Jednym z najważniejszych filarów dobrego, szczęśliwego związku jest komunikacja. Właściwa, mądra komunikacja, która polega na otwartym mówieniu tego, co dla nas ważne, czyli tego, czego pragniemy i tego, czego nie chcemy. Chodzi przede wszystkim o to, aby partner miał pełną jasność względem naszych oczekiwań. Chociaż nie oznacza to, że wszystkie nasze zachcianki będą natychmiast realizowane, to możemy zostać mile zaskoczeni tym, jak wiele z nich jednak zostaje spełnionych.
Nauczył mnie tego mój mąż, który wcale nie jest ideałem z bajki. To zwykły facet, który lubi poleżeć przed telewizorem, nie chce tańczyć ani chodzić na długie spacery, a na dodatek nie interesuje go porządek w domu. Jednak nie ma oporów przed tym, żeby zrobić to, o co go poproszę. Bez wykrętów robi zakupy, myje okna, odkurza, zmywa naczynia i załatwia tysiące innych spraw, bo ja po prostu mówię, że to właśnie chciałabym, aby zrobił. Bez błagalnego tonu, ale i bez pretensji, że śmieci same z kosza wypełzły na środek kuchni… Umiem też dziękować za codziennie przynoszone z piekarni świeże bułki.
Myślę dlatego, że największą przeszkodą w dobrej komunikacji jest przekonanie o oczywistości pewnych faktów oraz to, że o oczywistościach się w ogóle nie mówi. Oznacza to, że jeśli na dywanie jest pełno okruchów, to przecież jasne, że wymaga odkurzania i anonsować tego nie trzeba. Każdy wie. A jeśli partner tego nie robi, to trzeba go zrugać za ślepotę lub lenistwo. Nie zdajemy sobie zupełnie sprawy, że ludzie różnie postrzegają świat i mają rozmaite priorytety. Okruchy na dywanie czy śmieci wysypujące się z kosza mogą… ale nie muszą być widoczne. Podobnie jak niektóre panie patrząc na mecz rozgrywany na ekranie telewizora, dostrzegają tylko małe ludziki poruszające się na zielonym tle i w ogóle nie widzą ani spalonego ani nawet gola… Dlatego podstawa – absolutna podstawa w każdym związku – to mówienie wprost: „odkurz proszę dywan”, „odbierz dzieci ze szkoły, proszę”.
Ale nie tylko domowe obowiązki wymagają otwartości. Niedawno byłam niechcący świadkiem pewnej dziwnej rozmowy, która niesamowicie ilustruje totalny brak właściwej komunikacji w związku. Odbywała się na korytarzu za drzwiami hotelowego pokoju, w którym miałam okazję nocować. Leżałam już w łóżku i nie chciałam wychodzić w nocnym stroju, by przyznawać się, że słyszę całą dyskusję, a tym samym utrudnić młodym ludziom i tak skomplikowaną wymianę zdań. Jednak zacytuję ją tutaj, nie naruszając przy tym niczyjej prywatności, bo ani twarzy ani imion w tej opowieści nie będzie. Ot, przypadkowa kobieta i przypadkowy mężczyzna.
Zaczęło się od kobiecego płaczu. A zaraz potem przyszedł za kobietą jej facet i ciepłym, pełnym troski tonem zapytał:
– Kotku, co ci się stało? Co się dzieje?
Zamiast odpowiedzi, otrzymał milczenie i ostentacyjne chlipanie. Wielki minus dla pani za to, że nie powiedziała wprost: „zrobiłeś to i to, a ja sobie tego nie życzę”. Z reguły wywołuje to przeprosiny lub szukanie sposobu na wyjaśnienie i pojednanie.
– Kotku, no powiedz, co się stało? – pytał mężczyzna wiele razy. Pani, jak Hitchcock budowała napięcie modulacją chlipania i wycierania nosa.
– Jestem przez ciebie cała roztrzęsiona – padły w końcu słowa. Drugi minus dla pani, która nie tylko nie udzieliła odpowiedzi na pytanie, ale jeszcze próbowała wywołać w mężczyźnie poczucie winy. Jakby nie wiedziała, że poczucie winy najczęściej zamienia się w agresję. Mężczyzna zaczął się denerwować i chociaż nadal pytał, to zmienił ton z troskliwego na rozdrażniony.
– O co ci chodzi? Powiedz mi, o co ci chodzi?
– Wiesz… bo my chyba do siebie nie pasujemy – odpowiedziała pani i zarobiła u mnie trzeci minus, ponieważ nadal nie udzieliła partnerowi odpowiedzi, tylko podjęła próbę szantażu emocjonalnego. Tak jak się spodziewałam, partner poczuł się dotknięty. Po chwili zaskoczenia, rzucił ze złością:
– Tak uważasz?
– Tak – chlipnęła pani.
– No dobrze, skoro tak, to nie będę ci się narzucał. – Wnioski facet wyciągnął oczywiste. Ale nie takie, jak oczekiwała kobieta… – Jeśli nie chcesz, to nie będziemy razem – powiedział pan i chyba wstał, by odejść.
– Ja nie chcę?! – to był krzyk kobiety na cały korytarz – Ja nie chcę?! To ty nie chcesz!
– No przecież to ty powiedziałaś, że do siebie nie pasujemy. A nie ja. Skoro tak, to wracam do domu. – Chyba zaczął się oddalać.
– Gdzie idziesz?! Nie odchodź! Ja cię kocham – krzyczała żałośnie pani. Jej partner wrócił i znowu zapytał:
– No to powiedz mi w końcu, o co ci chodzi, dlaczego robisz problem?
– Ja nie robię problemu, tylko ty – odbijała piłeczkę absurdalnie pani.
– O co ci chodzi? – nie rezygnował z pytania pan. Podziwiam. Ja już bym zrezygnowała i powiedziała, by napisała do mnie list, kiedy wymyśli, czego tak właściwie chce. Pan u mnie zapunktował za cierpliwość.
– Bo mnie źle traktujesz – wychlipała kobieta. Zarobiła czwarty minus, bo to ogólnik i znowu nic nie powiedziała. Padło więc oczywiste pytanie:
– Ale co ja ci zrobiłem?
Nie wiem do dzisiaj, co się stało. Ten mężczyzna mógł być okropnym człowiekiem, mógł tę panią zdradzić na jej oczach, pobić, wyśmiać, poniżyć, mógł wszystko. Ale jeśli tak było, to należało to wyartykułować. Tymczasem zgodnie z moimi najgorszymi obawami pani powiedziała najpaskudniejszą możliwą rzecz i zarobiła kolejny minus, wielki jak pas startowy:
– Wszyscy mi mówią, że nie powinnam być z tobą.
W ten sposób własną głupotę przełożyła na odpowiedzialność zbiorową w znaczeniu: „to nie ja nie wiem, czego chcę, o co mi chodzi i czemu się czepiam, to właściwie wszyscy nie wiedzą, czego ja chcę… ”
– Ale kto? Jacy wszyscy? – rozzłościł się mężczyzna.
– No… w pracy i w ogóle… – jąkała się pani, po czym zrobiła coś jeszcze gorszego, chociaż sądziłam, że głupszej odpowiedzi nie da się udzielić. Znalazła ofiarę. Wydumaną lub prawdziwą. – Wojtek mi też mówi, że nie powinnam być z tobą. Ten twój kolega, Wojtek.
Od razu wiedziałam, czym się to skończy i jestem więcej niż pewna, że każdy czytający też wie. Pan się zerwał i zawył:
– Obiję Wojtkowi mordę!
Po czym oddalił się, a pani biegła za nim, próbując go zatrzymać.
I chociaż mogłabym panu przydzielić tu minus za chęć fizycznej przemocy, to jakoś nie zdziwiła mnie jego reakcja. Natomiast zachowanie kobiety jest dla mnie absolutnie niedojrzałe i świadczy tylko o konieczności zwracania na siebie uwagi i domagania się – jak mawiała babcia – pieczonego lodu. Cała ta rozmowa nie wniosła do związku niczego konstruktywnego, a jedynie spowodowała silny konflikt. I po raz kolejny powtórzę: jeśli coś mi się u partnera nie podoba, mam prawo mu to powiedzieć, a krążenie wokół tematu i okazywanie niezadowolenia nie wiadomo z czego prowadzi jedynie do podkopania zaufania i bliskości. Niczemu nie służy.
W całym tym dialogu to zdecydowanie pani nazbierała minusów, ale wiem też, że płeć nie ma znaczenia w umiejętnościach komunikacyjnych. Zacytowana rozmowa nie pokazuje kobiecej głupoty, lecz nieumiejętność wyrażania myśli i artykułowania tego, czego się chce lub czego sobie nie życzymy – zjawisko, które dopada ludzi niezależnie od płci. Zatem równie dobrze można założyć, że czasem to mężczyzna nie umie powiedzieć wprost, o co mu chodzi. Myślę, że to cecha po prostu ludzka.
Moje doświadczenie wskazuje jednak, że kobiety częściej stwarzają dramaturgię sytuacji, nie chcąc wprost nazywać spraw, o które mają pretensje. Kobiecy foch najczęściej nosi tytuł: „a domyśl się, o co mam do ciebie pretensję” i jest najsroższą karą dla partnera, który naprawdę kocha. Jest też przejawem niedojrzałości emocjonalnej. Cokolwiek jest powodem łez, można to zawsze zwerbalizować. Każdy partner, który jakoś „skrzywdził” swoją kobietę, chce jej to zazwyczaj wynagrodzić. Ale jak to zrobić, kiedy nie wiadomo w czym rzecz? Dlatego podstawą – powtarzam: absolutną podstawą – jest mówienie wprost. Jeśli potrzebujemy przeprosin, to musimy powiedzieć, co nas rani. Jeśli rana jest zbyt wielka, by przeprosiny pomogły, to można odejść od człowieka, informując go, czego nie chcemy zaakceptować. Należy mu się to, niezależnie od tego, jak głęboko nas skrzywdził.
Oczywiście panowie też czasem milczą, kiedy powinni mówić. Ciekawym przykładem niech będzie mąż pewnej pani, z którą przyszedł na terapię małżeńską wieloletniego związku. Na moje pytanie, kiedy ostatni raz powiedział żonie, że ją kocha, spojrzał na mnie zdziwiony:
– Ale po co? Przecież ona to wie.
Kiedy poprosiłam, by wymienił wszystkie rzeczy, za które kocha swoją żonę, znowu popatrzył na mnie, jakbym była Jednorożcem.
– No jak to? No całą przecież kocham.
Tymczasem prawdziwy związek to właśnie komunikacja. Kochanie wyrasta z gestów, ale i ze słów, które niosą w sobie najcenniejsze uczucia. Im więcej w naszych słowach zrozumienia, ciepła i miłości, tym lepsza relacja. Im więcej radości, piękna i dzielenia się szczęśliwymi wydarzeniami – tym chętniej wracamy do domu, by się przytulić do ukochanej osoby. Im więcej uznania, szacunku i przyjaźni dla partnera – tym mocniejsza więź powstaje. A mocnej więzi nie rozerwie nic i nikt.