Otwórz serce

Dzisiaj rano obudziła mnie myśl: „Otwórz serce, kochaj siebie, kochaj innych”. Wirowała w promieniach porannego słońca, nasycając mnie dobrymi uczuciami. Nie była adresowana do mnie, ponieważ każdego dnia moją ulubioną mantrą jest „kocham”. Zawsze jest obok mnie ktoś do kochania. Napełniam się tym uczuciem z ogromną radością i wiem, że nic innego nie da mi takiego dobrostanu jak miłość. Ale wiem, że te słowa pojawiły się jako drogowskaz dla innych, dla których piszę…

Serce zamyka się nie bez powodu. Jest wrażliwe i delikatne jak kawałek kryształu. Niezwykle łatwo je zranić – odrzuceniem, odtrąceniem, poniżeniem, brakiem akceptacji czy nawet odrobiny szacunku. Każdy, kto je zamyka na cztery spusty i udaje cynicznego twardziela, ma za sobą bolesne doświadczenia nieudanych związków intymnych. Niemal każda Królowa Zimy kiedyś wyciągała ufnie ramiona. Zamknięcie serca jest spontaniczną próbą obrony przed kolejnym zranieniem.

Moim zdaniem to nieciekawy sposób, który więcej nam odbiera niż daje. A powodów do ufności i kochania znajduję tak wiele, że przestaję mieć jakiekolwiek wątpliwości. Przede wszystkim to właśnie miłość uzdrawia nas i nasze zranione serca. Jeśli nie chcemy bez końca tkwić w bólu i poczuciu straty, to prędzej czy później naprawdę musimy zdjąć wszystkie kłódki i otworzyć wszystkie zamki. Serce samo się uzdrawia kochaniem, trzeba mu tylko dać możliwość, wypuścić na wolność z więzów lęku i uprzedzenia.

Dla wszystkich, którzy uparcie zawijają się w kłębek swojego cierpienia, mam zawsze jedną podpowiedź: lepiej cieszyć się miłością przez bodaj jeden dzień i do końca życia z rozrzewnieniem wspominać te chwile, niż żyć szaro i smutnie, bez wzlotów i upadków, nie doświadczając miłości wcale. Moi przyjaciele alpiniści wyznają podobną zasadę: lepiej zaryzykować i doświadczyć niepowtarzalnego piękna, niż przeżyć nudne życie w wygodnym fotelu. Nie każdy z nas musi być alpinistą, ale każdy z nas powinien kochać, bo dla miłości zeszliśmy na Ziemię.

Zranieni kochankowie zakrzykną: „nie chcę więcej ryzykować i cierpieć”. A ja im powiem na to, że warto ponownie próbować. I potem jeszcze raz, aż do skutku. To już tak jest, że bez tysięcy testów nigdy niczego nie osiągniemy. Gdzie byłby dzisiaj Edison i jego wynalazki, gdyby zniechęcił się po dziesiątej nieudanej próbie? Gdzie byłaby dzisiaj nauka? Prawdopodobnie nadal siedzielibyśmy przy świecach i pisali palcem na piasku. Potrzebujemy zaufania i wytrwałości. Wiem, bo doświadczyłam. Wiele razy podnosiłam się jak Feniks z popiołów i na nowo budowałam coś, co wielu uważało za stracone. Odniosłam ogromny sukces i jestem niewymownie szczęśliwa, więc wiem, że było warto.

Moim zdaniem w prawdziwej miłości nie ma wcale cierpienia, jest tylko cudowny stan kochania. Jeśli umiemy kochać bezwarunkowo, to nikt i nic nie jest w stanie zadać nam cierpienia. Ból bierze się z niespełnionych oczekiwań. Zranione serce to bardzo często ofiara bezzasadnych i niezaspokojonych roszczeń. A przecież wystarczy kochać – nic więcej nie trzeba, by być naprawdę szczęśliwym.

Może więc odłożyć na bok całe stosy oczekiwań? Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że zakochujemy się we własnych marzeniach, a potem cierpimy, bo obiekt naszych westchnień jest tylko sobą – normalnym człowiekiem, mającym słabości i gorsze dni. Czujemy się rozczarowane i oszukane, a niesłusznie. Czy nie lepiej, zanim zwiążemy się na śmierć i życie, przyjrzeć się partnerowi i zadać sobie proste pytanie: czy chcę się z nim zestarzeć? Czy akceptuję jego słabości? Czy podoba mi się pod każdym względem, od kuchni i łazienki? Czy może jestem zauroczona jakąś wizją, bo pod słońce wyglądał jak młody Harrison Ford i dlatego teraz o nim śnię…?

W związkach obowiązują prawa, których nie sposób ominąć. Jeśli chcemy być kochani – musimy najpierw nauczyć się kochać. Przede wszystkim samych siebie. Wszechświat to lustro, a partner odzwierciedla wszystko, cokolwiek nosimy w głębi siebie, schowane do najciemniejszej szufladki. Jeśli ktoś poczuł się zdradzony, to warto, by przyjrzał się sobie i sprawdził, czy sam wobec siebie był lojalny, czy kochał siebie wystarczająco, czy zadbał o szacunek dla samego siebie.

Nic nie jest przypadkowe. Jeśli ktoś łamie nam serce swoim zachowaniem, to zacznijmy od znalezienia w sobie tego wzorca, którym to przyciągamy do swojej rzeczywistości. To nie oznacza, że jeśli ktoś znęca się nade mną, to ja też jestem sadystką. Może być dokładnie odwrotnie: przemoc przyciągamy lękiem przed nią, niską samooceną, poczuciem winy (ukarz mnie, bo jestem grzeszna), syndromem ofiary… Zrozumienie tego zjawiska pozwoli nam uzdrowić serce i z radością otworzyć je na nową miłość. Jeśli uświadomimy sobie cały proces, to będziemy mogli zmienić wewnętrzną matrycę w taki sposób, aby tworzyć tylko szczęśliwe związki.

Zamiast zamykać serce i obrażać się na ludzi, lepiej uzdrawiać swoje negatywne wzorce i cieszyć się pięknymi relacjami. Każdy człowiek, który próbuje nas zranić, jest tylko posłańcem, wskazującym tematy do naprawienia. Nie przychodzi on do nas po to, byśmy zwijali się w kłębuszek i cierpieli do końca życia, rozpamiętując doznane przykrości. Jest jak lekarz, który pokazuje, jakie badania trzeba wykonać i które tabletki połknąć, aby w nowym związku doświadczać tylko radości.

Warto po rozstaniu zrobić bilans zysków i strat. Tak na chłodno, bez emocji i z dużą dawką rozsądku. Każdy związek daje nam coś dobrego i nie tylko dlatego, że czegoś nas uczy. W każdej relacji można znaleźć coś wartościowego dla siebie. Nauczmy się to zauważać. To pomoże nam nie zamykać serca na cztery spusty. Pozwoli zrozumieć, że nic nie jest wyłącznie złe, a każdy medal ma dwie strony. Czasem jesteśmy niedopasowani, czasem miłość wygasa, czasem nie jesteśmy jeszcze gotowi na związek. Dajmy sobie do tego prawo.

Myślę, że najcenniejszym darem każdej bez wyjątku relacji jest wiedza o nas samych, o tym, co mamy w sobie do uzdrowienia. Z duchowego punktu widzenia nie ma przypadkowych związków intymnych. Dwoje ludzi spotyka się właśnie po to, aby mogli zobaczyć, czego im brakuje do pełnej doskonałości. Nawet toksyczny układ, w którym ktoś stosuje przemoc – ta okrutna lekcja pokazuje, że ktoś inny jest tam ofiarą i potrzebuje zmienić w sobie tę matrycę na taką, która zabrzmi: zasługuję na miłość, szczęście i szacunek.

Pamiętajmy, że wzorce zranienia mogą tworzyć się na różnych etapach życia. Czasem wynosimy je z dzieciństwa i nie umiemy stworzyć dobrego związku, dopóki nie nauczymy się kochać samych siebie. Czasem mamy za sobą pogodne dzieciństwo, ale niskie poczucie wartości przyciąga nieczułego partnera. Za każdym razem, po zakończeniu takiej relacji, trzeba dać sobie trochę czasu na to, aby siebie dobrze poznać i zrozumieć swoje lekcje.

Jednak czas dla siebie i spokojna analiza to nie to samo, co zamknięcie serca. Ta druga opcja najczęściej jest obudowana mnóstwem niekorzystnych uogólnień typu: „nie umiem kochać”, „wszyscy mężczyźni to egoiści”, „związki zawsze są trudne”, „miłość to ból”… Wszystkie te zdania mijają się z prawdą – zapewniam. Jednak mogą tworzyć naszą rzeczywistość, jeśli w nie uwierzymy. Posiadanie takich poglądów kształtuje naszą przyszłość w określony sposób. Nie warto tak myśleć, nic nam to nie da dobrego.

Miłość uzdrawia nasze dusze i ciała. Wypełnianie kochaniem każdej najmniejszej nawet komóreczki jest gwarantem dobrego, zdrowego życia. Każdy szczęśliwie zakochany przyzna, że emocjonalny stan miłosnego odurzenia, wzmacniany tonami endorfin, sprzyja dobremu samopoczuciu. Chociażby dlatego warto kochać i kochać, i kochać… wciąż na nowo, jeśli nie udaje nam się trwać w jednym udanym związku.

Nie można pozwalać, by ktokolwiek łamał nam serce. Coś poszło nie tak? Mówimy „do widzenia” i wyciągamy wnioski, uzdrawiamy wzorce, by z nadzieją stworzyć kolejną piękną relację i cieszyć się chwilami bliskości i ciepła. Nowe, pozytywne kody – a szczególnie miłość do samego siebie i wysokie poczucie wartości – postawią przed nami dobrych, wrażliwych ludzi, którzy będą umieli nas docenić i pokochać, a nasze uczucia będą traktować jak najcenniejszy skarb. Tak będzie. Na 100%.  Dlatego z całą mocą kochajmy i otwierajmy swoje serca na miłość, bo tylko ona potrafi dać nam mnóstwo szczęścia i radości.

Bogusława M. Andrzejewska
Bogusława M. Andrzejewska

Promotorka radości i pozytywnego myślenia, trenerka rozwoju osobistego i duchowa nauczycielka. Pisarka i publicystka, Redaktor Naczelna elektronicznego magazynu „Medium”. Autorka wielu poradników rozwoju. Astropsycholog i numerolog oraz konsultantka NAO. Prowadzi szkolenia na temat wiedzy duchowej i prosperity. Pracuje z Aniołami, robi odczyty w Kronikach Akaszy. Jest nauczycielką Reiki i miłośniczką kryształów, kotów oraz drzew. W wolnym czasie pisze wiersze.

Artykuły: 640
0
    0
    Twój koszyk
    Nie masz żadnych produktówPowrót do sklepu