Niewdzięczność

„Najszlachetniejszą zemstą jest przebaczenie” – wszyscy znamy to piękne stwierdzenie. I chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że zemsta wcale nie smakuje tak, jak wygląda. Jest pułapką, która uruchamia odrobinę adrenaliny, stwarzając iluzję satysfakcji, a potem zostawia po sobie smak popiołu. Bo w istocie każdy z nas jest człowiekiem, który został stworzony do miłości i radości. Nie możemy cieszyć się cudzym nieszczęściem. Taka radość byłaby wbrew nam samym, wbrew harmonii i naturalnemu porządkowi życia.

Bywa czasem taki moment, kiedy niesieni emocjami odegramy się na kimś i rzeczywiście odczuwamy trochę zadowolenia. To oczywiste – wygraliśmy, odparliśmy wroga, zapewniliśmy sobie bezpieczeństwo. Atawizm, który jest dla mnie całkiem zrozumiały. W gruncie rzeczy widzę w tym momencie właśnie odzyskane poczucie spokoju. To jak skuteczne przepędzenie wroga od drzwi domu. Im mocniej go unieszkodliwimy, tym więcej tego bezpieczeństwa. Poczucie zadowolenia jest tu na miejscu.

Ale nie chciałabym tu widzieć radości z cudzego cierpienia, bo cudzy ból – czyjkolwiek ból – jest cierpieniem dla nas samych. Wszyscy jesteśmy Jednością. Jesteśmy połączeni, czy nam się to podoba, czy też nie. Dlatego cieszenie się z cudzej krzywdy jest patologią, bliską takiemu zjawisku jak masochizm. Jest sprzeczne z naturą, która dążyć będzie zawsze do szczęścia i radości. Dla wszystkich. Poprzez empatię dotykamy cudzego istnienia i stajemy się częścią każdej ludzkiej istoty.

Wszechświat jest także lustrem. To, co jest w nas, kreuje więcej podobnych uczuć i doświadczeń. Jeśli cudzy ból nas cieszy, to przyciągamy więcej tego bólu dla siebie samego. Działa to tak samo, jak złe życzenia wysłane do innej osoby. Takie pragnienia wracają do nas i uderzają w nas samych. Nie przez złośliwość wszechświata, nie za karę, ale zgodnie z zasadami, które działają niezależnie od wszystkiego. Jak grawitacja. Czy zatem warto?

Świadoma zemsta jest aktem zamachu na samego siebie. Uruchamia kołowrót wydarzeń, które prędzej czy później zaciskają pętlę na naszej szyi. Jeśli chcę wyrządzić komuś krzywdę tylko dlatego, że ten ktoś skrzywdził mnie, to zanurzam się w negatywne emocje. Nie można z radością i wdzięcznością  zadawać cierpienia – to tak nie zadziała. Zemsta wymaga niskich energii i wejścia w liczne pułapki zastawiane przez negatywne energie na takich właśnie wędrowców, którzy lekkomyślnie zapuszczają się w niskoenergetyczne ścieżki.

Czy pamiętamy piękne zdanie: kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem? Cudowne słowa, które od lat chronią mnie przed potępianiem innych. Czasem oceniam zjawiska, zdarzenia czy zachowania. Ludzi – nie. Ludzie są tacy, jak ja. Szukają dróg i sposobów doświadczania życia. Trudno tu nie błądzić, życie w swoim ogromnym pięknie jest skomplikowane, a ścieżki istnienia bardzo kręte. Wybieranie zemsty, jako odpowiedzi na cudzy błąd, jest jak wysłanie zamówienia dla siebie i negatywna ocena wystawiona samemu sobie. To wytyczna do własnego losu.

Dwadzieścia kilka lat temu padłam ofiarą zazdrości pewnej osoby, która przez wiele lat nękała mnie rozmaitymi atakami, próbując zniszczyć mi życie. Nie wahała się, by nawet grozić śmiercią moim małym wówczas córeczkom. Im więcej było we mnie łagodności i ugodowości, które są moją naturą od zawsze, tym gorsze były jej posunięcia. Chroniąc rodzinę, odważyłam się w końcu, by za każdy cios oddać cios – głównie po to, by pokazać, że nie pozwolę się skrzywdzić i by rozwinąć asertywność. Tej jakości brakowało wcześniej w moim życiu. Wiem, że wówczas musiałam nauczyć się odwagi chronienia własnej przestrzeni. Ale był w tym i element zemsty, trudno zaprzeczyć…

Nie trwało to długo, jedynie do czasu, dopóki nie urzeczywistniłam w sobie mocy wybaczania, dzięki której ta osoba zniknęła z mojego życia. Uczciwie i rzetelnie powtarzałam praktykę, świadoma, że to proces, którego nie można załatwić jedną medytacją. Efekty potwierdzały, że wszystko robię, jak należy. Po wielu latach ciszy, ta osoba pojawiła się znowu w mojej rzeczywistości. Na chwilę tylko… Strumienie bezwarunkowej miłości, spływające na nas w Nowej Erze, wymyły na powierzchnię resztki uczuć, aby poddać mnie testowi ostatecznego uzdrowienia. I wiecie, co mi pomogło najbardziej? Współczucie.

Dzisiaj widzimy siebie w sieci. Każdy może wstawić na społecznościowym portalu zdjęcie swojego śniadania, ubrania, samochodu oraz ulubione hasełka. Ta osoba też to robi, obnażając wszystkie swoje lęki i pożądania. Kiedy zobaczyłam zdjęcia z różnych miejsc, pozowane głównie w cudzych samochodach i na motocyklach, wszystkie w tej samej bluzeczce, zrobiło mi się jej bardzo żal. Dostrzegłam ogromny smutek na wszystkich ujęciach, doczytałam o wielkiej, porażającej samotności i zrozumiałam, jak bardzo biedna jest to osoba. Nie finansowo – brak pieniędzy nie umniejsza człowieka. Ale skupianie się głównie na posiadaniu rzeczy materialnych – już tak. Ta osoba nadal tęskni za miłością, której nie umiała przyciągnąć do siebie przez czterdzieści kilka lat, bo zamiast na ludziach i życzliwym do nich podejściu, skupiała się wyłącznie na pragnieniu pieniędzy… więcej i więcej… Całkiem normalna, pracowita – a jednocześnie siejąca wokół siebie tyle negatywnej energii, że żaden mężczyzna nie wytrzymał z nią dłużej niż parę miesięcy…

Niektórzy twierdzą, że „wszechświat nie jest rychliwy, lecz sprawiedliwy” i karma dogania ludzi, którzy szli przez życie, krzywdząc innych. To prawda. Widzę to i w tym przypadku. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć: nie zemściłam się w żaden sposób, zadziało się samo. Ale i satysfakcji nie czuję. I nawet więcej: patrząc na te zdjęcia, czuję tylko niesmak, chociaż nie moja to wina, że ta pani wiedzie takie nieszczęsne życie. Jest mi przykro z powodu jej cierpienia, jej nędzy – głównie psychologicznej i emocjonalnej, chociaż i ubranie, i wnętrze skromnego mieszkanka na strychu wskazują, że bieda dotyka także sfery jej finansów. Odwiedzanie salonów samochodowych i robienie sobie zdjęć w BMW nie wypełni nam portfela, dopóki nie otworzymy się na miłość i dobro. Wklejanie obrazków małżeńskiego łoża nie zapewni szczęśliwego związku, jeśli nie szanujemy innych, lecz dążymy tylko do własnej korzyści. To przykre widzieć, że ktoś żyje w tak skrajnej niewiedzy o tym, gdzie należy szukać swojego szczęścia. I ta przykrość sprawia, że nie mam tu nic do wybaczania.

Smutna to dla mnie myśl, że ludzie sami skazują siebie na taki los. Ta pani to książkowy przykład świadomości ubóstwa i podążania w życiu wyłącznie za niskimi energiami. „Karma dogania” nie dlatego, że jest okrutna, lecz dlatego, że pewne zasady po prostu działają, czy je rozumiemy, czy też nie chcemy ich wcale znać. Ta przysłowiowa „nierychliwość” to błogosławieństwo czasu, który zostaje nam dany, by zrozumieć, co jest właściwe i spójne z miłością. I nigdy nie jest za późno, by wybrać ścieżkę Światła i radości, kasując najbardziej niegodną przeszłość. Każdy „święty” był kiedyś „grzesznikiem”. Nie ma rozwoju bez błędów i pomyłek.

Dlaczego czuję smutek, zamiast satysfakcji, że karma wzięła za mnie odwet? Bo to wszystko rozumiem i z serca życzyłam tej osobie lepszego losu. Bo liczyłam, że ta znajoma mi pani obudzi się jeszcze w tym wcieleniu i zwróci w stronę miłości. Liczyłam, że nauczy się kochać samą siebie, innych ludzi i odejdzie od niskich szkodliwych wzorców, którymi wybrukowane jest jej życie. Miałam nawet piękny sen, że wspólnie pijemy herbatę, żartując i ciesząc się sobą, jak dwie dobre przyjaciółki, które nawzajem się wspierają… Szkoda, że to był tylko sen. Jednak nie mamy wpływu na innych – możemy pracować tylko nad sobą. Moja praca duchowa uwolniła moją rzeczywistość od jej toksycznej obecności, ale nie ochroniła przed nią innych osób i jej samej. To jej wolna wola, by żyć w taki sposób, który przyciąga cierpienie. Ma do tego prawo.

Tu jednak chcę przede wszystkim zwrócić uwagę na współczucie. Nie trzeba być mistrzem duchowym, by odczuwać żal, kiedy patrzymy na ludzi biedniejszych od nas. I powtórzę, że braki finansowe są najmniejszym problemem, który najłatwiej zresztą rozwiązać. Najdotkliwsza jest nędza emocjonalna, która polega na nurzaniu się w niskich energiach – w zazdrości, złośliwości, chciwości, złych życzeniach, pożądaniu cudzych rzeczy… Z tego rodzi się cierpienie, ale też i samotność, bo ludzie odsuwają się od takich osób. Każdy z nas na swój sposób przechodzi w życiu przez ból, ale umiemy go uzdrowić i większość naszego życia upływa w promieniach miłości i Światła. Osoba, która nie chce, bądź nie umie wyjść poza własną złość, jest jak ktoś zamknięty w ciemnej piwnicy, bez dostępu powietrza… Ginie. A my patrzymy na to bezradnie, bo choć doskonale znamy wyjście z mroku, to nie jesteśmy słuchani. Możemy tylko odczuwać, że bardzo żal nam tej istoty. To właśnie często pomaga w uwolnieniu wszystkich pretensji. Współczucie sprawia, że nie ma już nic do wybaczania.

Bogusława M. Andrzejewska
Bogusława M. Andrzejewska

Promotorka radości i pozytywnego myślenia, trenerka rozwoju osobistego i duchowa nauczycielka. Pisarka i publicystka, Redaktor Naczelna elektronicznego magazynu „Medium”. Autorka wielu poradników rozwoju. Astropsycholog i numerolog oraz konsultantka NAO. Prowadzi szkolenia na temat wiedzy duchowej i prosperity. Pracuje z Aniołami, robi odczyty w Kronikach Akaszy. Jest nauczycielką Reiki i miłośniczką kryształów, kotów oraz drzew. W wolnym czasie pisze wiersze.

Artykuły: 650
0
    0
    Twój koszyk
    Nie masz żadnych produktówPowrót do sklepu