Centrum Mocy

Posiada je każdy z nas. Jest naszą prawdziwą naturą. Drzemie schowane głęboko w naszym wnętrzu, ale też zawsze mamy do niego dostęp, jeśli tylko odpowiednio umiejętnie kształtujemy swoje wibracje. Nie odkrywam tu Ameryki, ponieważ wszyscy w mniejszym lub większym stopniu z niego korzystamy. Niektórzy całkiem świadomie, inni jakby bezwiednie odwołują się do swojej boskiej Mocy.

Niedawno idąc ulicą w maseczce na twarzy, niechcący poddałam się jakiejś smutnej myśli. Zapewne to ta utrudniająca oddech szmatka… Bardzo tego nie lubię, ponieważ oddech ratuje życie i wszystkie metody naturalnego uzdrawiania bazują na pobieraniu powietrza. Także praca z energią jest w pełni zależna od prawidłowego oddychania. Jestem więc z gruntu przeciwna takiej akurat metodzie ochrony zdrowia, ale oczywiście noszę, bo każą, chociaż sensu w tym nie widzę.

Wracając do myśli, jakoś tak mi się w głowie pojawił smuteczek, że czasy ciężkie. Epidemia, restrykcje, zabieranie oddechu, do tego mój mąż chory, a służba zdrowia obciążona ponad normę i jeszcze na dodatek bardzo krzywdzące dla kobiet przepisy. Generalnie patrząc źle z każdej strony. Jednak szybko złapałam się na tym, że to nie jest mądre podejście, ponieważ kształtuję w ten sposób i zasilam to, czego wcale nie chcę. Zaprzeczyłam więc tym myślom i wzięłam głęboki oddech zsuwając maseczkę z twarzy na chwilę tak, aby nikt niepowołany nie zobaczył.

Rozejrzałam się wokół siebie i pomyślałam: przecież życie jest piękne! Ciepły słoneczny dzień, kolorowe liście na jesiennych drzewach, ja jestem zdrowa, lodówkę mam pełną, a na kanapie czeka na mnie w domu cudny rudy futrzak, który przymilnie okazuje mi swoje uczucia. Nigdy nie jest aż tak źle, żeby nie było dobrze. To wszystko kwestia optyki, a my mamy zawsze możliwość wyboru takich myśli, które nas budują, a nie osłabiają.

To jest faktem, że nasze ciała reagują na nasze nastawienie. Psychiczne zmęczenie wywołane napięciem z powodu tych wszystkich moich prywatnych i mniej prywatnych zmartwień dało mi się mocno we znaki. I ten moment olśnienia był mi bardzo potrzebny, aby wyprostować plecy i zacząć fizycznie, namacalnie czuć się dobrze. Nie muszę pewnie dodawać, że pozytywne nastawienie wzmacnia i chroni system immunologiczny, który w dobie fruwających wirusów jest ogromnie ważny.

Zawsze interesowałam się historią. Z upodobaniem czytałam o wiekach średnich i nie mogłam nie docenić, że dzisiejsze życie jest sto razy lepsze i wygodniejsze niż kiedyś. Rzecz nie w tym, żeby równać do zacofanej przeszłości i podskakiwać z radości, że mamy żarówkę zamiast łuczywa. Rzecz w tym, aby z wdzięcznością doceniać to wszystko, co nas otacza i na co nigdy nie zwracamy uwagi. To najprostszy i najskuteczniejszy sposób na podniesienie energii wdzięczność.

Wyliczałam więc z rozbawionym uśmiechem to wszystko co po ludzku fajne, a czego nie miałabym , gdybym urodziła się w innych czasach. Na przykład wygodne łóżko. Kiedyś w pościeli spali przecież tylko najbogatsi ludzie. Potem wymieniłam lody pomarańczowe, za którymi przepadam. Niegdyś całkiem nieznane.  Potem dobre buty. Nawet dzisiaj są kraje, w których ludzie chodzą boso. Pół biedy, jeśli to tropiki, gdzie jest ciepło. Ale to wcale nie jest reguła. Można wymienić takich rzeczy mnóstwo. To doskonałe ćwiczenie na uruchomienie wibracji wdzięczności.

To wystarczy, bo kiedy podniesiemy wibracje, to wyjdziemy z poziomu smutku, narzekania i poczucia zanurzenia w koszmarze. Plecy same się prostują, oddech pogłębia i zaczynamy nucić pod nosem. Ktoś, kto głęboko przeżywa okropieństwo epidemii może w tym momencie bardzo się obruszyć na propozycję śpiewania z radości. Bo w naszej tradycji istnieje głęboko zakorzeniony zwyczaj stosownego cierpienia. Ale to nie chodzi o lekceważenie pewnych sytuacji, tylko szukanie w sobie własnej Mocy.

Moc bierze się z radości i miłości, z zachwytu i dostrzegania piękna życia. Z wewnętrznego pokoju i wdzięczności za to, co jest, nawet jeśli jest tego tylko garstka. Tylko z poziomu Mocy możemy uzdrowić siebie i swoją rzeczywistość. Tylko z poziomu Mocy możemy zapewnić sobie minimum bezpieczeństwa w epidemicznym czasie. Tylko z poziomu Mocy możemy żyć godnie i w miarę pozytywnie. W innym przypadku będziemy przyciągać do siebie rozmaite nieszczęścia, albowiem Prawo Przyciągania nie pyta o sytuację, tylko automatycznie reaguje na nasze emocje. To nasz interes, aby te emocje były pogodne. Dlatego najważniejszą umiejętnością na trudne czasy jest sięganie do tej Mocy.

Niektórzy uważają, że ta Moc jest zdeponowana w centrum naszej istoty, w jądrze naszej boskiej natury. Jakkolwiek to pojmujemy i jakkolwiek nazywamy, to dostęp do naszych zdolności kreowania wszechświata, w tym uzdrawiania siebie i swojej rzeczywistości jest zależny od naszych wibracji. Czyli od naszego nastroju, nastawienia, emocji, które nami rządzą, naszych wewnętrznych programów. Mogłabym tu wymieniać po kolei wszystkie rozdziały Prosperity, ale w gruncie rzeczy najważniejsze są wibracje kształtowane przez nasz stan psychiczny.

To oznacza innymi słowy, że nawet będąc w piekle, warto zatańczyć, szukając powodów do śmiechu. Warto zachwycić się ciepłem i kolorem piekielnych ogni. Warto odnaleźć bodaj najmniejszy pozytyw, ponieważ tylko wtedy jesteśmy w stanie sięgnąć do swojego centrum Mocy i z tegoż piekła się wydostać. Czasem okoliczności same się zmieniają i wrota piekieł wypuszczają nas na wolność. Częściej jednak to czas próby dla nas, stworzony właśnie po to, byśmy umieli odnaleźć swoją siłę. Większość ludzi robi to spontanicznie. Po prostu wzruszają ramionami i żyją jakby nigdy nic, szukając drobnych radości. Taka… mądrość.

W tym miejscu przypomina mi się moja Babcia. Całe życie była rolniczką zapracowaną po uszy. Od świtu do nocy krowy, kury, świnki, pole, ogród i dom. Przeżyła wojnę i śmierć trójki swoich dzieci. Czasem wspominała, że nigdy nie miała czasu na nic dla siebie. Ale rzadko kiedy narzekała. Zapamiętałam ją poprzez różne zabawne historyjki i wiele śmiesznych przyśpiewek. Bo moja Babcia, nawet będąc już staruszką, nuciła pod nosem zabawne pioseneczki, a kilka razy nakryłam ją na przytupywaniu i tańczeniu. Zapewne dzięki temu przetrwała trudny czas, ponieważ umiała podnieść sobie energię. Miała pogodną naturę. Taki sam był mój Tato. Czasem myślę, że to mój dar z tej linii rodu.  

Bogusława M. Andrzejewska
Bogusława M. Andrzejewska

Promotorka radości i pozytywnego myślenia, trenerka rozwoju osobistego i duchowa nauczycielka. Pisarka i publicystka, Redaktor Naczelna elektronicznego magazynu „Medium”. Autorka wielu poradników rozwoju. Astropsycholog i numerolog oraz konsultantka NAO. Prowadzi szkolenia na temat wiedzy duchowej i prosperity. Pracuje z Aniołami, robi odczyty w Kronikach Akaszy. Jest nauczycielką Reiki i miłośniczką kryształów, kotów oraz drzew. W wolnym czasie pisze wiersze.

Artykuły: 640
0
    0
    Twój koszyk
    Nie masz żadnych produktówPowrót do sklepu