W Prospericie udzielanie jałmużny jest rzeczą z gruntu niewłaściwą. Zupełnie inaczej niż w chrześcijańskich zasadach, gdzie należy ona do cnót. Ale dodam od razu, że pomaganie jest dobre, więc pomagać nie tylko można, lecz nawet trzeba. Między współczującym pomaganiem a jałmużną jest duża różnica, która energetycznie jest zupełnie nie do przeskoczenia.
Jałmużna to sytuacja, w której wrzucamy komuś do kapelusza jakieś drobne, myśląc o tym, że jest żebrakiem. Nasz gest nie niesie wsparcia, tylko litość i szczyptę pogardy, która umacnia biednego człowieka w jego biedzie. Ponadto z punktu widzenia psychologii wyręczanie w utrzymaniu zdrowego człowieka, który może sam na siebie zarobić tworzy w nim bezradność i nieodpowiedzialność. Taka osoba rozwija w sobie przekonanie, że życie na koszt innych jest w porządku i zaczyna się tego domagać. Staje się typem roszczeniowym, który chce brać, nic w zamian nie dając. Często zdarza się też, że ludzie wyżebrane pieniądze wydają na alkohol czy narkotyki, co w konsekwencji prowadzi do awantur, pobić a nawet śmierci.
Jałmużna jest przestrzenią do wielu nadużyć, ponieważ tworzą się grupy wyzysku, zmuszające do żebrania. Najbardziej poruszające są dla mnie sytuacje, w których okalecza się dzieci, aby wzbudzały litość, skłaniającą do dawania jałmużny. Ten proceder nie jest egzotyczny, istnieje także w naszym kraju. W moim rodzinnym Wrocławiu znana była historia przywiązywania zdrowego dziecka do inwalidzkiego wózka, aby można było przy wózku postawić tekturkę z napisem: zbieram na operację. Takich zjawisk jest więcej, dlatego moim zdaniem nie wolno na ulicy dawać jałmużny. Szeroko opisuję to zjawisko w artykule Dawanie i branie. Zapraszam do przeczytania.
Czym innym jest pomaganie. Jest mnóstwo fundacji i organizacji, które się tym zajmują. Warto także być otwartym na to, co dzieje się obok nas. Może ktoś z sąsiadów potrzebuje wsparcia? Oczywiście zawsze, kiedy coś komuś dajemy, niczego w zamian nie biorąc, wchodzimy w niebezpieczny zakręt, co może zakończyć się zerwaniem znajomości bądź awanturą. Ludzie czasem manipulują nami i nadużywają naszego dobrego serca. Potrafią stosować szantaż emocjonalny i wręcz domagać się od nas stałej pomocy.
Podstawą pomagania jest zawsze wymiana energetyczna. Należy pamiętać, aby dać człowiekowi możliwość zrewanżowania się za naszą pomoc. Każdy ma coś do ofiarowania. Każdy. Jeśli pomagamy finansowo komuś, kto jest bez grosza, możemy poprosić, by w zamian wykonał dla nas jakąś pracę. To może być sprzątanie, wyjście z psem, czy jakakolwiek prosta sprawa. Zawsze lepiej dać wędkę niż rybę. Wówczas nie pozbawiamy człowieka godności, nie robimy z niego żebraka, nie robimy też z niego swojego wroga, co bywa swoistym standardem.
Kiedy pomagamy przyjaciółce obdarowując ją materialnym wsparciem, koniecznie pomyślmy, co ona może dla nas zrobić i pozwólmy jej na to, aby móc też potem wyrazić jej wdzięczność. W innym przypadku doświadczymy najpierw jej skrępowania i poczucia winy, a następnie staniemy się ofiarą agresji, która z tego poczucia winy się rodzi. Osoba, która jest przymusowo Biorcą, czuje złość w stosunku do człowieka, wobec którego winna jest wdzięczność. Prawie nikt nie lubi zawdzięczać czegoś innym.
Oczywiście są wyjątki. Znam osoby które beztrosko żerują na innych i nawet uczyniły z tego sposób na życie. Odwróciły do góry nogami zasadę wdzięczności i umiejętność przyjmowania. Żebrzą, nawet publicznie na portalach społecznościowych i ochoczo przyjmują każdą pomoc, każdą kwotę pieniędzy, każdy prezent, nie poczuwając się do wyrównania energetycznego. Takie osoby należą do rzadkości, ponieważ my nie umiemy brać. Umiemy raczej dawać. Zatem kiedy kogoś takiego spotykam, to dla mnie swoisty fenomen, który ma zapewne bardzo duże zasługi karmiczne i pozwala innym coś odpracować. Ale jest w tym ogromne zaburzenie równowagi.
Kiedy mówimy o wymianie energetycznej, warto podkreślić, że na ulicy również mamy do czynienia z taką możliwością. W pogodne dni w rynku pojawiają się osoby, które grają na różnych instrumentach lub śpiewają. Jakkolwiek to wygląda, wrzucenie im pieniędzy do pudełka czy futerału nie jest jałmużną. Jest zapłatą za ich pracę. Oczywiście możemy wybrać pójście do filharmonii, ale występ uliczny pozostaje występem, za który opłata jest po prostu dobrowolna. Niektórzy artyści sprzedają w ten sposób swoje płyty, jest to też więc forma reklamy, a nie żebractwo.
W sieci istnieje rozbudowany system crowdfundingowy. To w części dotyczy na przykład dobroczynności, wspierania schronisk i domów tymczasowych dla zwierząt albo pogorzelców czy chorych osób, których nie stać na operację. Wszystkie akcje dobroczynne są z założenia wartościowe i umożliwiają nam dzielenie się ze światem poprzez mądre pomaganie. To nie jest energetycznie jałmużna, chociaż wymiany energii tutaj raczej nie ma. Jeśli pomagamy zwierzętom, szpitalom, hospicjom, fundacjom oraz innym instytucjom, to jest to właśnie piękna inicjatywa. Aczkolwiek istotą tematu nie jest oczywiście cel, tylko forma. Jak pisałam wcześniej problemem jałmużny są nadużycia i brak odpowiedzialności za rzucane niedbale do kapelusza pieniądze.
Ale crowdfunding daje też inne możliwości, między innymi sponsorowanie artystów i rozmaitych projektów literackich czy naukowych. To także wymiana energetyczna, ponieważ w zamian za wsparcie patroni otrzymują egzemplarze książki, obrazy czy inne nagrody. Czasem to są oczywiście udziały w zyskach otrzymanych dzięki projektowi. Generalnie jest to dobra inicjatywa, ponieważ wsparcie społeczności uniezależnia twórcę od wymagań potencjalnego zleceniodawcy. Wydawca książki czy płyty stawia nierzadko rozmaite warunki, które psują zamysł twórcy. Crowdfunding uwalnia artystę, pozwalając mu dokończyć projekt zgodnie z własną wizją. Obiektywnie popieram takie inicjatywy, szczególnie w stosunku do projektów cenionych twórców i takich, które są społecznie istotne.
Natomiast warto wiedzieć, że to też forma proszenia o wsparcie. Nie każda mi się podoba. Spotykam czasem na crowdfundingu osoby, które chcą za cudze pieniądze wydać swoją pierwszą książkę. Nie uważam, by to było właściwe, aczkolwiek nie ma tu przymusu – wpłaca tylko ten, komu pomysł takiej książki się podoba. Dzisiaj są dostępne portale selfpublishingu, gdzie wydanie i wydrukowanie kilku egzemplarzy książki może kosztować ok. 200-300 zł. To nie jest wielka kwota, a pozwala cieszyć się własnym dziełem na półce. Czy naprawdę trzeba obciążać tym innych?
Jeśli napiszecie książkę, a następnie uruchomicie zbiórkę pieniędzy na jej wydanie, to czyja to będzie książka? Wasza, czy tych wszystkich życzliwych ludzi, którzy zechcieli opłacić wydanie? Ile w tym będzie Waszego sukcesu, a ile ludzkiej serdeczności? To nic złego, ale czy w ten sposób spełniamy marzenia? Czy marzenia nie rodzą się po to, by zmobilizować nas do działania i włożenia więcej wysiłku w realizację? Subiektywnie czuję w tym pójście na łatwiznę i budowanie w sobie postawy roszczeniowej wobec świata. Jest to też pozbawianie siebie swojej własnej mocy i zrzucanie na innych odpowiedzialności za naszą realizację. Ale to tylko moje zdanie. Możecie mieć inne i działać po swojemu.