W epoce wielkich osiągnięć, nazywanej niedelikatnie nawet „wyścigiem szczurów”, coraz trudniej odnaleźć się zwykłej osobie, która nie może swojej wielkości potwierdzić spektakularnymi wynikami na giełdzie lub zasobnością portfela. Śledzimy w mediach sukcesy sławnych osób, rozpoznając w sobie coraz bardziej mieszane uczucia. Nie zawsze pozytywne. A przecież doskonale wszyscy wiemy, że miarą wspaniałości człowieka jest jego dobroć i to, ile wsparcia udzielił drugiemu. Wszystkie materialne zdobycze, jakkolwiek byłyby przyjemne, mamy tu na Ziemi tylko w dzierżawie. Odejdziemy, pozostawiając po sobie tylko dobre myśli tych, którym okazaliśmy miłość i przyjaźń. Nie można o tym zapominać w pospiesznym biegu po pieniądze, sławę i uznanie.
Jednak sukces jest nam wszystkim potrzebny. W dążeniu do osiągnięcia wybranego celu, rozwijamy w sobie najpiękniejsze cechy. Udowadniamy sobie innym, jak wiele potrafimy dokonać. Przekonujemy samych siebie do swoich umiejętności, a to pomaga nam podnieść poczucie własnej wartości i spojrzeć na świat jaśniejszym okiem.
Niezwykle ważne w tym procesie jest wybranie właściwego celu. Niech będzie to coś, co sprawia, że u ramion wyrastają nam skrzydła na samą myśl o tym. Niech planowanie drogi do owego sukcesu budzi na naszej buzi uśmiech radości. Celów można mieć wiele i realizować je po kolei w zależności od aktualnych sposobności lub indywidualnych priorytetów. A potem wystarczy już tylko odrobina konsekwencji.
Nie trzeba obawiać się dużych wyzwań i wątpić w swoje możliwości. Czasem to właśnie „wiara przenosi góry”. Punktem wyjścia do działania powinna być wysoka samoocena. To ona daje nam siłę do zdobywania najwyższych szczytów. Wiemy, że jesteśmy wystarczająco dobrzy i wiemy, że potrafimy. A oprócz tego wierzymy, że zasługujemy na swój sukces, który przyniesie nam radość i satysfakcję.
Drugim równie ważnym elementem osiągania celu jest umiejętność planowania i funkcjonowania pewnymi zorganizowanymi etapami. Ważną rolę odgrywa tu docenianie siebie i własnych, nawet całkiem małych dokonań. Systematyczne i konsekwentne działania, wykonywane drobnymi kroczkami, przynoszą spektakularne efekty. Każde niewielkie osiągnięcie można traktować jako pokonanie kolejnego stopnia w drodze do naszego wymarzonego nieba. Zobaczcie, jak to wygląda w praktyce.
Kamila miała zdecydowanie dość palenia. Każdego dnia jej włosy i odzież były przesiąknięte dymem, a cera wyglądała coraz gorzej. Próbowała wielokrotnie pozbyć sie nałogu. Z rozmachem wyrzucała paczkę do muszli sedesowej i energicznie spuszczała wodę. Godzinę później biegła do całodobowych delikatesów i kupowała świeże opakowanie.
– Nie mogę. Po prostu nie mogę rzucić – żaliła się przyjaciółce. Basia ze zrozumieniem kiwała głową i milczała. Któregoś dnia jednak nie wytrzymała i powiedziała:
– Ty byś chciała mieć wszystko od ręki. Szast-prast i problem z głowy. Czasami trzeba inaczej, po troszkę.
– Co to znaczy „po troszkę”? Albo się pali, albo nie.
– Niekoniecznie. A próbowałaś codziennie palić o jednego mniej? Teoretycznie po dwudziestu dniach masz z głowy paczkę.
Kamila przestała palić, choć sposób wyjścia z nałogu trudno nazwać rzuceniem. To był długotrwały proces. Co cztery dni zmniejszała ilość wypalanych papierosów o jeden. W czasie, kiedy zaplanowana dzienna dawka wynosiła tylko 3 sztuki, z pomocą plasterka nikotynowego bezboleśnie pożegnała się z paleniem.
Metoda drobnych kroków jest znana nie od dzisiaj. Stare przysłowie powiada: Wolniej jedziesz, dalej dojedziesz”. Stopniowanie działania pozwala nam na przyzwyczajenie się do zachodzącej zmiany. Pozostawia czas na adaptację nowego sposobu egzystencji: bez papierosów, z aktywnym bieganiem, z nowa dietą lub w innym miejscu. Unikamy dzięki temu szoku nieuchronnie towarzyszącemu każdej gwałtownej zmianie trybu życia i funkcjonowania.
Zmiana czasem boli. Boimy się odejścia od tego, co dobrze znane i wpadnięcia w wir zupełnie nam nieznanego życia. Ileż to razy rezygnujemy z korzystnych okazji, bo wiążą się… nie, nie z ryzykiem! Jedynie ze zmianą. Z odejściem z ulubionego fotela, rezygnacją z codziennie oglądanego widoku i dobrze znanych twarzy sąsiadów. Boimy sie przeprowadzki, boimy się zmiany pracy, a jeszcze bardziej boimy się… diety, ćwiczeń fizycznych, systematycznej pracy.
Jest to nasza biologiczna cecha. Dążymy do stanu stałego, bo ono daje nam poczucie bezpieczeństwa. Wolimy dobrze znaną ulubioną pieczarę niż willę na Majorce. Jeśli zdecydujemy się tę swoją pieczarę porzucić, bywa to okupione wielkim stresem i nieprzespanymi nocami. Cóż z tego, ze willa jest cudna i komfortowa. Jest inna. Jest obca – a więc niebezpieczna. Tak funkcjonujemy oparci na bazie podświadomości. Nazywamy to czasem strefą komfortu, czyli punktem, w którym czujemy się całkiem bezpieczni i zadowoleni. To nie tylko miejsce – dom, mieszkanie, praca – to także związek, który od dawna nas nie satysfakcjonuje lub krąg znajomych osób, z którymi nic już nas nie łączy.
A dobre zmiany w życiu zawdzięczamy wyłącznie odwadze zmierzenia się z takim wyzwaniem, jak rzucenie palenia, przeprowadzka, zmiana pracy lub partnera, zawiązanie nowych znajomości. I jednak można dokonać tego bez stresu. Właśnie działając drobnymi kroczkami, z radością przyjmując nawet niewielkie postępy. Nich każde osiągnięcie będzie dla nas świętem. W ten sposób uczymy swoja podświadomość cieszenia się zmianą. Udowadniamy sobie samemu, że nie trzeba obawiać się nowego.
Taki właśnie sens nosi w sobie metoda nazywana „kaizen” – z japońskiego: „dobra zmiana”. Jest to nowoczesna filozoficzna strategia zarządzania firmą, która na stałe weszła do japońskiej kultury biznesowej. Polega ona na stopniowym działaniu – krok po kroku – z unikaniem wszelkiej rewolucji i stresu. Szuka się rozwiązań łagodnych, powolnych, dzięki którym człowiek – a także firma, przedsiębiorstwo – nie przechodzi szoku. Specjaliści od tej metody twierdzą, że to pewnego rodzaju filozofia życia i działania: skoncentrować się na problemach, kiedy jeszcze są małe i niepozorne, zamiast czekać, aż urosną i będą trudne do rozwiązania.
Wielu terapeutów stosuje metodę drobnych kroków w leczeniu niektórych fobii. Oswajanie lęku jest w wielu wypadkach skuteczniejsze niż szokujące zmuszanie się do zaakceptowania czegoś, co wywołuje wstręt i strach.
Monika od dziecka bała się pająków. Po ślubie zamieszkała w blokowisku dużego miasta. „Straszne włochate stwory” pojawiały się tylko od czasu do czasu, wypełzając z ciemnych kątów często odkurzanego mieszkania. Kobieta zatem radziła sobie bez pomocy terapeuty. Jednak kiedy wraz z mężem wybudowali sobie uroczy domek na wsi, postanowiła poddać się terapii, by moc spokojnie cieszyć się urokami sielskiego życia. Zgodnie z zaleceniami psychologa najpierw tylko oglądała zdjęcia pająków – każdego dnia więcej i trochę dłużej. Potem przyglądała się małym pajączkom z daleka, następnie z bliska, by w końcu stanąć oko w oko z ptasznikiem. Spotkanie zakończyło się sukcesem: nikt nikogo nie zjadł i nikt nie zemdlał. A Monika oswojona z tymi jadowitymi owadami wybrała się któregoś dnia na zoologiczną wystawę i pozwoliła, aby kilkucentymetrowy pająk swobodnie spacerował jej po ramieniu. Fobia zniknęła bez śladu.
We współczesnym coachingu metoda drobnych kroków też odnajdzie swoje miejsce. Zaczynamy od wybierania sobie małych i łatwych do osiągnięcia celów. Nie stresują nas, nie powodują wewnętrznego napięcia i lęku, że sie nie uda. Mierzymy się z nimi odważni i rozluźnieni. Zatem wygrywamy i świętujemy to wspaniałe wydarzenie. Każdy osiągnięty cel powinien zostać nagrodzony – to podnosi poczucie własnej wartości i zwiększa wiarę we własne możliwości. Stopniowo podnosimy poprzeczkę, aż w którymś momencie dosięgamy sukcesu, o którym nawet nam się nie śniło. A wszystko tak łatwo, lekko i radośnie…