Sen o Mistrzu

Tym razem chciałam opisać swój własny sen. Śniłam go dawno, około 16-17 lat temu. Pamiętam jednak ten sen ze wszystkimi szczegółami, bo był inny niż wszystkie. Ale wiem też, że była to prawdziwa wizyta mojego Mistrza. Nie umiem klarowniej wyjaśnić, po czym poznać, że to nie figle podświadomości, lecz właśnie prawdziwe odwiedziny. To się po prostu wie. Jestem też pewna, że każdy w swoim sercu poczuje, kiedy tego sam doświadczy, że to nie tylko sen, ale prawdziwy kontakt z określoną istotą, która w ten sposób dociera do naszej świadomości. A przecież wszyscy wiemy, że właśnie nasze sny mogą być tą piękną przestrzenią, do której mają dostęp energie z wyższych poziomów.

Śniłam ten sen mniej więcej dwa lata po intensywnych praktykach w buddyjskim klasztorze. Uwielbiałam swojego Nauczyciela i pilnie wdrażałam otrzymane przez niego nauki. Mój szacunek połączony był z ogromnym dystansem i respektem. Nie chcę pisać, że bałam się Mistrza, bo przy nim czułam się najszczęśliwsza i najbardziej bezpieczna. Jednak nie miałam odwagi, by nie proszona podejść blisko. To była potężna oświecona istota ukryta w ciele schorowanego staruszka. Od dawna rozpoznaję energie i energetyczne poziomy. To, co przy Nim czułam, jest trudne do opisania. To taka energia, która jednym ruchem palca może wywołać tornado i zmieść z powierzchni Ziemi całe miasto. Oczywiście żaden nauczyciel buddyjski nie robi takich rzeczy, to istoty pełne miłości i współczucia. Ale ja wiedziałam, co potrafi, ile w nim niezwykłej mocy… Pogromca demonów, potężny mag i człowiek, który ruchem ręki zatrzymywał deszcz. Stąd respekt, który trudno z czymkolwiek porównać. I te same uczucia podziwu, szacunku i miłości do Mistrza były w moim śnie.

Śnię, że jestem na wykładzie mojego Nauczyciela. Z szacunkiem i uwagą słucham tego, co tłumaczy. Mówi o rozwoju duchowym, o wzrastaniu, o praktyce. Wszyscy siedzimy w starych ławkach w małej szkolnej sali na poddaszu. Jest nas może dwadzieścia osób, nie więcej.

W pewnym momencie mój Mistrz wywołuje mnie i prosi, żebym go zastąpiła i poprowadziła wykład. W tym śnie mam pełną świadomość i wiedzę o tym, że na ścieżce buddyjskiej jestem początkująca. Na sali na pewno są praktykujący z większym stażem i doświadczeniem. Ja nie posiadam wystarczającej wiedzy. Wstaję i nieśmiało szukam wyjaśnienia wiedząc, że przede mną stoi istota oświecona, która przecież wszystko na mój temat wie…

Mój Mistrz zapewnia mnie, że jestem wystarczająco gotowa i wyjaśnia, że nie oczekuje ode mnie przekazywania nauk buddyjskich, lecz nauczania wiedzy duchowej, takiej związanej z rozwojem, prowadzącej do oświecenia. Przyjmuję to z radością, bo bardzo lubię prowadzić szkolenia i wiem, że jestem w tym dobra. Zaczynam wykład o duchowej wiedzy, stojąc w tym samym miejscu, w którym poprzednio siedziałam – ze swojej ławki.

Tymczasem mój Mistrz znika mi z pola widzenia, jakby się schował. Zaniepokojona zaglądam za pierwsze rzędy ławek i widzę, że siedzi na podłodze i się rozpuszcza. Dosłownie tak, jak bryłka z lodu, kiedy znajdzie się w ciepłym miejscu – rozpuszcza się, staje coraz mniejsza, a kałuża wokół powiększa się…

Kiedy zachwycona opowiedziałam ten sen swojemu przyjacielowi, ten ze smutkiem stwierdził, że nasz Rinpocze uprzedził mnie o swojej śmierci. Nie chciałam w to wierzyć, ale rzeczywiście – w buddyzmie rozpuszczanie się jest dość jednoznaczne. Tak się przejęłam, że wyrzuciłam z pamięci całą resztę tego snu. Wkrótce potem mój Kochany Mistrz zmarł, potwierdzając senne proroctwo, a ja to bardzo przeżyłam. Czułam się jednocześnie wyróżniona, że należałam do nielicznych osób, które o tym zawiadomił przed czasem, kiedy jeszcze nikt tego nie oczekiwał.

Od tamtej pory prowadzę szkolenia i konsultacje, piszę książki i artykuły o duchowości, chociaż zupełnie wyrzuciłam z pamięci cały sen i jego sens. Teraz dopiero przypomniałam sobie to ważne przecież dla mnie przesłanie. Skupiona na śmierci Nauczyciela zapomniałam, że wyznaczył mnie na swojego zastępcę. Oczywiście w linii buddyjskiej mój Mistrz ma swoich spadkobierców i nauczycieli, którzy prowadzą dalej jego nauki. Ja – podobnie jak w tym śnie – nauczam ze swojego miejsca w ławce. Tam gdzie jestem, kontynuuję Jego pracę. Dzisiaj zobaczyłam dodatkowy sens swojego działania – wypełniam powierzoną mi wiele lat temu rolę. I cieszę się, że chociaż nie myślałam o tym śnie, realizowałam to wszystko, co powinnam.

Przyszła też do mnie nieuchronnie taka refleksja, że niskie poczucie wartości nie dopuszcza do nas myśli, że możemy być godni zastępować oświeconą istotę. Wiem doskonale, że część mnie wyparła ten element snu, bo… gdzież taka marna kobietka mogłaby być namaszczona przez Wielkiego Rinpocze do prowadzenia nauk? Gdzież mi do Oświeconej Istoty, która jednym ruchem ręki zatrzymuje deszcz?

Jednak jestem namaszczona… To się zadziało. A ja przecież jestem świetnym nauczycielem i ja także – jak mój Kochany Rinpocze – inicjuję ludzi, dając im doskonałe narzędzia rozwoju wewnętrznego. Dzisiaj jestem gotowa powiedzieć głośno, że jestem dobra w tym, co robię i pięknie kontynuuję dzieło wspaniałego oświeconego Mistrza, który uczył ludzi współczucia i bezwarunkowej miłości.

Bogusława M. Andrzejewska
Bogusława M. Andrzejewska

Promotorka radości i pozytywnego myślenia, trenerka rozwoju osobistego i duchowa nauczycielka. Pisarka i publicystka, Redaktor Naczelna elektronicznego magazynu „Medium”. Autorka wielu poradników rozwoju. Astropsycholog i numerolog oraz konsultantka NAO. Prowadzi szkolenia na temat wiedzy duchowej i prosperity. Pracuje z Aniołami, robi odczyty w Kronikach Akaszy. Jest nauczycielką Reiki i miłośniczką kryształów, kotów oraz drzew. W wolnym czasie pisze wiersze.

Artykuły: 640
0
    0
    Twój koszyk
    Nie masz żadnych produktówPowrót do sklepu