Dawno temu zauważyłam, że wszystko opiera się na wewnętrznej równowadze. To takie oczywiste, że prawie nikt tego nie dostrzega. Żyjemy w świecie masek, ułudy, gry i uważamy to za normę. Zwróćcie proszę uwagę, kto zarabia najwięcej pieniędzy i cieszy się największą popularnością? Aktorzy. A zaraz potem – sportowcy. Czyli ludzie, którzy grają. Wśród VIP-ów znajdzie się też miejsce dla biznesmanów i szefów wielkich korporacji, ale i oni są stale graczami, każdy z nich to potwierdzi. A przykład płynie z góry. Przeciętny człowiek, który nie umie sam określić swojego szczęścia, zapożycza definicję z mediów i myśli: będę zadowolony, kiedy będę sławny i bogaty. A to nie jest prawda – przynajmniej nie dla wszystkich. I niestety rozpoczyna się gra… Zakładamy cudze maski i udajemy, że jest dla nas dobre to, co wybrali inni.
Od dawna wiadomo, że pieniądze nie dają szczęścia, a jedynie umożliwiają nam życie w komforcie. Komfort jest ważny, ale nie warunkuje satysfakcji i spełnienia. Zaskakujące jest to, że tak wiele osób ciągle się na to nabiera i rozpoczyna na oślep pogoń za pieniędzmi. Bogactwo daje nam pewne możliwości, to prawda, ale to tylko możliwości. Są one do zdobycia także w inny sposób. Znam wiele zadowolonych i szczęśliwych ludzi, którzy żyją skromnie. Wiem też, że mnóstwo bogatych ludzi cierpi, zabijając wewnętrzny ból alkoholem, zakupami, rozczarowującymi romansami i skandalami towarzyskimi. Pieniądze są częścią tego świata, nie są ani dobre ani złe, a w najmniejszym stopniu nie mają wpływu na nasze poczucie spełnienia. Gdzie zatem jest schowane szczęście?
Szczęśliwość uwarunkowana jest pozostawaniem w harmonii ze sobą samym. To zgodność z rytmem duszy i jedność z pieśnią serca. To temat tylko pozornie drugoplanowy i nie mający większego wpływu na osiąganie sukcesu czy miłość albo przyjaźń. W istocie bywa kluczowy dla wielu osób. Kiedy działamy w zgodzie ze sobą, wszystko zaczyna nam sprzyjać, ponieważ każdą komórką swojego ciała wspieramy i potwierdzamy to, co robimy. Energia płynie wówczas z ogromną siłą, tworząc to, czego pragniemy. Nasze myśli i działania są spójne, pełne mocy, więc w sposób oczywisty przyciągają sukces. Jednak rzadko kiedy działamy w takiej harmonii, ponieważ nawykowo podążamy cudzymi ścieżkami.
Dwadzieścia pięć lat temu miałam sąsiadkę, która biegnąc do centrum miasta w swoich sprawach, niemal codziennie pukała do mnie i próbowała narzucić swój styl życia. „Czemu siedzicie w domu, zamiast iść na koncert? Tak fajnie grają, chodźcie.” – namawiała. „Czemu nie pojedziecie nad wodę, taka ładna pogoda, a wy ciągle w domu z nosem w książce, jedźcie z nami.” – zapraszała. Była tak sugestywna i tak pełna pogardy dla mojego domatorstwa, że kilka razy dałam się namówić i przekonałam męża, abyśmy zmienili swoje przyzwyczajenia i robili to samo, co Jola. Nawet przez moment uwierzyłam, że źle postępuję, odnajdując przyjemność we wspólnym z mężem oglądaniu filmów, czytaniu książek, leżeniu w ogrodzie na trawie. Efekt był żałosny. Spędzaliśmy wolny czas tak, jak Jola, wracaliśmy znudzeni bezsensownym trajkotaniem i zmęczeni realizowaniem cudzych pomysłów. Nie dawały nam one zadowolenia, lecz poczucie zmarnowanego czasu. Olśniło mnie dopiero wtedy, kiedy podczas wizyty u Joli zorientowałam się, że jedyną książką, jaką posiada jest książka kucharska. „Nie lubię czytać, nudzi mnie to” – przyznała się od razu. Wtedy zrozumiałam, że jestem inna i mam prawo mieć inne sposoby na spędzanie wolnego czasu. Od tamtej pory nigdy więcej nie słuchałam porad na temat tego, co powinnam robić i co jest dobre dla mnie. Słuchałam siebie i tylko z mężem uzgadniałam, gdzie i kiedy pojedziemy odpocząć. Jesteśmy oboje domatorami, dobraliśmy się w korcu maku, a każde z nas ma swoje zainteresowania i w niczym sobie nie przeszkadzamy. Wakacje spędzamy wśród ludzi, których lubimy i w taki sposób, który nam obojgu odpowiada. Od lat. Nie reagujemy na przytyki typu: „Wy ciągle jeździcie w to samo miejsce, nie nudzi was to? Jedźcie gdzie indziej”. Jola to jeden z najważniejszych nauczycieli w moim życiu. Nauczyła mnie ufać sobie i słuchać siebie.
Ludzie stale próbują mi dawać dobre rady. „Zetnij włosy” – mówią – „będzie Ci ładnie w krótkich.” Może będzie, ale lubię długie włosy, więc nie słucham. Mówiono mi też, co powinnam studiować, gdzie pracować, dokąd jechać na wycieczkę i z kim się rozwieść, a z kim pobrać. Nie słuchałam tych życzliwych rad i dobrze na tym wyszłam. Dzisiaj mogę powiedzieć zupełnie spokojnie, że jestem szczęśliwa i robię to, co kocham. Szukałam dość długo swojego sposobu na życie, ponieważ początkowo nie umiałam słuchać samej siebie. Myślę, że wszyscy ci, którzy tracą czas, realizując cudze ścieżki, też tego nie umieją. Nie ufamy sobie, nie słyszymy głosu swojej intuicji, a nade wszystko nie akceptujemy samych siebie. Wysokie poczucie własnej wartości to początek wszystkiego. Jeśli umiemy szanować i doceniać siebie, to stajemy się dla siebie autorytetem, którego warto posłuchać. Jeśli nie wierzymy sobie, to rozglądamy się dookoła i pytamy innych o drogę. To prowadzi nas w ślepą uliczkę.
Działanie w harmonii serca jest ogromnie ważne. Już dawno zauważyłam, że Wszechświat słucha moich prawdziwych myśli, a nie sprzyja mi, kiedy powielam cudze pomysły, z którymi wcale się nie utożsamiam. Kiedy próbowałam robić coś, czego „nie czułam”, nic mi nie wychodziło. Innym ludziom czasem wychodzi, bo są wytrwali, pracowici i zdeterminowani. Potrafią latami chodzić do pracy, której nie znoszą, tylko dlatego, że wydaje im się, że muszą i nie da się inaczej. Wewnętrzna presja daje im siłę. Ale pamiętajmy, że presja to nie to samo co pasja. Przymus potrafi nas zmobilizować, ale nigdy nie da nam radości i szczęścia. To się wyklucza. Pasja to prawdziwa bezwarunkowa miłość, która daje spełnienie. Każdy z nas powinien coś takiego mieć i podążać za swoim wewnętrznym głosem.