Jako ludzie żyjący w materii bywamy w tej materii mocno osadzeni. To naturalne. Utożsamiamy się z ciałem i z tym, czego to ciało doświadcza. Cała duchowość wyraża się przez czytanie duchowych opracowań, rozmowy i warsztaty o mistycznej treści, poprzez medytację i praktyki, po których znowu siedzimy mocno w swoim ciele. Ciało jest wszystkim, co mamy rozumiemy i czego możemy świadomie dotknąć. Cała reszta to w pewien sposób tylko zabawa. Albo wyobrażenie.
Czasem myślę, że dopiero wtedy, kiedy to wyobrażenie staje się bardziej realne niż materia, naprawdę doświadczamy przebudzenia. Pisał już o tym w swoich książkach Rudolf Steiner, podpowiadając, że naprawdę zaczynamy jasno widzieć wtedy, kiedy nasze sny są tak podobne do rzeczywistości, że trudno je odróżnić. I wcale nie musimy brać tego dosłownie. Rzecz nie w tym, co śnimy, ale w tym, co postrzegamy na poziomie subtelnym.
Inny mądry nauczyciel duchowy podpowiadał, że cokolwiek wydaje nam się, że widzimy w innej rzeczy, może być “przebitką” z innego wymiaru. I znowu – nie chodzi o to, by w sęku na drzewie widzieć Matkę Boską albo w cieniu krzesła zobaczyć potwora. Raczej o to, by wyczuwać subtelne wymiary bez lęku i bez nadmiernego zachwytu, w taki sam sposób, jak reagujemy na codziennie spotykanie kształty: na krzew, na kamień, na wystający z wody korzeń.
W ten właśnie sposób nauczyłam się widzieć niewidzialne. Od dziecka widziałam w roślinach – szczególnie w moich ukochanych drzewach – ukryte między gałęziami kształty istot. Nie zawsze humanoidalne, ale zawsze patrzące na mnie czujnym okiem, jakby sprawdzały, czy je dostrzegam. Odrzucałam to zdrowo rozsądkowo, przyjmując jako wizualne iluzje światła i cienia. Do czasu, kiedy zdecydowałam się na chwilę uwierzyć, że widzę duchy drzew i nawiązać z nimi kontakt mentalny. I cóż… okazało się, że to, co mogłam brać za grę cieni, odpowiedziało, zamrugało oczami i ucieszyło się, że uznaję jego istnienie.
Potem już z łatwością zaczęłam widzieć inne istoty: Smoki, Anioły, Dewy Kryształów i inne. Wystarczyło dostroić wzrok tak, jak dostrajamy go do trójwymiarowych obrazków nazywanych stereogramami. Teraz jest taki czas, że jest nam dużo łatwiej niż kiedyś. Po pierwsze dlatego, że te wszystkie wysoko wibracyjne istoty gromadnie nas otaczają. A po drugie – my też się zmieniamy, a nasze możliwości rosną. Kiedy podnosi się nasza wibracja, zaczynamy widzieć to, co niewidzialne. Kiedy zaufamy, że to nie złudzenie, tylko postrzeganie – zaczynamy widzieć wyraźniej.
Nieco podobnie rzecz ma się z orbami, które widać na wielu zdjęciach. Dopóki uznajemy, że to czysto optyczne zakłócenie – tym właśnie dla nas będzie. Plamą światła, która niweczy staranne ujęcie. Kiedy otworzymy się na kontakt z tym, czymkolwiek to Światło wydaje się być i podążymy za nim, okazuje się, że otaczają nas Anioły i duchy natury. Nawiązanie kontaktu wymaga otwarcia i dziecięcej wiary w to, że widziana między gałęziami twarz jest twarzą wróżki, a nie przypadkowym układem liści.
Tak właśnie “otwiera się” Trzecie Oko. Nie poprzez skomplikowane ćwiczenia, ale poprzez serce i nawiązanie kontaktu. Poprzez zaufanie sobie i swoim zmysłom. Zakładamy, że nasze zmysły są naukowo dostosowane do tego, w co wierzy nauka, a wszystko inne jest “zmyłką”. Tymczasem wszyscy bez wyjątku mamy ten dar – widzenia innych wymiarów. Bo sami z siebie jesteśmy wielowymiarowi. Widzimy zatem elfy, Smoki i Anioły, lecz odrzucamy je na poziomie umysłu. Racjonalizujemy: “te chmurki wyglądają jak aniołki” i szybko wracamy do bezpiecznego zakotwiczenia w materii i w tym, co można zważyć i zmierzyć. Czasem boimy się oszaleć. Czasem obawiamy się, że inni uznają nas za szalonych.
Dzisiejszy artykuł jest dla tych, którzy chcą widzieć. Dla tych, którzy wierzą. Jeśli ktoś nie wierzy, a takie historie go rozbawiają, to nie jest gotowy, by zobaczyć i nie zobaczy. To ważna informacja. Bo dostrzeganie innych wymiarów wymaga otwarcia serca. W wielu bajkach – np. w tej o Piotrusiu Panu jest podana taka informacja, a bajki niosą ponadczasowe prawdy ukryte w pojedynczych cytatach. Energia płynie za myślą. Jeśli nie wierzymy, że coś działa, to nie zadziała – blokujemy swoim podejściem to działanie. Podobnie w przypadku widzenia niewidzialnego – zobaczymy, kiedy uwierzymy, że to jest przed nami i kiedy uwierzymy, że możemy to widzieć. Wtedy się dostrajamy.
To najbardziej naturalny sposób. Oczywiście są inne – sztuczne, w których na siłę odblokowuje się zdolność postrzegania. Problem w tym, że taka forma jest jak wyważenie drzwi. Przez powstałą dziurę wpada wszystko i nie sposób tego zatrzymać. To, o czym ja Wam opowiadam, jest związane z wzrostem wibracji i świadomym wyborem. Za każdym razem, kiedy widzę niewidzialne, otwieram swoje wewnętrzne “drzwi” i zapraszam do wejścia. Tę jedną istotę. To ja wybieram kiedy i kogo zaproszę, by go zobaczyć lub nawiązać z nim kontakt. Nie wpada mi cała szarańcza wszystkiego, co lata w innym wymiarze.
Dwadzieścia lat temu otwieranie Trzeciego Oka było bardzo modne. Ludzie chcieli widzieć i wiedzieć wszystko. Moda na ezoterykę budziła zrozumiałą zachłanność na wszelkie magiczne zdolności. Niektórym się udawało zdobyć to widzenie i zapanować nad nim. Inni ginęli przytłoczeni wizjami, z którymi sobie nie radzili. Wysyp samobójczych śmierci w ezoterycznym światku był wtedy jakby trochę większy. Po jakimś czasie moda minęła i ludzie zrozumieli, że to, co przychodzi w sposób naturalny, spójny ze wzrostem wibracji, jest bezpieczne i niczego nie wolno przyspieszać.
Metaforycznie: każda taka zdolność jest jak chodzenie po wodzie. Kiedy sztucznie się tego nauczymy, to możemy to oczywiście zrobić i cieszyć się oklaskami zachwyconej widowni. Ale wystarczy podmuch wiatru lub większa fala i wpadamy w otchłań, by w niej utonąć. Kiedy w wyniku wewnętrznego wzrastania osiągamy poziom, w którym naturalnie unosimy się w powietrzu, możemy latać i chodzić po wodzie. Nie mają znaczenia ani wiatry, ani fale, ani żadne burze. Jesteśmy poza materialnymi czynnikami, one nie mają na nas wpływu.
Jak zwykle kluczem okazuje się miłość do samego siebie. Wysokie poczucie wartości sprawia, że dbamy o swoje bezpieczeństwo i nie ryzykujemy niepotrzebnie, by popisać się przed innymi. Nie potrzebujemy cudzych oklasków. Rozwijamy się dla siebie, by doświadczyć cudu miłości i dotknąć Światła, a nie po to, by inni nas podziwiali. Wiemy, że jesteśmy tu na Ziemi przejazdem. Zachwycone okrzyki innych turystów nie mają dla nas żadnego znaczenia. Liczy się nasz prawdziwym cel. Nasza własna iluminacja i dotknięcie Wszystkiego Co Jest.
Podsumowując – najlepszą drogą jest zawsze powierzenie. Kiedy jesteśmy prowadzeni przez Mistrzów, Opiekunów czy nasze Anioły, to jesteśmy bezpieczni i uczymy się w sposób najbardziej optymalny dla nas i wszystkich innych. Ta nauka jest potrzebna, kiedy mówimy o wzrastaniu, bo mamy wiele umiejętności, z których nie korzystamy. Ludzki potencjał jest niesamowity. Jednak logiczne jest też, że warto zacząć od rozwijania takiego daru na przykład, jak samouzdrawianie. Jest on bardziej przydatny niż chodzenie po wodzie. Powierzenie to mądre prowadzenie do tego, co najlepsze. Wymaga cierpliwości i pokory, ale przynosi też dobre owoce.