wszystkich, to oczywiste. Mężczyzna może pokochać dziecko, widywać się z nim i zajmować z miłością, aby przynajmniej ono nie czuło żalu i bólu. Ale to nie zaspokoi roszczeń kobiety, która do końca życia może nosić w sobie żal z powodu odrzucenia. A stanie się tak, jeśli nie zrozumie, że drugi człowiek to nie przedmiot, który możemy sobie przywłaszczyć. Każdy ma prawo określić, czy chce z kimś mieszkać i żyć czy też nie. Jeśli mężczyzna ustąpi i ożeni się z niechcianą kobietą, to będzie miał do niej pretensje bardzo długo. Będzie miał też żal do siebie, że „spaprał” sobie życie.

Teoretycznie widzę tu tylko jedno wyjście: aby osoba, która sprowokowała całe zamieszanie (w tym przypadku kobieta), zmądrzała na tyle, by powiedzieć: „to moja wina, wybacz, zrozumiałam wszystko i żalu do ciebie nie mam”. W praktyce dotąd nie spotkałam się z tym, aby ktoś tak postąpił. Przyznanie się do winy widać bardzo boli. Taka osoba może dopiero na godzinę przed śmiercią odkryć swój błąd… Problemem jest tu fakt, że jedna decyzja nakręca cały łańcuch trudnych zdarzeń. Wykorzystany człowiek porzuca kobietę z takim gniewem, że ta wchodzi w rolę ofiary i już nigdy może nie umieć z niej wyjść. Zamiast powiedzieć sobie uczciwie: „źle zrobiłam, nie miałam prawa” – wygodniej i przyjemniej jest przecież wejść w rolę ofiary i powiedzieć: „to on jest podły, to on mnie skrzywdził”. A wszystko tylko dlatego, że mamy oczekiwania wobec innych, a kiedy ich nie spełniają, staja się automatycznie winni wszystkiego, co najgorsze.

Człowiek jest mistrzem w tworzeniu niekorzystnych programów – to przykre. Nie umiemy szukać rozwiązań dobrych dla wszystkich zainteresowanych. Nie umiemy szanować drugiej osoby. Żądamy, oczekujemy i decydujemy za innych. Kierujemy się negatywnymi emocjami, bo lubimy użalać się nad sobą, a czasem kochamy też tę niewielką dawkę adrenaliny, którą wywołuje agresja i złość. Gdybyśmy kierowali się sercem, żaden z podanych tu przykładów nie miałby miejsca. Kochający ojciec nie podniesie na swoje dziecko ręki. Kochająca matka nie krytykuje synowej ani zięcia, lecz pomaga młodym w budowaniu rodziny. Kochająca kobieta nie będzie szantażować brzuchem. Dzieci powinny przychodzić na świat z miłości, a nie szantażu.

Wybaczenie nie jest automatycznie akceptacją jakiegoś zachowania. To proces, który oczyszcza nasze serce, wprowadzając do niego spokój. Przychodzi spontanicznie, kiedy umiemy patrzeć oczami miłości przede wszystkim na siebie. Kochając siebie, dbamy o swoje myśli i uczucia, nie pozwalamy, by toksyczny jad rozprzestrzeniał się po naszym wnętrzu. Wiemy, że zasługujemy na dobro i na zrozumienie, dlatego nie odmawiamy tego innym. Szanując siebie, umiemy też uszanować drugą osobę i zrozumieć jej punkt widzenia. Odrzucając i odcinając się od pewnych negatywnych działań innych ludzi, możemy dać im prawo do odmienności. To pozwala nam uwolnić się od niechcianych myśli i emocji.

Dobrym sposobem na odnalezienie przestrzeni do wybaczenia, jest umiejętność spojrzenia na sprawę oczami drugiego człowieka. Czasem wystarczy pomyśleć, co czuje taka osoba i dlaczego podejmuje takie, a nie inne decyzje. Jeśli szukamy w innych dobra, to nie będziemy stale mieć do nich pretensji. I nie dotyczy to tylko teściowej, która przymyka oko na słabości zięcia czy synowej, wiedząc, że młodość bywa bezrozumna. Może to zauważyć także roszczeniowa kobieta, biorąc odpowiedzialność za swoją ciążę, w którą „wrobiła” partnera. Może powiedzieć sobie: trudno ryzykowałam, nie udało się, a teraz trzeba abyśmy oboje byli kochającymi rodzicami, jeśli nie możemy być dłużej parą. Dla dobra dziecka warto pozostać w zgodzie. Może też bita w dzieciństwie osoba zauważyć, że ojciec po prostu inaczej nie umiał, bo sam tak właśnie był wychowywany. Logika wymaga od nas argumentu, który będzie motywacją do podjęcia procesu.

Zauważyłam, że oprócz umiejętności dostrzeżenia punktu widzenia drugiej osoby, bardzo pomocne są jeszcze dwie inne jakości: skrucha i współczucie. Kiedy ktoś umie przyznać się do winy i przeprosić, zostaje uruchomiona wspaniała energia, która daje nam dużo korzyści na wszystkich płaszczyznach. Dlatego też pojednanie dwóch osób bywa odbierane przez nie jako swoiste katharsis. Wszystko nabiera pięknej mocy. Wchodzimy w nowy rozdział życia. Ale to nie zawsze zależy od nas. Znam przypadki, w których wyciągnięta do zgody ręka została odrzucona, bo ta druga osoba nie wyrosła jeszcze z epoki kamienia łupanego. Chciała czegoś, nie dostała i odtąd będzie karmić się nienawiścią, bo nic innego nie potrafi.

Współczuciem natomiast możemy obdarzyć każdego, także takie dziwne osoby, które nie umieją i nie chcą się pojednać. Bo to dla tej istoty bardzo trudna lekcja i nie ma jej czego zazdrościć. To jak bycie robalem zakopanym w ciemnym dole, bez dostępu do Światła jakie płynie z miłości bezwarunkowej. Ponieważ używam tu bardzo dosadnych określeń, spieszę zapewnić, że nie wynikają one z pogardy, lecz ze świadomości i dotyczą tylko tych, którzy proszeni o wybaczenie, nie chcą go udzielić. Jest to równoznaczne z wyrzeczeniem się Miłości, Dobra i Światła. Wybaczenie bowiem jest stanem łaski. Jeśli proszeni o odpuszczenie, udzielamy go, nie oznacza to, że stajemy się przyjaciółmi, że akceptujemy zło, że zobowiązujemy się do czegokolwiek. Odpuszczenie win drugiej osobie jest wejściem w stan łaski. Tylko ciemność tego odmawia. A jeśli człowiek wypełniony jest taką ciemnością, to najbardziej ze wszystkich istot zasługuje na współczucie.

Pamiętajmy przy tym, że w kwestii samego wybaczenia mamy prawo znaleźć swój własny czas. Jeśli nikt nas nie przeprasza i o odpuszczenie nie prosi, szukamy w sobie tego momentu, kiedy jesteśmy na to gotowi. To my decydujemy. Nic na siłę, bo wówczas nie przyniesie to pożądanego efektu. Robienie medytacji czy powtarzanie afirmacji, kiedy w sobie nie czujemy jeszcze potrzeby, by wybaczyć – nie zadziała. Najważniejsza jest nasza gotowość, a nie przymus wynikający z przeczytanej książki czy artykułu. Pierwszym impulsem jest dobrowolna myśl: „już dość – chcę wybaczyć”. Od tego zaczyna się prawdziwy proces.

Bogusława M. Andrzejewska
Bogusława M. Andrzejewska

Promotorka radości i pozytywnego myślenia, trenerka rozwoju osobistego i duchowa nauczycielka. Pisarka i publicystka, Redaktor Naczelna elektronicznego magazynu „Medium”. Autorka wielu poradników rozwoju. Astropsycholog i numerolog oraz konsultantka NAO. Prowadzi szkolenia na temat wiedzy duchowej i prosperity. Pracuje z Aniołami, robi odczyty w Kronikach Akaszy. Jest nauczycielką Reiki i miłośniczką kryształów, kotów oraz drzew. W wolnym czasie pisze wiersze.

Artykuły: 650
0
    0
    Twój koszyk
    Nie masz żadnych produktówPowrót do sklepu