Rozwój duchowy jest nierozerwalnie sprzężony z GOTOWOŚCIĄ. Nie można przeskoczyć wibracji. Nie można niczego przyspieszać. Nie można próbować ciągnąć innych na siłę. Jeśli ktoś nie harmonizuje z określonymi wibracjami, to nie przyjmie ich i związanej z nimi wiedzy. Nie można włożyć rozwoju duchowego łopatą do głowy nikomu. Każdy musi iść własnym tempem. Myślę, że taka zasada dotyczy wielu dziedzin życia, ale w kwestii duchowego wzrastania jest bardzo szczególna.
Podpieram się tutaj własnym doświadczeniem. Pamiętam, co myślałam 20 lat temu i jak reagowałam na pewną ezoteryczną wiedzę. Nadal mam w domu książki, które kiedyś wydawały mi się bezsensownym bełkotem, a obecnie traktuję je jak cudowne, olśniewające mądrością skarbnice. Zmieniamy się, dorastamy. Ale najważniejsze znaczenie ma w tym względzie wibracja. Jeśli jest niska, nie jesteśmy w stanie przyswoić pewnych elementów. Po prostu to niemożliwe. Ponieważ rzecz nie w zrozumieniu, do którego można się zmusić, rzecz w urzeczywistnieniu.
Wyobraźmy sobie przez moment, że mamy pojazd do przenoszenia się w czasie i wjeżdżamy nim w czasy średniowieczne lub wprost do jaskini w epoce kamienia łupanego. Wysiadamy i obdarowujemy żyjących tam ludzi zegarkami, mikserem, tosterem, telewizorem. Po pierwsze mogą się na nas rzucić z maczugami i próbować nas zatłuc. Ze strachu. Nie rozumieją, że niesiemy im dobro. Pojmują świat po swojemu.
Po drugie – przyjmijmy przez chwilę, że przestają się nas bać, po czym rzucają się na otrzymane urządzenia i kaleczą sobie palce. Po trzecie – wreszcie znajdujemy wśród tych istot kogoś szczególnie otwartego, kto siada obok i chętnie uczy się obsługi nieznanych mu współczesnych urządzeń. Jednak problemem jest źródło energii. Jeśli nie zbudujemy tym istotom prądotwórczej elektrowni wodnej, wiatrowej czy słonecznej, to na nic wszystkie te urządzenia.
Ta metafora nie jest oderwana od rzeczywistości. Kiedy zaglądam przypadkiem do grup rozwojowych na społecznościowych portalach, to czuję się właśnie tak, jakbym wylądowała w jaskini. Mówi się tam o nienawiści, o braku bezpieczeństwa, o zagrożeniach, o złych istotach… Tematy tam poruszane i wygłaszane tam mądrości mają się do duchowego wzrastania tak, jak mikser do jaskini. Nijak. Można nim mieszać tylko błoto. Raz jeden odezwałam się protestując, bo nie umiałam się powstrzymać, kiedy admin perorował, że „przebudzenie to zero tolerancji…” Nieważne dla czego i kogo. Tolerancja jest podstawą przebudzenia. Bez tolerancji i akceptacji nie ma przebudzenia. O czym więc rozmawiać? Podjęłam delikatną próbę dyskusji, ale jaskiniowcy pomachali mi przed nosem maczugami. Zniknęłam stamtąd szybciej niż się pojawiłam.
Nie ze strachu, nikt mnie nie chciał zjeść, a i ja umiem tworzyć dobrą dla mnie energię bezpieczeństwa. Ale poczułam, że jaskinia nie jest moim miejscem, a ci ludzie nie są gotowi na wiedzę, którą próbuję im pokazać. Po co komu w jaskini komputer? Ludzie, którzy tam siedzą, bardziej potrzebują ogniska, przy którym mogą się ogrzać, w które mogą patrzeć i regenerować siły. To ważne, by zrozumieć, że każdy jest we właściwym dla siebie punkcie. Istotą tego zrozumienia nie jest drwienie z jaskiniowców, że nie umieją docenić komputera. Istotą jest pojęcie, że na pewnym etapie ognisko jest bardziej korzystne i nie należy nikomu wpychać na siłę, tego co dobre dla nas, czy tego, co nam się podoba.
Jestem Starą Duszą. Posiadam wiedzę, która jest niedostępna dla wielu ludzi. Odkrywam ją każdego dnia, ciągle na nowo. Jest na Ziemi wielu takich ludzi jak ja. Ale nasza wiedza nie jest zrozumiała dla każdego. Człowiek, by ją przyjąć i urzeczywistnić, potrzebuje swoistej „elektrowni”. Tą elektrownią są wysokie wibracje wypracowane samodzielnie w oparciu o charakterystyczne postrzeganie świata. O medytację, o miłość bezwarunkową, o dobroć serca, o zachwyt i radość, o akceptację. Ktoś, kto przebudzenie postrzega jako „zero tolerancji” ma wibracje zbyt nisko, by dostroić się częstotliwości prawdziwej duchowości.
Pięknie wpisuje się w to wszystko legenda o Buddzie. Jak pamiętamy, początkowo podążał on za rozmaitymi teoriami i próbował różnych religijnych systemów. Bez efektu. W którymś momencie usiadł pod drzewem boddhi i połączył się z boskością w sobie. To trwało według legendy kilka lat i był to proces podnoszenia wibracji, która w efekcie doprowadziła do oświecenia. Z jednej strony przypomina nam ta legenda, że najwyższa prawda przychodzi przez portal serca, a nie z rozmaitych teorii spiskowych, którymi ludzie chcą dzisiaj zastąpić stare religie. Z drugiej potwierdza, że potrzebujemy czasu, żeby nasze wibracje dostroiły się do wznoszącej się energii. Budda się nigdzie nie spieszył. Medytował pod drzewem tyle, ile potrzebował i nikt z zewnątrz nie próbował go pouczać ani wręczać mu swojego komputera.