Czyli coś więcej niż sama bezwarunkowość. Pojęcie takie sugeruje, że jest to umiejętność kochania bez żadnych oczekiwań. Najczęściej używanym porównaniem bywa miłość matki do dziecka. Zdarza się przecież często, że matka obdarza dziecko uczuciem na ślepo, nie zwracając uwagi na to, że owo dziecko jest mordercą, złodziejem czy wprost źle traktuje swoją własną rodzicielkę. Ojcom zdarza się zachować dystans, matkom rzadko.
Pozornie wydawałoby się, że w rozwoju duchowym takie właśnie uczucie należy do tych najwyższych. Kochanie bez oczekiwania. Bezwarunkowe właśnie. Otóż nie jest to do końca prawda. Do napisania tego artykułu zainspirował mnie pewien film, w którym matka w obronie dziecka zabija mnóstwo ludzi. Jednak dziecko ginie, więc finalnie w akcie zemsty owa matka zabija też człowieka odpowiedzialnego za śmierć córki. To oczywiście tylko mocno poplątany scenariusz krwawej historii, zrodzonej w umyśle jakiegoś pisarza. Ale daje nam wszystkim do myślenia.
Bo w istocie chyba żadna matka nie umiałaby z całą pewnością powiedzieć, że ona nigdy nie dopuściłaby się takich czynów. Nie wiemy przecież tego, jak zareagujemy w ekstremalnych warunkach pod wpływem silnego stresu. Być może górę weźmie instynkt i rozpaczliwa próba chronienia potomstwa. A być może tym właśnie jest macierzyńska miłość. Z jednej strony niczego od dziecka nie oczekuje, z drugiej strony nikt inny poza dzieckiem się nie liczy. Czy to właściwe?
Rzecz nie w ocenie, tylko w filozoficznym spojrzeniu na temat bezwarunkowej miłości. Z definicji – macierzyńskie uczucie ją dokładnie spełnia. W takim jednak razie nie jest to uzdrawiające uczucie kochania, które działa poprzez podnoszenie wibracji. Język polski miłością nazywa zarówno romantyczne zauroczenie, jak i wszelkie formy przywiązania czy instynktownej odpowiedzialności oraz takie kochanie, które jest celem naszego życia na Ziemi. Ten szczególny poziom wibracyjny, który ma potężną moc zmieniania kwantów naszego ciała i umysłu też nazywa się miłością.
Kochać bezwarunkowo to zatem za mało. Trzeba jeszcze umieć kochać innych. Także tych, których w ziemskiej powłoce nie lubimy. Wymaga to rzeczywiście ogromnej wiedzy duchowej, by wyjść poza przyziemne żale, pretensje, gniew, potrzebę odwetu. Zakładam też, że to spontaniczny proces, który nas obejmuje, kiedy w trakcie duchowej praktyki uwalniamy kolejne szkodliwe wzorce, uczymy się wybaczać i rozumieć drugiego człowieka. W pewnym momencie zaczynamy dostrzegać w innych Światło, którym sami jesteśmy. I to czyni nasze kochanie pełniejszym, duchowym.
Chyba najtrudniejszym stopniem jest tu właśnie wyjście poza wszelkie przywiązania i uznanie wszystkich bez wyjątku za istoty pochodzące wprost z Najwyższego Źródła. Moim zdaniem, kiedy przejdziemy ten próg, reszta staje się prosta. Pomaga tu przede wszystkim teoretyczna wiedza, Kim Jesteśmy i po co schodzimy na Ziemię. Pomaga świadomość bycia Jednością ze Wszystkim Co Jest. A wreszcie – pomaga pokochanie siebie. To chyba najmocniej.
Kochanie siebie to nie tylko stworzenie mocarnego wzorca, który podświadomie przenosimy na drugiego człowieka. To nie tylko przyciąganie do siebie dobrych doświadczeń, które ułatwiają akceptację rzeczywistości. To przede wszystkim podniesienie wibracji. Kochanie siebie wzmacnia energię, a podnosząc jej poziom pozwala spontanicznie wyjść poza niskie emocje. Kto kocha siebie, czuje się szczęśliwy bez względu na wszystko. Nie tylko nie ma potrzeby ranić innych, ale też najzwyczajniej pławi się w błogości.
Jeśli nikt Wam tego wcześniej nie mówił, to uwierzcie, że wejście w stan kochania siebie jest rozkoszą. Odczuwamy ją na poziomie emocjonalnym, mentalnym, ale i wprost fizycznie. Miłość uzdrawia, działa na materialne komórki naszych ciał, harmonizuje je. Można to porównać do stanu błogiego upojenia. Jeśli byliście kiedyś szczęśliwie zakochani, to można uznać, że to nieco podobne, lecz silniejsze. Duchowi praktycy nazywają to ekstazą. Jest ona progiem do oświecenia.
Człowiek, który rozwinie i zakotwiczy w sobie taki stan, nie tylko otwiera się na wyzdrowienie, ale przede wszystkim funkcjonuje w innym wymiarze istnienia. Nazwałabym to Niebem na Ziemi, ponieważ w tym stanie rzeczywiście mamy pozytywny stosunek do wszystkiego i wszystkich. Promieniujemy jasnością, którą otulamy cały wszechświat. Moim zdaniem oświecenie wyróżnia się tylko stałością takiego odczuwania. Dopóki go nie osiągniemy, to wszechogarniające kochanie co chwilę znika, a nasze wibracje spadają. I trzeba znowu pracowicie podnosić wibracje.
Zatem oprócz bezwarunkowości prawdziwa uzdrawiająca miłość wymaga od nas też duchowego rozumienia i akceptacji innych, ogarnięcia uczuciem całego świata – w tym też siebie. Chociaż kolejność jest raczej taka, że najpierw kochamy siebie, dopiero potem innych. Pomaga w tym wiedza ezoteryczna, ale pomaga też praktyka, w której skupiamy się na odczuwaniu miłości. Wiedza pomaga otworzyć się na wybaczenie. Praktyka czyni z nas Mistrzów. I oczywiście wspiera nas każda duchowa praktyka, która podnosi energię.
Warto zauważyć, że jak zwykle nic na siłę się zrobić nie da. Jeśli kogoś nie znosimy, to nie możemy udawać, że go akceptujemy. Wszelkie udawanie obraca się przeciwko nam. Właśnie dlatego najpierw usuwamy rozmaite przeszkody i mury, które wznieśliśmy przeciwko miłości. Wybaczamy i uświadamiamy sobie rolę wszystkich „nauczycieli”, którzy przynieśli nam w życiu trudne lekcje. A dopiero potem, kiedy czujemy, że zrozumieliśmy naukę, otwieramy się na akceptację.
Pojęcie „kochania wszystkich” jest dla mnie nieco absurdalne. Z poziomu mentalnego wystarczy, że zaakceptujemy, wybaczymy, uwolnimy się od pretensji i gniewu. Nie musimy kochać swoich oprawców – tym bardziej, jeśli nie dorośli duchowo do skruchy. Mamy pełne prawo trzymać się od nich z daleka. Ja sama celowo odsuwam się od ludzi, z którymi mi nie po drodze, którzy – w mojej ocenie – służą ciemnej stronie mocy. Nie zajmuję się nimi, nie daję im uwagi, nie oceniam. Ale omijam szerokim łukiem, aby być w takich energiach, które wybieram jako dobre i piękne.
Chcę Wam jednak powiedzieć, że od czasu do czasu podnoszę swoje wibracje na tyle, że znikają wszelkie różnice. Wchodzę wówczas w taki stan kochania, w którym wszystkie ludzkie istoty odbieram wyłącznie na poziomie ich wewnętrznego Światła. Nawet ci, których w codzienności nie chcę widzieć, w tym stanie wibracyjnym odbieram z miękkością i ciepłem miłości. Umieszczam w sercu i otulam Światłem razem z tymi, których na co dzień szczerze kocham. Dlatego wiem, czym jest bezwarunkowa i wszechogarniająca miłość. Trudno to opisać słowami, ale nie ma tam zła i dobra, nie ma złych i dobrych ludzi – wszystko jest Światłem i kochaniem. Wierzę głęboko, że któregoś dnia rozpuszczę się w tym uczuciu na zawsze.