Zachowanie to bardzo dziwne i niekorzystne dla nikogo. Właściwie jest to rzecz tak oczywista, że trudno pojąć, dlaczego kobiety nadal to robią. A jednak robią. Współczesne badania dowodzą, że w sytuacji intymnej niektóre panie wolą udawać orgazm, niż być naprawdę sobą. Pozornie nie sprzyja to niczemu, a najmniej związkowi, dlaczego zatem takie sytuacje mają w ogóle miejsce?
Jedną z często spotykanych przyczyn jest prozaiczna potrzeba przyspieszenia całej akcji. Kobiety wiedzą, że ich partner reaguje silnym podnieceniem, kiedy one umiejętnie udają szczytowanie, więc tym sposobem chcą skłonić mężczyznę do jak najszybszego zakończenia całej zabawy. W tym miejscu warto zadać sobie pytanie: po co nam akt seksualny, jeśli czujemy się do niego zmuszane i zależy nam głównie na tym, by trwał jak najkrócej?
Jedną z podstawowych zasad szczęśliwego związku jest prawo do odmowy, jeśli nie mamy ochoty się kochać. Godzenie się na współżycie w chwili, kiedy zupełnie nam to nie odpowiada, jest nadużyciem wobec siebie. Jeśli podejmujemy taką decyzję „dla świętego spokoju”, to od razu trafiamy w ślepą uliczkę. Seks jest radosną zabawą we dwoje – jak mawiał nasz największy autorytet od spraw intymnych dr Michalina Wisłocka. Jeśli chcemy się poświęcić, zagryzając zęby i odliczając: „kiedyż on wreszcie skończy”, to krzywdzimy same siebie. Chciałoby się wręcz powiedzieć, że same dopuszczamy się gwałtu na sobie. Ale oszukujemy również partnera, któremu wraz ze zgodą na seks należy się nasze pogodne uczestnictwo w tym akcie, a nie jedynie niechętne: „bierz i spadaj”.
A przecież nie mamy obowiązku mieć zawsze ochoty. Ponadto odmowa seksu nie jest równoznaczna z odrzuceniem. Zbliżenie można zastąpić inną formą czułości i bliskości. Pospieszny niechętny akt, okraszony udawanymi oznakami przyjemności może na dłuższą metę okazać się najgorszym wyborem, a nawet zniszczyć związek.
Do udawania orgazmu dochodzi również wtedy, kiedy za wszelką cenę chcemy zadowolić partnera. Celują w tym kobiety, które mają problem ze swoją seksualnością. Zamiast cierpliwie uczyć swoje ciało odczuwania przyjemności, odkładają to na bok, jako rzecz mało ważną. Podświadomie odmawiają sobie prawa do rozkoszy i traktują siebie jako ofiarę składaną na ołtarzu miłości. Odgrywanie namiętnych przeżyć ma służyć dowartościowaniu mężczyzny, ponieważ to jego satysfakcja i poczucie bycia sprawnym kochankiem jest priorytetem. Taka partnerka zapomina całkiem o sobie i swoich potrzebach, starając się wyłącznie o jego dobro. Bywa, że myśli o sobie na zasadzie: „moja przyjemność wymaga od niego zbyt wiele czasu i wysiłku, to lepiej zajmiemy się tym innym razem, niech tylko on ma teraz rozkosz”.
Takie oszustwo zazwyczaj obraca się przeciwko kobiecie, ponieważ jej partner uczy się egoizmu. Często nawet bez złej woli, a jedynie bazując na ślepym zaufaniu. Skoro on wierzy, że ona szczytuje, to uczy się takich właśnie określonych zachowań, aby ją zadowolić. I wcale nie wie, że jej nie sprawia przyjemności. Przecież włożyła wiele starań, by go w tym błędnym przekonaniu utrzymać. Niezwykle trudno będzie powiedzieć mu wreszcie prawdę i nakłonić do tego, aby zupełnie nowymi, cierpliwymi pieszczotami uczył swoją partnerkę rozkoszy. Czasem ujawnienie prawdy typu: „wszystkie moje orgazmy były udawane”, może być ciosem, który rozbije związek. Bo jak zaufać kobiecie, która w tak ważnej intymnej sferze okazała się okropną oszustką? Zapewne oszukuje też w innych obszarach życia.
Jest jeszcze jeden typ kobiet, które udają przyjemność. Taki z zaniżoną samooceną w sferze kobiecości. Najczęściej są to osoby, czujące się gorszymi i brzydszymi od innych, bądź takie, które rozpaczliwie rywalizują z innymi partnerkami swojego mężczyzny. Dobrym przykładem będzie tu kochanka żonatego pana, który nie tylko nie przejawia chęci odejścia od żony, ale wręcz wysyła sygnały, że chce zakończyć romans. Symulowanie rozkoszy jest w takiej sytuacji aktorskim popisem, mającym na celu zaimponowanie partnerowi i przekonanie go do siebie.
Z jednej strony – jak pisałam wyżej – kobieta taka wie, że jej (udawane) szczytowanie dowartościuje mężczyznę i sprawi, że poczuje się przy niej spełniony. W ten sposób zapunktuje u niego. Z drugiej strony – priorytetem jest tutaj zaspokojenie potrzeb własnego ego. Misternie dopracowana scena, pełna namiętnych jęków i wymyślnych pozycji ma za zadanie sprawić, by to właśnie ona poczuła się choć trochę wartościowa. Tą drogą chce bodaj przez chwilę dotknąć tego, co jest istotą kobiecości. Nietrudno się domyślić, że takie samooszukiwanie jest najgorszym wyborem. Po wszystkim można sobie powiedzieć: „jestem świetną aktorką”, ale nie można niestety poczuć się kobietą. Śmiem twierdzić, że po takim aktorskim popisie, kobieta może poczuć się jeszcze gorzej niż przed: „nie dość, że jestem oziębła, to jeszcze oszukuję”.
Dużym paradoksem w tej całej mistyfikacji jest fakt, że mężczyzna doskonale wie, kiedy się go oszukuje. Szczególnie ten troszkę doświadczony, który próbował już seksu z innymi kobietami i umie rozpoznać oznaki rozkoszy u swojej partnerki. Są one zresztą w każdym podręczniku na ten temat. Pewnych rzeczy niestety nie podrobimy, a same „jęki” niczego nie załatwią. Z tego punktu widzenia całe to udawanie wydaje się być całkiem anachroniczną głupotą.
Jedyną drogą jest akceptacja własnej seksualności, własnego ciała i cierpliwe szukanie swojej unikalnej drogi do rozkoszy. Warto poświęcić temu czas i uwagę. Moim zdaniem dobrze jest szukać tej drogi także wspólnie z partnerem. Tym bardziej, że dla kochającego mężczyzny każdy sukces w tej sferze będzie znaczył o niebo więcej, niż wszystkie udawane orgazmy razem wzięte. A nie zapominajmy, że seks to przede wszystkim bliskość i radość z wzajemnych pieszczot, a nie obowiązkowe zaliczenie orgazmu. Można czerpać szczęście z aktu, w którym nie dochodzi do szczytowania.
Podsumowując, pamiętajmy, że symulowanie rozkoszy niczemu nie służy. Odbieramy sobie w ten sposób prawo do czerpania przyjemności z seksualnego zbliżenia. Trudno będzie potem nakłonić partnera, by od nowa uczył się naszego ciała i szukał sposobów na obudzenie w nas prawdziwej namiętności. Ponadto oszukiwanie w sferze intymnej jest takim samym kłamstwem, jak to dotyczące pieniędzy, zdrowia, pracy czy dzieci. Nie ma tu naprawdę żadnego wytłumaczenia, bo jeśli kogoś kochamy, to go nie oszukujemy. Chociaż prawda jest taka, że ktoś, kto oszukuje w jednym temacie, zapewne będzie także kłamał w innym. A zatem osoba szczera i uczciwa nie udaje nawet w łóżku.