Życie jest naprawdę dobre. Warto czasem zachłysnąć się zachwytem i zastygnąć w prostym przekonaniu, że wszystko jest dokładnie takie, jakie być powinno. Poczuć w sercu łagodną ciszę i pozwolić, aby miłość bezwarunkowa otuliła nas na wszystkich poziomach. Niech trwa nieskończenie ten stan kochania, w którym samoistnie uzdrawia się wszystko to, co chcielibyśmy uzdrowić. Zakotwiczenie w zaufaniu do Najwyższego Źródła i pozwolenie, aby się działo to, co się dzieje.
Można tak. Wyjść poza ocenianie, osądzanie, chęć poprawiania tego, co jest. Być może nawet nieuchronnie przychodzi wtedy, kiedy przestajemy się szarpać, zmagać, walczyć o coś i pozwalamy sobie przyjąć zarówno to, czego nie chcemy, jak i brak tego, czego pragniemy. Rozpuszczamy rozczarowanie w miłości do samych siebie i staje się jasność, która wypełnia po brzegi nasze istnienie. Uwalniamy się od bólu i napięcia, które przygniatają nasze serca i dusze. Otwieramy się na Dobro i pozwalamy sobie w pełni je poczuć.
A wreszcie przestajemy też blokować piękno i lekkość, których przez tyle czasu nie dopuszczaliśmy do siebie, bo przecież… Bo przecież tyle ważnych i trudnych rzeczy się dzieje. Czujemy, że naszym obowiązkiem jest coś z tym zrobić. Bo przecież jesteśmy tu, by się uczyć – zapewne pracy, reagowania, rozwiązywania problemów, szukania sposobów na uzdrowienie sytuacji. Zapewne po to. Nawykowo kulimy się i zaciskamy dłonie, aby znaleźć wyjście z braku, z biedy, z choroby, z gniewu, który przecież jest ze wszech miar sprawiedliwy, bo przecież…
A można inaczej. Można wyrzucić do kosza wszystkie „bo przecież”. Można zaufać, że skoro pojawił się ból czy brak albo inny dyskomfort, to prowadzi nas do czegoś ważnego dla nas. Czasem do zrozumienia tego, czego uparcie zrozumieć nie chcemy. Czasem do uzdrowienia z nawyku, który nigdy nam nie służył. Czasem do pozwolenia innym, by byli sobą i do najtrudniejszej lekcji nazywanej tolerancją oraz do szacunku wobec samostanowienia. Do spojrzenia na ludzi kochającymi oczami Boga i dostrzeżenia w nich tego samego Światła, które płonie w nas.
To jedna z najtrudniejszych lekcji uwierzyć i zaufać, że człowiek, który działa z poziomu mroku, pracuje dla Źródła i dla nas. Uczy nas najczęściej miłości do siebie. Uczy nas uwalniania lęku i rozwijania poczucia bezpieczeństwa. Uczy nas wewnętrznej siły i mocy, A wreszcie uczy nas budowania w sobie pozytywnej matrycy – krok po kroku cegiełka po cegiełce. To jedna z najważniejszych lekcji wszechświata. Przychodząc po miłość i radość, schodzimy właśnie po to, by rozwijać w sobie ten dar – dar tworzenia Dobra w każdym skrawku istnienia.
Jesteśmy pełnymi mocy kreatorami rzeczywistości, ale jakże często budujemy swoje życie na podstawie braku, bólu i cierpienia, bo takie wzorce rozsiadły się w naszej wewnętrznej strukturze. Z naszym przyzwoleniem. Genialny wszechświat jak lustro odbija wszystkie wady, rysy i ułomności tego, na czym chcemy się opierać, ponieważ nie rozumiemy, ze tylko pozytywne myśli, tylko wiara, nadzieja i miłość dają nam piękne, szczęśliwe życie w materii.
To wszystko, co nazywamy złem, jest tylko odbiciem tego, co wybraliśmy jako swoją wewnętrzną matrycę. To nasze lęki, wątpliwości, iluzje, słabości. Sztuka życia to dostrzeganie w zwierciadlanym odbiciu wszystkich skaz, które trzeba usunąć, aby móc kreować pomyślną rzeczywistość. Bez tych wszystkich nauczycieli, których nazywamy zdrajcami, złodziejami, bandytami, oszustami, łajdakami, fałszywymi nauczycielami – bez nich nie zobaczylibyśmy tego, co jest naszym obciążeniem w drodze do szczęścia, w drodze do miłości.
A czasem trudne rzeczy dzieją się po prostu po to, by zachęcić nas do innego spojrzenia na życie. Do spoglądania z uśmiechem w oczy tej rzeczywistości, która działa zawsze dla nas, a nie przeciwko nam. Przekornie zachęcają nas, byśmy uwierzyli w dobro życia i pozwolili by się działo to, co się dzieje. Z wiarą, że tuż za zakrętem czeka na nas coś lepszego, niż sobie wymarzyliśmy. Czasem wszystkie życiowe ścieżki prowadzą nas prosto do zaufania w to, że jesteśmy chronieni i prowadzeni przez Najwyższe Źródło.
Akceptacja jest przyjemna. Uwalnia od ciężkich emocji, poczucia niesprawiedliwości czy krzywdy, od pośpiechu i presji, którą sami na siebie nakładamy. Pozwala głęboko oddychać i spocząć w poczuciu miłości i bezpieczeństwa, które nas z czułością otulają. Jest jak powrót w opiekuńcze ramiona matki, w których ktoś inny troszczy się o nasze sprawy i potrzeby. To chwila medytacji, w której łączymy się ze Wszystkim Co Jest i pozwalamy, by miłość uzdrawiała nasze ciała, nasze związki, nasze sprawy i portfele. Zapraszamy kochanie, zapraszamy dobro i pozwalamy, by działały tak, jak chcą, a my stapiamy się z całym istnieniem wypełnionym mocą.
Nagle okazuje się, że wystarczy być i dostrzegać piękno wszechświata w każdym jego skrawku. To, co się pojawia w naszej rzeczywistości nabiera zupełnie innych kolorów. Odnajdujemy swoją prawdziwą naturę, która jawi się lśniąca drogą do kochania i rozpływania się w mocy istnienia. Trwamy w bezczasie. A kiedy wrócimy do rzeczywistości, wszystko układa się idealnie. Przestajemy na długo, długo zauważać przeszkody. Każdy centymetr podłoża jest skrojony do naszych stóp, każdy skrawek istnienia jest dopasowany do naszej szczęśliwości. Stajemy się integralną częścią tego, co jest.
To proste. Wystarczy wyhamować rozpalone do białości myśli, pragnienia, żądania, oczekiwania. Wystarczy przestać tworzyć w napięciu iluzje i omamiać samego siebie nieistniejącymi kształtami. Wystarczy zaufać, powierzyć się i pozwolić, aby Najwyższe Źródło wzięło nas w ramiona. Pozwolić sobie odnaleźć piękno i moc w tym, co już jest. Bo zawsze jest to, co najlepsze dla nas.