Karmiczna liczba trzynaście przyniesie temat trudny, temat skomplikowanych wyborów i rozumienia niskich wibracji. Nie owijając w bawełnę przedstawię źródło inspiracji. Otóż zobaczyłam dzisiaj zgrabną reklamę szkolenia na temat wibracji i obok napis: „jestem tą, która wie”. Każda kobieta na ścieżce rozwoju jest po trosze wiedźmą, więc każda coś wie. Np. to jak zrobić pyszną jajecznicę. Ale zaraz obok znalazła się też zachęta i pochwała spotkania z osobą o niskich wibracjach. Osobą zagubioną w braku miłości do siebie. To trochę tak, jakby ktoś nie odróżniał kota od psa i robił szkolenie z felinoterapii. Fascynujące zjawisko. I od razu rodzi się pytanie: „czemu to służy? Co przynosi nam wszechświat w swojej ogromnej mądrości?”
Uprzedzając Wasze myśli napiszę: obie panie są we właściwym miejscu i czasie. Obie panie robią to, w co wierzą. Nie jest moim zamiarem krytykowanie którejkolwiek z nich. Obie panie są bardzo sympatyczne i nie widzę powodu, by je obmawiać, dlatego żadnych szczegółów nie podam, by nikt nie kombinował: „a któż to?”. Wiem i rozumiem, dlaczego działają tak, a nie inaczej. Patrząc głęboko w ich oczy na zdjęciach, widzę nie tylko tę skomplikowaną drogę do tego momentu, ale też widzę cel – ten cel, który ma służyć nam, świadkom takich działań. I o tym właśnie chcę Wam napisać, bo w moim odczuciu to trochę jak sens życia.
Schodzimy na Ziemię, by nauczyć się kochać siebie. Im więcej w nas tego kochania, tym wyższy nasz poziom duchowy. Ten poziom nie wzrasta wraz z przeczytaniem mądrych książek, nabywaniem wiedzy, zaliczaniem kursów. Jak wielokrotnie powtarzam, można pasać kozy na łące i nie znać w ogóle słowa „ezoteryka” i być tuż przed oświeceniem, dzięki bezwarunkowej miłości, która wypełnia człowieka po czubki włosów i którą on urzeczywistnia w każdym słowie, geście i w każdym westchnieniu. Każdy z nas dąży do tego urzeczywistnienia własną drogą i nie ma sposobu, by to przeskoczyć.
Załóżmy, że ktoś przeczyta o tym na mojej stronie, ale czy uwierzy? Czy może pomyśli ze zniecierpliwieniem: „ta znowu o tym kochaniu siebie! Ile można tak przynudzać?” Ktoś inny przeczyta i uwierzy, powie sobie: „od dzisiaj zaczynam kochać siebie„. Ale co dalej? Ale jak to zrobić? Ktoś jeszcze inny przeczyta, uwierzy i dzięki odpowiednim materiałom wdroży to, zacznie urzeczywistniać. Ale jeśli zgubi systematyczność, jeśli w głębi serca nie zmieni swojego nastawienia, to po pół roku może być niemal w tym samym miejscu. Kochanie siebie wydaje się proste, ale w praktyce wymaga naprawdę wielu starań i sporo wysiłku. Kiedy już stanie się naszą naturą, wówczas jest o wiele łatwiej. Ale uczciwie powiem z własnej praktyki – pstryknięcie w palce tego nie załatwi.
Wracając do mojej dzisiejszej inspiracji – tacy nauczyciele stają na naszej drodze jak testerzy, którzy pytają: na ile kochasz siebie? Bo im bardziej kochamy siebie, tym wyższe nasze wibracje. Im mniej – tym niższe. A kiedy są niskie, to rezonujemy z kimś, kto niczego nas nie nauczy. Mając niskie poczucie wartości można uczyć matematyki, gotowania, dziergania na drutach i wyplatania z trzciny. Ale nauczanie duchowe to proces, który dzieje się pozawerbalnie. Nie zasiejemy duchowych nasion u innej osoby, jeśli jesteśmy duchowo niżej od niej. Czyli wówczas, kiedy nie kochamy samych siebie. To jak próba nalania wody ze szklanki stojącej na podłodze do naczynia, które stoi na stole. Niemożliwe do zrobienia.
Podobnie jak uczeń pierwszej klasy podstawówki nie nauczy szkolnej wiedzy żadnego licealisty. Może natomiast nauczyć go, jak karmić papużki, jeśli ma w tym większe doświadczenie. Problem pojawia się wtedy, kiedy przychodzimy po wiedzę, a nie po umiejętność karmienia papużek. I powtórzę, by nie było wątpliwości: licealista nie jest w niczym lepszy od pierwszoklasisty. Jest tylko starszy. Dlatego nie zamierzam tu nikogo krytykować, ponieważ każdy nauczyciel znajdzie sobie ucznia, który z nim zarezonuje. Ale dla nas – ciut zaawansowanych na duchowej ścieżce – to zupełnie inna lekcja. To nauka odróżniania duchowych poziomów.
Rzecz zatem w pewnej harmonii, byśmy odczuwali tę duchowość na poziomie serca. Zachęcam Was mocno do pracy z takim odczuwaniem i dokonywaniem wyborów poprzez serce. Kiedyś można było wybierać poprzez logiczny umysł, ponieważ mentorami zostawali ludzie posiadający prawdziwy autorytet, dysponujący wiedzą i doświadczeniem. Ludzie, którzy urzeczywistniali to, czego uczyli. Dzisiaj wystarczy otworzyć działalność gospodarczą i napisać sobie na facebooku zgrabną reklamę.
Jeśli jednak chcemy doświadczyć przebudzenia i wyjść poza bezproduktywną zabawę (a zabawa może być też twórcza i produktywna, więc to istotne rozróżnienie), to dołóżmy starań, by kochać siebie i podnosić swoje wibracje wyżej i wyżej. Dzięki temu na poziomie serca poczujemy, gdzie możemy zyskać wiedzę i energię, której pragniemy. Wówczas z uśmiechem pełnym miłości przejdziemy obok piaskownicy, w której małe dziewczynki rozkładają reklamowe karteczki o swojej wielkości i ważności. Możemy też zatrzymać się na chwilę i ze współczuciem ogarnąć je bezwarunkową miłością, by na chwilę podnieść im wibracje na poziomie serduszka. To jest harmonia.
Nie jest harmonią, kiedy macie wyższe wibracje niż nauczyciel, do którego idziecie na szkolenie. Rzecz jasna przypadków nie ma i jeśli na takie szkolenia traficie, to właśnie po to, by swoją obecnością pomóc zgromadzonym tam ludziom. Czasem wystarczy być, by Wasze wibracje podnosiły innych i rozjaśniały im dzień. Wszystko więc zawsze jest takie, jakie być powinno. Po co zatem ten artykuł? By działać świadomie i świadomie dokonywać wyborów, a nie zdawać się na przypadek. By wiedzieć. Jestem tą, która lubi wiedzieć…