Nasze myśli kreują rzeczywistość. Tworzą nasze bogactwo, relacje, zdarzenia, a także stan naszego zdrowia. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Wierzę w psychosomatykę, a książka Louisy Hay „Możesz uzdrowić swoje życie” przez wiele lat była moja biblią. Jednak ludzie, którzy chorują, tracą czasem po wpływem cierpienia zdrowy rozsądek i próbują sugerować, że zdrowym dobrze wypowiadać teorie, a choroba spada z nieba i nie mamy na to wpływu. Otóż mamy. Dlatego zacznę od własnej historii.
Urodziłam się z wadą serca. Całe dzieciństwo mnie chroniono przed wysiłkiem i wytrwale kodowano mi wzorzec: „jesteś chora, nie możesz tego ani tamtego”. Z takim wzorcem weszłam w dorosłe życie i do gabinetu kardiologa, który powiedział: „natychmiast musimy operować, bo inaczej śmierć”. Nie zgodziłam się na operację, bo akurat urodziłam córeczkę, którą z ogromna radością karmiłam piersią. Po paru latach, podczas kolejnej wizyty usłyszałam od lekarza: „natychmiast musimy operować, bo inaczej wózek inwalidzki do końca życia z powodu przerostu lewej komory – jak się nie pospieszymy, to i operacja nie pomoże”. Ja wierzyłam w cud, choć przemiły skądinąd kardiolog powtarzał: „cudu nie będzie”. Nie miał racji.
Wkrótce potem trafiłam na pierwszy stopień Reiki, gdzie wspaniały i mądry mistrz wkodował mi nowy wzorzec: „Reiki uzdrawia twoje ciało”. To był mój cud. Przyjęłam z radością nowy wzorzec i zaskakiwałam lekarzy na kolejnych wizytach wspaniałymi wynikami, świetnym samopoczuciem i wydolnością, chociaż dawno juz nie powinnam żyć. Moje serce zdrowiało 🙂 Do czasu, kiedy życie – zaplanowane bardzo twórczo przez duszę – zaproponowało mi nowe wyzwania w postaci emocjonalnych koszmarów, z którymi w tamtym czasie radziłam sobie średnio. Przeżyłam zapewne tylko dzięki Reiki i pracy z Aniołami. Jednak ogromny stres odbierał mi zdrowie – czułam to namacalnie. Po 14 latach od zrobienia pierwszego stopnia Reiki, moje serce zepsuło się niemal z dnia na dzień, po kolejnym silnym traumatycznym przeżyciu. Trafiłam na stół operacyjny, wymieniono mi zastawkę, a ja zrozumiałam, że jeśli mam być zdrowa, to muszę zmienić swoje myślenie i nauczyć się zarządzać swoimi emocjami. Tak też robię i dzięki temu czuję się bardzo dobrze.
Zaobserwowałam też między innymi, że stresy powodowały u mnie ciągłe przeziębienia, nawet kilka razy do roku. Jeśli tylko nie panowałam nad emocjami i pozwoliłam sobie na zdenerwowanie czy rozpacz, to najdalej dwa dni później leżałam z gorączką lub silnym katarem. Kiedy nauczyłam się pracy z emocjami i rozwijania w sobie spokoju, przestałam chorować. I tutaj magia pozytywnego myślenia zadziałała równie niezawodnie. Bywało, że wszyscy w moim domu kichali i kaszleli, przekazując sobie po kolei chorobę, a ja pozostawałam zdrowa. Moje córki tuliły się do mnie, sprzedając mi wszystkie chorobotwórcze zarazki, a ja nadal czułam sie świetnie. Stało sie to swoistym kuriosum w sytuacji, kiedy przez większość życia byłam chorowitym chucherkiem, padającym od byle podmuchu. A ściślej mówiąc – od byle emocji. Odkąd nauczyłam się pozytywnego myślenia i zarządzania emocjami, przestałam chorować.
Od wielu lat w swojej praktyce korzystam z psychosomatyki. Choroby, o których mówią mi klienci, wskazują psychologiczne obszary wymagające uzdrowienia. To zawsze się sprawdza. Chociaż czasem jest trudne do uchwycenia. Pamiętam osobę, która zachorowała na raka. Psychosomatyczna przyczyna tej choroby (w uproszczeniu) to żal, pretensje, złość, nienawiść – brak wybaczenia sobie lub innym. Znałam tę osobę i wiedziałam, że zazwyczaj była bardzo krytyczna i często obrażona na innych. W czasie rozmowy zapewniała mnie, że nie ma wrogów, wszystkich lubi, akceptuje i szanuje. „W takim razie choroba powinna ustąpić – jeśli nie ma psychologicznej przyczyny, nie ma choroby”- uznałam. Tak wskazuje moje doświadczenie, którym sie z Wami tutaj dzielę, ponieważ jest to także drogowskaz do uzdrowienia. Choroba u tej osoby nie ustąpiła, ale niedługo przed śmiercią, kiedy pod wpływem leków nie kontrolowała swoich wypowiedzi, wykrzyczała przy mnie tyle nienawiści do pewnej kobiety, że aż się skuliłam od ogromnej ilości jadu i negatywnych emocji. Nie miałam wątpliwości, że właśnie obnażyła sie prawdziwa przyczyna raka. Szkoda, że ta osoba nie przyznała się do tego wcześniej. Jest wiele sposobów na uwolnienie takich trujących emocji, a tym samym na uzdrowienie.
Louisa Hay twierdzi, że nie ma chorób nieuleczalnych. Sama jest tego najlepszym przykładem. Moje doświadczenie wskazuje, że osoby, które zmieniają myślenie – zdrowieją. Znam wiele takich ludzi, a w naszym środowisku reikowym to cudowne potwierdzenie również skuteczności pracy z energią. Te osoby, które zamykają się w żalu – pogłębionym przez poczucie krzywdy, wynikające z ciężkiej choroby – umierają, nawet bardzo młodo. Choroba sama w sobie jest objawem dysharmonii. Pokazuje, że na poziomie psychologicznym, w emocjach nastąpił dramat, coś zostało zaburzone, ktoś tkwi w negatywnym postrzeganiu świata lub siebie. Choroba manifestuje się w ciele po to, abyśmy mogli uzdrowić traumę, zmienić swoje myślenie i stać się Doskonałymi Istotami. Jest to kolejny nauczyciel mobilizujący nas do rozwoju.
Wierzę, że ludzkie ciało zostało zaprojektowane idealnie. Samo w sobie jest pełne harmonii. Psuje się wtedy, kiedy nasze myśli przestają być harmonijne, kiedy cierpimy, złościmy się, przeżywamy negatywne emocje. Dzieje się tak, ponieważ myśli i emocje stanowią z ciałem jedność. Wierzę też, że natura wyposażyła nas we wszystko, czego potrzebujemy. Jeśli zaczynamy chorować, to wokół siebie znajdziemy wszystko, czego nam potrzeba do uzdrowienia. Po pierwsze – energię Reiki. Po drugie – siłę własnych myśli, a w tym cudowną moc bezwarunkowej miłości. Po trzecie – zioła i leki naturalne, a ponadto drzewa i minerały, które uzdrawiają nas swoją mocą. Po czwarte – dźwięki i kolory, światło i muzykę…
Nie umniejszam znaczenia medycyny. Dopóki nie umiemy sami się uzdrawiać, potrzebujemy lekarzy i medykamentów. Jednak ogólnie, jako ludzkość powinniśmy dążyć do poznawania metod naturalnych, a przede wszystkim do świadomego kreowania własnego zdrowia poprzez właściwe myślenie i uporządkowane emocje. Nawet korzystając ze zdobyczy akademickiej medycyny, należy równolegle pilnować odpowiednich myśli. Oparcie wyłącznie na farmakologii powoduje, że choroba wróci ponownie. Powtórzę po raz kolejny, że przyczyną choroby jest wadliwy wzorzec myślowy. Lekarz wyleczy ciało, ale ów szkodliwy wzorzec po pewnym czasie znowu „wyjdzie” w ciele w formie choroby tej samej lub podobnej.
Ostatnio modne jest odkrywanie genów odpowiedzialnych za chorobę. Moim zdaniem są to geny niewłaściwego myślenia. „Genetyczność” choroby polega głównie na tym, że rodzice przekazują dzieciom wadliwe wzorce myślowe. Dziecko uczy się poprzez przykład. Obserwując rodzica i słuchając jego wypowiedzi, przyjmuje, że tak trzeba – nie ma innego punktu odniesienia. Kwestia fizycznego uszkodzenia chromosomu nie zaprzecza psychosomatyce. Wiemy, że silnymi emocjami jesteśmy w stanie zmienić zarówno tkankę, jak i gen. A potem przekazujemy to potomstwu, razem z naszymi ułomnymi reakcjami emocjonalnymi. A przecież wcale tak być nie musi. Możemy spróbować od tej chwili myśleć inaczej, kochać świat i ludzi, kochać siebie i swoje ciało, czuć się fantastycznie w swoim życiu i pracy. Możemy każdy dzień zaplanować tak, abyśmy byli szczęśliwi od poranka do zmierzchu. Możemy też każdego dnia wypełniać każdą komórkę swojego ciała bezwarunkową miłością. To proste. A przy tym nic nie mamy do stracenia. Warto spróbować.