Mój zawód, moja pasja i w pewnym sensie także moja misja tutaj na Ziemi to nauczanie. Mówienie mi, żebym nie uczyła i nie pokazywała pewnych prawd duchowych, to jak mówienie szewcowi, by nie szył i nie naprawiał butów, a piekarzowi, by zaniechał pieczenia chleba, bułek i ciast. Natomiast to, co zawsze można, to nie czytać moich tekstów, nie słuchać tego, co mówię i ogólnie ignorować to, co mam do przekazania. Nie ma przymusu. I dotyczy to wszystkich nauczycieli, nie tylko mnie. Można po prostu nie zwracać uwagi na nauki jakiegoś nauczyciela i poszukać sobie innego.
To najważniejsze, co trzeba sobie uświadomić – nie ma przymusu przyjmowania wiedzy od określonej osoby. Jest wręcz przeciwnie – każdy powinien słuchać takiego nauczyciela, z którym rezonuje. A omijać tych, z którymi kompletnie nie znajduje nic wspólnego. Ponadto – warto mieć wielu różnych nauczycieli, aby mieć ogląd świata oparty na różnym podejściu. Przyklejenie się do jednego tylko nauczyciela grozi uzależnieniem i pozbawieniem własnej indywidualności.
Mądry nauczyciel nigdy do siebie nie przywiązuje. Wręcz zachęca, by zobaczyć inne ścieżki i inne podejście. Zwykle nie kłócą się one ze sobą, a adept ma możliwość suwerennego wybierania tego, co uzna za najlepsze dla siebie. Taki nauczyciel to dobrodziejstwo, ponieważ pomaga nam podążać własną drogą. Jednak wcześniej oczyścił ją własnym doświadczeniem z wielu przeszkód, dzięki temu jest nam o wiele łatwiej.
Nauczyciele są klejnotem cywilizowanego świata. Mądrzy ludzie korzystają z tego i czerpią z ich przekazu dla własnego dobra i wzrostu całego społeczeństwa. Jednostki prymitywne i niedojrzałe zawsze wiedzą wszystko najlepiej i nikogo nie potrzebują. Są jak maluchy w piaskownicy, które tupią nóżkami ze złości, że ktoś ich woła na obiad albo chce im zmienić przemoczoną pieluchę. Tupią, bo nie rozumieją niczego, poza własną chęcią stawiania babek z błota.
O szkodliwości braku autorytetów i przekonania o własnej wszechwiedzy już pisałam. Nie chcę powtarzać prawd tak oczywistych. Każdy inteligentny człowiek uczy się i rozwija, wybierając sobie swoje własne zainteresowania. Ja też ciągle się uczę i poznaję nowe rzeczy i jeśli tylko będzie to możliwe, będę się uczyć do ostatnich dni. Mam wiele autorytetów i bardzo szanuję osoby, które dzielą się wiedzą z innymi. Jestem też im wszystkim głęboko wdzięczna za to, gdzie dzisiaj jestem.
Próbuję też zrozumieć, skąd bierze się negatywne podejście do duchowych nauczycieli i takie harde pokrzykiwania, że dość tych wszystkich guru i przewodników, że jest ich za dużo, że są jak ślepcy… Na temat „guru” w ogóle nie zaczynam dyskusji, bo to z definicji osoba, która uzależnia od siebie i żeruje na uczniach, zamiast ich wzmacniać i rozwijać. Jednak takich jednostek nie ma zbyt dużo, bo ludzie nie dają się już nabierać tak, jak kiedyś. Dlaczego zatem nie chcą korzystać z duchowych nauk?
Widzę trzy główne wątki. Jeden jest dość oczywisty – to niskie poczucie wartości i niedojrzałość, która każe odrzucać ludzi o większej wiedzy. Jest to trochę absurdalne, bo nikt tak naprawdę nie jest od nikogo lepszy. Duchowy nauczyciel może mieć większe doświadczenie w obszarze rozwoju wewnętrznego, może za to nie znać matematyki, księgowości, ogrodnictwa, mechaniki pojazdów i tysięcy innych rzeczy, które perfekcyjnie opanował jego uczeń. Każdy jest w czymś dobry. Zakompleksiona osoba tego po prostu nie widzi i boi się uznać czyjś profesjonalizm, by samemu nie poczuć się jeszcze mniej wartościowym.
Drugi wątek to ogólnie zazdrość. Nie tylko o popularność, czy podziw i szacunek, którego nie brakuje uznanym nauczycielom. Także o pieniądze. Świadomość ubóstwa nie może znieść, kiedy ktoś dobrze zarabia. Natychmiast zobaczy wroga w nauczycielu, który zrobi warsztat za przykładowe 1000 zł, a na warsztat zgłosi się 60 osób. Świadomość ubóstwa szybko włącza kalkulator i zielenieje. Nie może zaakceptować, że ktoś dobrze zarabia, więc rozpoczyna kampanię przeciwko tej osobie i przy okazji przeciwko innym nauczycielom, bo pewnie też śpią na pieniądzach.
Trzeci wątek to rozczarowanie. Obecnie rozwój duchowy stał się modny i nie jest to dobre zjawisko. Ta moda nie przekłada się bowiem na fakt zwiększonej pracy nad sobą, tylko na wysyp różnych dziwnych ludzi, którzy mienią się „duchowymi nauczycielami”, nie znając podstaw. To trochę tak, jakby nagle wszędzie pokazały się kursy gotowania prowadzone przez ludzi, którzy przypalają nawet jajecznicę. Po takich szkoleniach można stracić chęć na jakikolwiek rozwój.
Wspomniałam kiedyś o warsztacie „duchowym” u osoby, która publicznie wyśmiała i poniżyła uczennicę za to, że ta skorzystała ze szkolenia u innej nauczycielki. Nie znajduję nawet odpowiednich słów na takie zachowanie. Uważałabym je za absolutnie nie do przyjęcia, nawet gdyby to był kurs lepienia z plasteliny. A to było nauczanie odpowiedzialności, miłości bezwarunkowej i słuchania własnej duszy. Jak ufać takim nauczycielom? Jak otwierać się na duchową wiedzę, która w praktyce przynosi takie zło?
Czasem widzę, jak panie mieniące się duchowymi nauczycielkami i doradcami życiowymi, wklejają cytaty i mądrości z ciemnych stron i książek o niskiej energii. Jakby zupełnie nie umiały odróżnić złota od błota. Rzecz nie w poglądach, bo mamy prawo różnie postrzegać świat i wierzyć w rozmaitych bogów. Jednak energia jest jedna. Albo jest czystą, jasną i wysoką wibracją – a może towarzyszyć wielu różnym ścieżkom i wielu poglądom – albo jest niska i zdradliwa.
Widzę też jak podważa się uznane duchowe autorytety, takie jak Dalaj Lama czy Eckhart Tolle, bo nowomodni nauczyciele rozwoju przecież wiedzą wszystko lepiej. I rzecz nie w tym, że komuś się nie podoba ten czy tamten znany człowiek. Mamy prawo wybrać tylko tego, który z nami harmonizuje. Jeśli jednak ktoś wszystkich traktuje z pogardą i siebie samego próbuje postawić na piedestale, to zapala się ostrzegawcze światełko. Uważam, że dojrzały człowiek nie wyśmiewa uznanych autorytetów, nawet jeśli sam wybiera inne.
Dodajmy do tego pyskówki i złośliwości w grupach o duchowej tematyce. Ludzie wierzą, że w takim miejscu odnajdą piękno, miłość i duchowe uniesienie, a znajdują kłótnie, pogardę, wywyższanie siebie i poniżanie innych zaprawione soczystym „buhahaha”, jeśli tylko ktoś ośmieli się mieć własne zdanie, oparte na zaufaniu, dobru i miłości. Nigdy nie zapomnę, jak w reikowej grupie nowa osoba przywitała się serdecznym: „witam wszystkich ciepło i wszystkim posyłam dobrą energię”, za co została zwymyślana i zbesztana przez mistrzów-przemądrzalców. Łzy w oczach mam do dzisiaj na to wspomnienie.
Duchowość to MIŁOŚĆ. Duchowość to serdeczność, zrozumienie i życzliwość. Duchowość to DOBRO. Jeśli ktoś nie rozumie słowa miłość czy dobro, może je sobie przeliterować. W grupach dyskusyjnych „duchowość” standardowo przejawia się zadzieraniem nosa oraz drwiną. Czasem okraszone to jest mądrościami, z których wynika, że kluczowe dla rozwoju duchowego jest niejedzenie mięsa i nie oglądanie telewizji. Nic zatem dziwnego, że takie żenujące informacje i zachowania odpychają ludzi. Potem pojawiają się tylko drwiące uwagi o bezwartościowości duchowych nauk.
Pokazuję Wam zjawisko, z którym nic nie mogę zrobić. Jestem tylko obserwatorem. Ale wszyscy, którzy idą duchową ścieżką mogą w tym zobaczyć coś dla siebie. Może zrozumienie? Może uwolnienie? Może wskazówkę, czego unikać? Może inspirację dla własnej unikalnej formy pracy z nauczaniem wewnętrznego rozwoju? Wszystko jest po coś. Nie po to, by plotkować, ale wyciągać jakieś wnioski dla siebie
I chociaż sama jestem nauczycielem duchowym, to nie dotykają mnie te zjawiska osobiście. Mam wielu swoich cudownych uczniów, a niektórzy są już dawno lepsi ode mnie w tym, czego ich uczyłam. Moja ścieżka duchowa jest piękna – głównie dzięki Mistrzom w Kronikach Akaszy i dzięki Reiki. Ale cieszą mnie też inne metody, z którymi pracuję. Nie mam potrzeby porównywać się do innych, bo każdy ma tu swoją drogę. Chcę zatem bardzo wyraźnie powiedzieć: warto się uczyć i rozwijać. Warto poszukać dobrych nauczycieli. Warto zaufać, że tacy też są – bo oczywiście są. Znajdźcie ich i niech Was prowadzą do Miłości, Światła i Dobrobytu.