Kiedy wiele lat temu zaczęłam intensywnie pracować z rozwojem duchowym, doświadczyłam mocnego skoku wibracji. Przejawiało się to tym, że wręcz „świeciłam”. Widziałam oczywiście innych duchowych pasjonatów, którzy świecili nie mniej niż ja i mnóstwo szarych ludzi, którym brakowało w aurze tego Światła. Prowadząc konsultacje czy szkolenia widziałam, jak to moje Światło wlewa się i rozjaśnia ciała subtelne innych. W oczywisty sposób myślałam, że widzi to każdy. Ale tak nie było. Dla wielu te świetlne poziomy są niedostrzegalne do dzisiaj. Można nawet powiedzieć, że z nielicznymi wyjątkami dla wszystkich wokół.
Proces podnoszenia wibracji drugiego człowieka jest zawsze dobrowolny. Każdy człowiek, którego poziom Światła jest wyższy, może świadomie pomóc komuś, kto ma go mniej. Ale nie musi. Wyjątkiem są Lightworkerzy, którzy zeszli na Ziemię właśnie po to. Pracownik Światła powinien podnosić wibracje innych ludzi spontanicznie wręcz, inaczej jego cel wcielenia pozostanie niezrealizowany. Nie musi zatem, bo zawsze sam stanowi o sobie, ale zwykle jednak to robi, bo wie, że tak trzeba.
Na Ziemi jest wiele starych dusz, które podobnie jak ja przyszły tutaj, by oświetlać innym drogę. I większość to pięknie robi, chociaż każdy na swój indywidualny sposób. Nie ma jednej metody. Każdy skuteczny sposób jest właściwy. Odczuwanie lub widzenie energii bardzo pomaga docenić to zjawisko i świadomie włączyć się w proces wzrostu Ziemi. Nie poprzez bezmyślne powtarzanie tego, co akurat modne, tylko konsekwentną pracę ze Światłem.
Widzenie i odczuwanie to fantastyczne narzędzia. Wiemy, co robimy. Widzimy, co działa. A samo dostrzeganie, jak Światło wlewa się w drugiego człowieka, jest po prostu cudowne. To jak dostrojenie kogoś w Reiki. Albo jak uzdrowienie. Czuje się wtedy wszechogarniającą miłość bezwarunkową i Jedność ze Wszystkim Co Jest. Otwierają się wtedy wszystkie połączenia z naszą prawdziwą boską naturą.
Ale ważne, by wiedzieć, że nie ma w tym ani magii ani naszego najmniejszego bodaj poświęcenia. To wlewanie Światła działa tak, jak przytknięcie zapalonej pochodni do drugiej oblanej smołą głowni. Ogień przechodzi, a my niczego nie tracimy. Płomień zapala się własną mocą. Dotykanie Światłem duszy drugiego człowieka budzi jego uśpioną boską naturę i człowiek zaczyna lśnić. Sam z siebie. Ze swojej mocy. A nie z mojej. Podobnie jak w Reiki – nie oddajemy swojej energii, tylko uruchamiamy moc samouzdrawiania. Naturalna siła i zdolność danego człowieka zaczyna dla niego pracować. Zabieg Reiki jest tylko impulsem. Przebudzeniem tej siły.
To ważne, by wiedzieć o tym. Nawet największy duchowy Mistrz jest tylko impulsem. Nikogo nie zbawia, nie uzdrawia i za nikogo się nie rozwinie. Może swoim Światłem zapalić drzemiący w drugim blask. Może popchnąć czyjeś ciało, by zaczęło się uzdrawiać. Może zainspirować i pomóc w przebudzeniu. Ale cały proces dzieje się w tamtym drugim człowieku opierając się na jego własnej boskiej mocy i boskiej naturze. Każdy człowiek ma w sobie ten potencjał. Każdy jest uśpionym Mistrzem lub uśpionym Buddą. Nikogo nie czynimy świętym. Mamy w rękach tylko dzwoneczki do obudzenia.
Uczciwie przyznaję, że trzydzieści lat temu widząc się bardziej rozświetloną, czułam się przez chwilę też jakby lepszym człowiekiem. Wierzę, że każdy świeżo upieczony adept – nie tylko duchowej ścieżki, ale każdej ciekawej dziedziny wiedzy – czuje odrobinę wyższości nad tymi, którzy nie posiedli tej mądrości czy tej mocy co on. To dość naturalne. I dosyć szybko mija, kiedy rośnie nasza świadomość i zaczynamy widzieć wyraźnie, że nikt tu nie jest lepszy ani gorszy. Każdy jest we właściwym miejscu i czasie.
Wewnętrzny wzrost wymaga uznania siebie i swojej mocy, dostrzegania własnej siły i piękna, zauważania swojej wyjątkowości. Bez tego nie ma rozwoju. Miłość do siebie, szacunek i wiara w swoje możliwości to fundament podnoszenia wibracji. Ale nie pomaga w tym porównywanie się do innych i ocenianie, kto jest lepszy a kto gorszy. Bo w istocie nikt nie jest ani lepszy ani gorszy. Bycie starą duszą nie jest zasługą. To jak bycie starcem pośród młodych dzieci na podwórku. Czy one są winne lub gorsze, bo urodziły się później? Czy ja jestem lepsza, bo urodziłam się wcześniej?
Stare dusze często zadzierają nosa, bo są jak nauczyciele w klasie pełnej rozwrzeszczanych dzieciaków. Czują swoją przewagę i swój autorytet. Ale warto pamiętać, że ta przewaga dotyczy tylko tej jednej dziedziny, jaką jest rozwój duchowy. Łatwo zejść z obłoków na Ziemię, kiedy z szacunkiem patrzymy na innych. Mi w tym pomaga świadomość samej siebie, swoich zasobów i braków. Podziwiam i kocham siebie za mądrość i doświadczenie duchowe, za dar rozświetlania innych. Ale jest tak dużo rzeczy, których nie umiem ani trochę…
Nie umiem na przykład naprawić samochodu. Kiedy patrzę jak zdolny mechanik magicznie uruchamia zepsute autko, to czuję podziw dla niego i wiem, że nie jestem od niego lepsza. Nie umiem też malować pięknych Aniołów o jasnych oczach i wyrazistych cudownych twarzach ani pejzaży, które wyglądają jak zdjęcia. Z zachwytem obserwuję moje uzdolnione koleżanki, dla których to proste, łatwe i przyjemne. Nie umiem grać na handpanie i podziwiam ludzi, których palce mistrzowsko wydobywają cudowne dźwięki z metalowego instrumentu. I chociaż teoretycznie można się nauczyć pewnych umiejętności, to w praktyce życie ludzkie jest za krótkie, by umieć wszystko. Praktyka wymaga czasu, którego nie mamy. Nie na wszystko.
Podziwiam mnóstwo moich znajomych za te niezwykłe i za te bardziej normalne umiejętności, które mi sprawiałyby problem. Widzę wspaniałość w każdym człowieku, widzę talenty i możliwości. Jestem w tym realistką. Nie mogłabym czuć się lepsza od mechanika, który naprawił mi samochód, czy od utalentowanej malarki czy od znanego muzyka. Podziwiam nawet znajomego cukiernika, który piecze najlepszy na świecie sernik. I cóż z tego, że ja też piekę całkiem dobre ciasto? Jego jest lepsze. Każdy człowiek jest w czymś niesamowity.
Dostrzeganie w ludziach piękna i unikalnych zdolności pozwala mi czuć się całkiem zwyczajnie. Jedną z wielu. Wiem, że jestem w czymś absolutnie doskonała, ale w innych obszarach kiepsko sobie radzę. A w jeszcze innych – przeciętnie, jak każdy. To bardzo charakterystyczne dla człowieczeństwa. Jesteśmy tu na Ziemi, by rozwijać swoje unikalne dary, a nie żeby być perfekcyjni. Porównywanie się i wywyższanie nad innych jest ślepą uliczką, bo jesteśmy różni. Nie lepsi czy gorsi, ale właśnie różni. Ta różnorodność sprawia, że świat jest fascynujący.