Duchowość jest dzisiaj zwyczajnie modna. Nie dla wszystkich oczywiście, bo są i tacy, którzy wolą świat mierzony szkiełkiem, wagą czy cyrklem. Zawsze zresztą będą istnieli sceptycy jako konieczna przeciwwaga, która pozwala nam dokonać wyboru i osadzić się zdecydowanie w jakimś bardziej ulotnym podejściu do świata. Wszyscy potrzebujemy takiej konfrontacji i ona jest zdecydowanie w porządku. Jednak w duchowym światku rozprzestrzenia się coś o wiele trudniejszego – duchowość pozorna.
Ta pozorna duchowość tym się różni od prawdziwej, że jest jak wilk w owczej skórze. Nie ma w sobie nic z duchowości poza ubraniem. Może to być zatem nauczyciel, który prowadzi warsztaty z jakiegoś „niby-duchowego” tematu, ale głównie po to, by uwodzić naiwne kursantki i wabić je na swój „guru-podobny” blask. Może to być znachor, który potępia lekarzy i każe diabetykowi odstawić insulinę. Albo obrońca zwierząt, który w imię weganizmu uczy nienawiści i agresji w stosunku do wszystkich, którzy nadal spożywają mięso.
Ale bywają to też tradycyjni hipokryci, którzy nauczają o miłości bezwarunkowej i tolerancji, a w trakcie swoich warsztatów poniżają uczniów tylko dlatego, że ośmielili się pochwalić głośno innego nauczyciela. Pomijam dzisiaj opisywanie przyczyn takiego zachowania, chociaż rażąco niskie poczucie wartości, które gołym okiem widać u zazdrosnego nauczyciela, może być istotną wskazówką. Bo nie ma rozwoju duchowego bez pokochania siebie. Tylko wtedy, kiedy kochamy siebie, nie boimy się konkurencji i nie czujemy potrzeby rywalizacji. Wszechświat jest hojny, wystarczy dla wszystkich. Aby to rozumieć, trzeba być na ścieżce prawdziwej duchowości, a nie na tej pozornej.
Inny rodzaj hipokryzji to przeliczanie wszystkiego na pieniądze. To mi chyba najmniej przeszkadza, bo ogólnie żadna cena nie jest dla mnie zła. Jeśli uznam ją za wysoką, to idę gdzieś indziej, ale nie oceniam człowieka, który tak wycenił swoją pracę. Ma prawo. W sensie duchowym czasem ludzie gubią sens swojego przewodnictwa w liczeniu pieniędzy. Widzę to, bo widzę energie. I czasem powstają jakieś wielkie szkolenia i szkoły na setki uczniów, które są jak fabryki, a nie świątynie. Jakoś tak to najczęściej działa dla nauczyciela. Kiedy zaczyna wpływać dużo pieniędzy, nauczyciele gubią duchowość i zaczynają produkcję. To pewien ogólnik, ale bardzo często działa.
Bywa też i taka „duchowość”, w której kompletnie nie ma tego, co najważniejsze – miłości i dobra. Są książki, teorie, tajemnicze sigile, zapożyczone z ezoteryki magiczne sposoby i niesamowita sekretna sceneria. A nie każda magia jest duchowa. Nie każda metoda prowadzi do wewnętrznego wzrastania. Czasem to tylko ułuda, jak królik schowany w kapeluszu iluzjonisty. A ludzie wierzą i bawią się, bo niesamowitość kolorowej otoczki uwodzi ich tajemniczością. Nie o tajemnicę chodzi w duchowości, lecz o prawdziwe otwarcie serca.
Inny rodzaj tworzenia pozorów to wirtualny ekshibicjonizm – opisywanie wszystkiego, włącznie z porannym wypróżnieniem, jako czegoś magicznego, wzniosłego i symbolicznego. Szczegółowe relacje z nieudanej randki, przedstawianej jako apogeum oczyszczania rodu i rozwiązania karmicznych węzłów oraz obudzenie w sobie mocy łona i uwolnienie od starożytnej karmy, płynącej na grzbiecie delfinów z głębin matki Ziemi. Nie trzeba być psychologiem, by widzieć, że to bełkot mający ukryć kolejną nie odrobioną lekcję wynikającą z upartego trzymania się szkodliwego wzorca. Każdy prawdziwie duchowy nauczyciel zobaczy, gdzie tam zabrakło miłości. Ale nikt nikogo nie uzdrawia nieproszony. Może zauważać i tyle.
A sprytnie ułożony bełkot (AI mógłby się uczyć) prowadzi do puenty: „jam jest guru łona, podążajcie za mną, będziemy wspólnie celebrować wolność i nagość”. Na przykład. Albo cokolwiek innego – to i tak bez znaczenia. Robi się to, co nawiedzonej przyjdzie akurat do głowy. Świętość wielokrotna pomnożona przez duchowość i celebrację oraz podniesiona do potęgi wszystkich boskich imion. Niektórzy całą energię ładują w puste słowa, pod którymi jest tylko wielkie udawanie kogoś, kim się nie jest i w tym wcieleniu raczej już nie będzie, bo po takich zabawach zostaje za dużo ciężkiej karmy na plecach. Im więcej dziwactwa, im więcej odstępstw od nudnej przecież tradycji, tym bardziej fascynujące dla innych. Tysiące fanów takiego oszustwa zasila tę karmę bez końca.
Można zapytać czemu i skąd takie cudaki w rozwojowym światku? Wyrastają oni jak grzyby na modzie na duchowość, więc próbują stać się celebrytami w tym obszarze. Zawsze są tacy, których silne kompleksy zmuszają do tego, by być najwyżej, na najwyższym dostępnym świeczniku. A przecież wszyscy wiemy, że prawdziwi mistrzowie nie garną się do sławy i z daleka trzymają się od świeczników! To charakterystyczne. Tymczasem ezoteryka jest ciągle nieopisana, kontrowersyjna, nie rozumiana, więc można tam wymyślać niestworzone rzeczy, zrobić z siebie idiotę i nazwać oświeconym. Jeśli się do tego odpowiednio wyszczerzy zęby i z sympatią poklepie innych po ramieniu – zdobywa się fanów bez większego wysiłku. Co potwierdza praktyka.
Wszyscy wiemy, że tacy i takie fałszywe guru są w dzisiejszych czasach bardzo potrzebni, aby człowiek nauczył się odróżniać ziarno od plew. Bo po to tu jesteśmy na Ziemi, by suwerennie podejmować decyzje. Mamy widzieć sercem i obserwować owoce takich działań. Rozumieć i wybierać Światło, Dobro i Miłość, a nie podążać za oszołomami. Nie ma w tym wybieraniu niczego skomplikowanego, ale jest ono takie nudne… Tymczasem pląsanie nago i tarzanie się w błocie lub wycie do księżyca z nawiedzoną guru jest… takie niezwykłe, takie inne, takie mocarne! Natura pcha człowieka do niezwykłości, do zaprzeczania, do sprzeciwu, do odejścia od norm, by być kimś oryginalnym. Nic zatem dziwnego, że mnóstwo oszołomów cieszy się sporym wzięciem, chociaż za grosz w tym nie ma duchowości.
Wnikliwy Czytelnik zauważy, że u podstaw leży jak zwykle kochanie siebie. Bo kiedy obdarzamy siebie miłością, nie mamy potrzeby za wszelką cenę być oryginalni. Nie bawi nas bieganie nago tylko po to, by być „kimś innym”, kimś niezwykłym”. Jest nam dobrze z tym, kim jesteśmy. Kochamy siebie zarówno nago, jak i w ubraniu i potrafimy znaleźć właściwą miarę dla wszystkich przejawów. Mamy też w sobie nieco więcej mocy, by przyciągać dobrych ludzi – takich, którzy kochają siebie. Powiem Wam szczerze: jeśli znajdziecie nauczyciela, który ma wysokie poczucie wartości, to wygraliście los na loterii i możecie z nim biegać po lesie, czy cokolwiek tam zechcecie, bo taka osoba zawsze zaprowadzi Was do Miłości. Zaprowadzi, bo ona już tam jest.
Nie napisałam tego w nadziei, że ktoś zauważy, że zachwyca się „udawaną duchowością” i klaszcze oszołomowi, po czym uderzy się w czoło i wycofa z tej ślepej uliczki. Nie ma takiej opcji. Każdy wie lepiej ode mnie, co mu się podoba i tego się trzyma. Napisałam ten artykuł, bo na szczęście nie jestem jedyną, która dostrzega tę iluzoryczną duchowość. Pojawiają się tu i tam krótkie posty, uwagi i spostrzeżenia na ten temat. Dopisuję swoje dwa słowa – tak, też to widzę. I podobnie jak Wy Kochani Moi, robię swoje po cichu. Bo prawdziwy Duchowy Nauczyciel nie tylko manifestuje sobą Miłość, Dobro i Radość, ale też działa zwykle w cieniu, zauważany zaledwie przez nielicznych, gotowych na wysokie wibracje. A jeśli brakuje mi Miłości i Dobra, chociaż staram się pracować nad tym każdego dnia, to przynajmniej tej cichości mi nie brakuje. Siedzę sobie w swoim cieniu i dobrze mi z tym. I z tego cienia najcieplej Was Wszystkich pozdrawiam.