Dawno temu wyłączyłam wszędzie, gdzie to tylko możliwe, opcje komentowania moich artykułów i materiałów filmowych. Z prostej przyczyny – nie jestem zainteresowana rozmaitymi punktami widzenia w odniesieniu do treści, które zamieszczam. Kompletnie mnie to nie interesuje, ponieważ nie piszę artykułów, by z kimś dyskutować, ale po to, by przekazywać wiedzę tym, którzy są na nią gotowi. Jeśli komuś nie odpowiada to, co zamieszczam, może spokojnie iść gdzieś indziej, gdzie znajdzie dla siebie coś wartościowego.
Nie oznacza to, że jestem nieomylna. Oczywiście, że mogę postrzegać rzeczy w sposób subiektywny i popełniać błędy w ocenie zjawiska. Jednak komentarze pod artykułem nie są odpowiednim miejscem na polemikę. Kiedy chcę zapytać o zdanie innych, to wchodzę w grupy dyskusyjne albo piszę list do kogoś, z kim wymieniam się poglądami. Tam zadaję pytania, polemizuję i dyskutuję – w miejscach do tego przeznaczonych – z osobami, które mają merytoryczne przygotowanie do takiej rozmowy.
Ludzie, którzy ochoczo komentują różne nasze teksty, najczęściej nie mają żadnej wiedzy. Łatwo to udowodnić pierwszym z brzegu przykładem. Jak wiecie doskonale, przed 2000 rokiem byłam na naukach buddyjskich, uzyskałam schronienie i prawo do rozmaitych buddyjskich praktyk. Wspominam o tym w różnych miejscach na swojej stronie. Staram się dużo czytać na temat buddyzmu, ponieważ jest on dla mnie po prostu fascynujący i czasem powołuję się na buddyjskie nauki. Parę lat temu zamieściłam krótki wpis na temat rozwoju osobistego i obok wielu innych argumentów, wspomniałam też Buddę i jego podejście. Jeden z komentarzy brzmiał mniej więcej: „o, to teraz budda w modzie?”
Konia z rzędem temu, kto znajdzie w tej wypowiedzi sens czy jakikolwiek pożytek. Osoba, która komentuje mój wpis nie zadała sobie trudu, by zobaczyć, że od dwudziestu lat buddyjska filozofia jest mi bliska, więc to nic nowego w moich tekstach. Ponadto co kogo obchodzi moda? Każdy wybiera to, co dla niego najlepsze. Nawet gdybym opisywała najnowszy fason butów, to i tak finalnie nie ma znaczenia czy taki but jest właśnie modny, tylko czy jest wygodny, lekki, odporny na przemoczenie. Sens miałyby dla mnie wyłącznie komentarze typu: „te buty są ciężkie”, „ten but jest niewygodny”, „w tych butach dobrze/źle się biega”.
Niektórzy ludzie mielą jęzorami, aby mielić. Aby zaistnieć. Aby cokolwiek powiedzieć – napisać w komentarzu, aby móc udawać, że są mądrzy, nawet kiedy nie są. I to właśnie buddyjskie nauki wskazują, aby nie mówić niczego, co jest pozbawione sensu i pożytku. Kiedy pierwszy raz przeczytałam, że w buddyzmie niewłaściwe jest mówienie bez sensu, byłam zaskoczona i nawet rozczarowana. Przecież często sobie żartujemy, opowiadamy głupoty dla śmiechu, nikogo tym nie krzywdząc. Ale bezsensowne komentarze potwierdzają mądrość i głębię buddyjskiej nauki.
Jest taka historyjka o człowieku, który przyszedł do Mistrza i powiedział: „Koniecznie muszę ci coś powiedzieć o twoim uczniu…” „Sza – przerwał mu Mistrz – powiedz mi najpierw, czy to co chcesz powiedzieć, przyniesie coś dobrego tobie, temu człowiekowi lub mnie?”. „Raczej nie” – odpowiedział ów człowiek. „Zatem zamilcz i nie mów nic” – odrzekł Mistrz. Jak dla mnie genialne. Mówmy tylko to, co może przynieść komuś dobro. Złośliwe lub głupie komentarze nie powinny istnieć w ogóle.
Sama tego przestrzegam. Komentuję to, co uważam za ważne, dobre i wartościowe, dziękując tym, którzy to napisali. Jeśli coś mi się nie podoba, nie mówię nic, idę gdzie indziej. Krytyka publiczna nie przynosi żadnego pożytku. A i nad krytyką prywatną warto się zastanowić i wygłosić ją tylko wtedy, kiedy jesteśmy poproszeni o to. W sieci jednak można wszystko, a zaskakujące jest, że tak wielu osobom sprawia radość krytykowanie innych.
Ludzie czasem uważają, że jeśli mam jakiś pogląd, to muszę – koniecznie muszę – znać też zdanie przeciwne. A po co – zapytam? Przecież istnieją wszystkie poglądy, wszystkie zdania, zatem wszystkie opcje znamy tak naprawdę. Po co je wygłaszać? Jeśli piszę, że lubię kolor niebieski, to czy muszę czytać wypowiedź kogoś, kto niebieskiego nie lubi? Po co? Przecież to oczywiste, że nie każdemu podoba się niebieski. Co to zmieni, że pan X pochwali się, jak to on nie lubi tej barwy? Czy to sprawi, że przestanę lubić niebieski? Nie sprawi, po co zatem tracić czas na pisanie?
Nawet w kwestiach bardziej skomplikowanych poglądów niż kolor, nie widzę potrzeby zamieszczania czy czytania złośliwych komentarzy. Dlaczego mam być zainteresowana negatywną opinią kogoś, kto w ogóle nie zna tematu? Czy ona mnie czegoś nauczy? Czy coś mi przyniesie? Pożyteczne są tylko opinie konstruktywne, a takie może wygłosić tylko ktoś, kto rozumie, o czym piszę, bo też zajmuje się taką tematyką od lat. Z takimi osobami dyskutuję w odpowiednich miejscach.
Jeśli myślicie, że negatywną opinię może przecież zamieścić ktoś, kto ma odpowiednią wiedzę – rozczaruję Was: to niemożliwe. Zajmuję się rozwojem, duchowością, wzrostem wewnętrznym. Człowiek rozwinięty, przebudzony, mądry duchowo nie wdaje się w polemiki, pozwala każdemu mieć swój ogląd świata. Nie obchodzi go inne zdanie, bo wie, że każdy jest we właściwym miejscu i czasie. Nie ocenia. Nie krytykuje. Nie przekonuje do swego zdania. Autorami wszelkiej publicznej krytyki, z jaką się spotykacie, są wyłącznie osoby na bardzo niskim poziomie wiedzy duchowej, najczęściej sfrustrowani, szukający sposobu na dowartościowanie siebie poprzez skrytykowanie kogoś innego. Czy naprawdę potrzebujecie ich opinii? Otóż, ja nie jestem nią zainteresowana z oczywistych powodów…
Opinie pod filmami czy artykułami są moim zdaniem całkiem zbędne. Ich miejsce jest tylko tam, gdzie ktoś o nie prosi, aby znać zdanie potencjalnego klienta, nabywcy butów, fotela, telewizora czy książki. Są całe portale poświęcone ocenie przedmiotów, towarów, sprzętu, a nawet ocenie lekarzy, psychologów, sprzedawców. To odpowiednie miejsce, gdzie można podzielić się swoim wrażeniem na temat otrzymanej usługi czy kupionej rzeczy, aby ktoś inny mógł podjąć decyzję czy chce coś kupić czy woli zrezygnować. A po co komukolwiek ocena mojego artykułu? Czy człowiek, który ma go przed sobą jest niezdolny do samodzielnej opinii? Czy bez cudzej oceny nie będzie miał własnego zdania?
Miejsce na komentarze jest też właściwe w grupach dyskusyjnych, gdzie ludzie znają się wzajemnie i mają podobny poziom wiedzy lub chociaż podobne zainteresowania. Wówczas następuje to, co nazywamy ładnie wymianą poglądów. Znamy siebie wzajemnie, więc nikt nam nie wrzuci absurdu typu „moda na buddę”. Wiemy o czym rozmawiamy i ogólnie – poza nielicznymi wyjątkami – takie miejsca świetnie się sprawdzają, aby móc porozmawiać z innymi o tym, co dla nas fascynujące. Wzajemne uwagi niosą wtedy w sobie coś wartościowego, coś inspirującego.
Dodam też, że moi Czytelnicy piszą do mnie z pytaniami na temat moich tekstów. Zdarzyło się parę razy, że nie zgadzali się z tezami, które przedstawiałam. Pisali do mnie maila z pytaniem, dlaczego tak właśnie to widzę. Odpowiadałam. Dyskutowaliśmy. To też dobry sposób. Nie jest to więc tak, że zamknięcie komentarzy nie pozwala na poddanie w wątpliwość treści artykułu. Kto chce, ten umie zapytać autora o to, z czym trudno mu się zgodzić.
Otwarte publicznie komentarze pod artykułami to dla mnie wysypisko śmieci, gdzie każdy może wyrzucić z siebie to, co czuje. Przychodzą tam osoby, które nie znają autora, ani tego, czym się zajmuje, ani tego, co już osiągnął i rzucają sobie dowolne złośliwości, aby tylko zaistnieć. Pisałam niedawno o tym, że anonimowość w sieci pozbawia ludzi odpowiedzialności za własne słowa. Widzę czasem, jak moi znajomi wkładają mnóstwo swojej energii w piękne przekazy, filmy i artykuły, a pomiędzy ciepłymi serdecznymi podziękowaniami nagle trafia się jakiś niedowarzony komentarz kogoś, kto po prostu się nudzi. Albo lubi być złośliwy. Albo chce uwolnić frustrację przez dokuczenie komuś, kogo nawet nie zna. Często widzę po treści wpisu, że taka osoba nie ma pojęcia, o czym mówi moja znajoma, nie zna jej osiągnięć, nie rozumie przekazu i bełkocze sobie… ot tak po prostu, aby komuś dokopać.
I powiem Wam, że nawet jeśli to tylko jeden głupi komentarz na sto pięknych, to widać go z daleka, jak psią kupę na środku wypielęgnowanego trawnika. Uważam, że nie ma przypadków i takie rzeczy dzieją się po to, by obniżać energię tam, gdzie ona jest szczególnie wysoka i piękna. To zapewne w żaden sposób nie szkodzi moim znajomym – mam taką nadzieję – ale nie służy tym, którzy przychodzą do nich po siłę i Światło. Mrok ma wiele sposobów, by gasić blask.
Oczywiście wiem, że często 99% komentarzy to komentarze pozytywne, to zachwyty i podziękowania. Tak, wiem. Ale wiem też, że każdy kto chce mi podziękować, trafia do mnie. Piszecie do mnie. Czytam Wasze listy, zwykle odpowiadam, dyskutujemy. Tak jest lepiej, milej, bardziej prywatnie. Publiczne oklaski nie są mi potrzebne. Kiedyś były, kiedyś zależało mi na ocenach. Teraz robię to, co uważam za słuszne i nie oglądam się przez ramię na zdanie innych. Jeśli mam wątpliwości – pytam. Jeśli nie mam wątpliwości, dzielę się tym, co uważam za wartościowe i nie obchodzi mnie kompletnie, co o tym myślą inni. Niech sobie myślą, cokolwiek im się podoba.
Na koniec dodam informacyjnie, że pisząc o komentarzach nie mam na myśli popularnego na FB komentowania zdjęć i wpisów. Chociaż i tam znajdzie się czasem złośliwy troll, to jednak to zupełnie inna przestrzeń. Komentarze są tam formą rozmowy z autorem postu czy wstawionej fotografii. Myślę też, że sama idea FB na tym właśnie polega, na takiej formie pogaduszek. Mój artykuł dotyczy komentarzy wstawianych pod obszernymi artykułami i tekstami na blogu albo materiałami filmowymi na YT. Jak wspomniałam – to moja przestrzeń, dbam o nią i jej czystość. Nie pozwalam, by przygodni znudzeni wędrowcy brudzili ją swoją niską energią. Chcę by było tam jak najwięcej Światła.