Najprawdopodobniej wszyscy pragniemy szczęścia. Szukamy go poprzez różne zewnętrzne czynniki. Pragniemy zatem pieniędzy, awansu, podróży do ciepłych krajów, nowej sukienki, wygranej w totka, zdrowia, pokonania konkurencji. Najczęściej bywa jednak tak, że po zdobyciu „upragnionego celu” (sukienki, awansu, podróży, wygranej) wcale nie odczuwamy szczęścia. Czujemy się jałowi i niespełnieni, więc szukamy następnego celu do zdobycia. Jak wiecznie głodny demon, któremu ciągle burczy w brzuchu. To oznacza, że nie są to wcale prawdziwe pragnienia, lecz zwykłe bezwartościowe zachcianki.
Oczywiście nie są one dla nas dobre. Być może nasze pragnienia mobilizują nas do działania, ale sprawiają, że stale tkwimy w poczuciu braku, w presji pożądania. To trudny stan i niekorzystny z punktu widzenia psychologicznego. Jeśli coś jest szczególnie kłopotliwe do zdobycia, to niedosyt się pogłębia. Budzi się także zniechęcenie, brak wiary w siebie, przeświadczenie o pechu, a to już prosta droga do kształtowania swojej rzeczywistości według negatywnego wzorca smutnych myśli.
Czasem warto po prostu zapragnąć poczucia szczęścia i zadowolenia. Zapragnąć odnaleźć je w sobie i wydobyć na powierzchnię. Nie trzeba do tego żadnych zewnętrznych czynników. Wszystko mamy w sobie. Obudzeni nagle na wyspie bezludnej, nie potrzebujemy w istocie niczego, bo wewnątrz samego siebie odnajdziemy dokładnie cały Wszechświat. Nie trzeba niczego chcieć i niczego szukać, bo z duchowego punktu widzenia wszystko już jest.
Ale oczywiście takie podejście byłoby wrogiem postępu, dlatego dobrze jest, że mamy marzenia i pragnienia, bo dzięki temu się rozwijamy. Szukając odpowiedzi na swoje oczekiwania, stajemy się często wynalazcami i odkrywcami. Przede wszystkim jednak jako istoty ze wszech miar twórcze dążymy do samospełnienia. Jednym z powodów, dla których zeszliśmy na Ziemię jest rozwijanie naszych unikalnych talentów, poprzez twórcze działanie.
W tym miejscu chcę podkreślić, że ogromnie ważne jest, aby umieć odkryć swoje prawdziwe zdolności. Jest to nam potrzebne, abyśmy podążali swoją wyjątkową, piękną drogą – w harmonii z sercem i duszą. Jeśli nie umiemy dostrzec swoich talentów, wówczas naśladujemy innych i powielamy cudze ścieżki, co u schyłku życia zaowocuje poczuciem niespełnienia.
Dotyczy to także różnych drobnych rzeczy i spraw. W prospericie ogromnie ważnym jest, czy to czego pragniemy, jest naszą prawdziwą potrzebą, pozostającą w harmonii z sercem, czy zwykła zachcianką. Jest to bardzo istotne, ponieważ ta pierwsza ma nasze wewnętrzne przyzwolenie i zaspokojenie jej w dużym stopniu przyczynia się do naszego rozwoju. Jest realizacją planu duszy i częścią naszej twórczej wędrówki. To naprawdę nie musi być nic wielkiego – nowe buty czy elektroniczny gadżet albo nowy samochód mogą całkowicie pozostawać w harmonii z naszym sercem. Rzeczy materialne nie są wcale niczym złym czy niegodnym. Często służą nam do pracy, inspirują w stopniu nie mniejszym niż wzniosłe wykłady czy natchnione widoki. Ich zdobycie powoduje długotrwałe poczucie zadowolenia i szczęścia.
Jednak wcale nie musza to być poważne narzędzia. Istotnym jest, aby przedmioty te wywoływały w nas dobre uczucia. Tam gdzie jest miłość i radość – tam jest harmonia serca, niezwykłe łatwo to rozpoznać. Mam takich przykładów setki, ponieważ wiele drobiazgów, które sobie kupuję, budzi we mnie takie uczucia. Kiedyś sprawiłam sobie w prezencie kurtkę. Uwielbiałam ją i przez wiele lat, przy każdym założeniu na siebie gładziłam jej rękaw, myśląc o tym, jak bardzo ją lubię. Radość, którą budziło jej założenie nie pozostawia wątpliwości, że takie zwykłe ubranko także pozostaje w harmonii z moim sercem.
Natomiast zachcianki sprawiają, że ciągle czujemy niedosyt. Jedna rodzi drugą, druga kolejne i tak w nieskończoność. Niczego nie zaspokajają. Nie gaszą wewnętrznej pustki i bólu niespełnienia. Nie ma tu śladu radości, jest tylko kupowanie sobie zbędnych rzeczy. Powodem powstawania zachcianek jest najczęściej niskie poczucie wartości i potrzeba zaimponowania komuś. W ten sposób zamiast prawdziwego pragnienia rodzi się tylko nieudolna próba uleczenia wewnętrznego bólu, wynikającego z poczucia bycia gorszym.
Podam tu konkretny przykład dwóch koleżanek. Działo się to wiele lat temu, kiedy nie istniały jeszcze smartfony z wypasionym aparatem i wieloma możliwościami fotograficznymi. Jedna z kobiet, mniej zamożna, posiadająca duszę artystyczną i szukająca swojej osobistej drogi realizacji, rozważała pomysł kupienia kamery, aby nakręcać filmy, wyrażające to wszystko, co przepełniało jej wnętrze. Miał to być sposób na rozładowanie twórczej ekspresji i praktyczne ukazanie artystycznych wizji. Zwierzyła się przyjaciółce ze swoich marzeń. Ta natomiast, pozbawiona większych talentów, za to bardzo oszczędna, pragmatyczna i zamożna wyśmiała ten pomysł: „po co ci kamera, przecież to tylko zabawka, to do niczego nie służy!” Po czym, dwa tygodnie później, kupiła sobie „wyśmianą” kamerę, żeby pochwalić się mniej zamożnej koleżance: „widzisz, mnie stać na wszystko, nawet jeśli nie wiem, co z tym fantem zrobić”. Kamerę wykorzystała do nakręcenia rodzinnych uroczystości i wspomnień z wakacji, po czym wrzuciła do szafy, bo przecież „nic sensownego” nie można robić kamerą.
Nie wyobrażam sobie nawet, że mogłabym się tak dziwacznie zachować wobec kogokolwiek. Nie tylko dlatego, że robienie znajomym przykrości i granie im na nosie jest dla mnie pozbawione klasy. Także dlatego, że nie miewam potrzeby popisywania się przed kimkolwiek. Moje poczucie wartości jest takie, że dobrze mi samej ze sobą i z ludźmi i nie miewam ochoty, by komuś coś udowadniać. Mam sporo znajomych mniej zamożnych ode mnie. Czuję się skrępowana, kiedy przyjeżdżam do nich moim pięknym samochodem lub jestem zbyt elegancko ubrana. Unikam takich sytuacji. Dlatego ogromnie dziwią mnie ludzie, którzy zachowują się tak, jak opisana wyżej kobieta.
Co bardzo ważne – kupuję sobie dużo rzeczy, często luksusowych i niekoniecznie potrzebnych – jednak zawsze kupuję je DLA SIEBIE. Nie interesuje mnie, co ktoś inny powie na mój nowy telefon, komputer czy buty. Kupuję sobie rzeczy tak, jakbym mieszkała na wyspie bezludnej – mają cieszyć mnie, a czy ktoś je zobaczy i oceni, nie ma znaczenia. Piszę tutaj o tym, ponieważ wiem, że taki sposób traktowania realizacji pragnień jest w zgodzie z moim wnętrzem. To podpowiedź dla wszystkich, którzy chcą pozostać w harmonii własnego serca.
Warto nauczyć się rozgraniczać, czego naprawdę potrzebujemy, a co jest wyłącznie wyciem niskiego poczucia wartości i próbą dodania sobie ważności przez manifestację materialnego bogactwa. Aby to rozpoznać, wystarczy zrobić sobie krótki relaks i pozwolić na spokojne przemyślenie tematu. Postarajmy się poczuć, czym jest dla nas nasze pragnienie awansu, sukienki, nowej komórki czy wycieczki do Meksyku.
- Prawdziwa tęsknota duszy charakteryzuje się tym, że jeśli o tym choćby pomyślimy, czujemy, jak w nas rośnie radość, jak energia nas wypełnia! Kiedy już to mamy, cieszymy się tym wiele tygodni lub miesięcy. Radość powoduje sama myśl o posiadaniu tej rzeczy i wiemy, że będziemy się nią cieszyć także tam, gdzie nikomu się nią nie pochwalimy.
- Zachcianka zachowuje się jak wiecznie głodny demon. Osiągamy to i chcemy więcej, więcej, więcej… Nawet nie zostawiamy sobie czasu na radość ze zdobycia upragnionych rzeczy. Po kupieniu tego czegoś czujemy jedynie przez chwilę negatywną satysfakcję, że mamy coś, na co sąsiad (koleżanka, znajomy, współpracownik) nie może sobie pozwolić. Przez chwilę wydaje nam się, że jesteśmy od kogoś lepsi, bo my to mamy, a on nie ma i mieć nie może.