Każdy z nas nosi w sobie nieuświadomionego sabotażystę, który na poczekaniu produkuje rozmaite blokady. Trudny temat. Nieuchwytny. Szczególnie wtedy, kiedy uczymy się psychologii albo czytamy ksiązki o rozwoju i usilnie pracujemy nad sobą, aby uzdrowić wszystkie niekorzystne wzorce. Zauważamy go przypadkiem, kiedy sprawdzone metody zawodzą i przestajemy rozumieć, dlaczego nic nie działa, chociaż autorzy poczytnych poradników obiecywali złote góry.
Mamy co najmniej dwa głosy w sobie. Jeden to nasze świadome myśli, a drugi to myśli ukryte w głębi. I wcale nie mówię o wewnętrznym krytyku. Mówię o wewnętrznych mocno zakorzenionych przekonaniach, które umieją schować się tak sprytnie, że po prostu zapominamy o ich istnieniu. Kiedy je odkryjemy, możemy je przekodować, zmienić, uzdrowić, ale wbrew pozorom nie zawsze chcemy. Przekonania, o których tu mówię są integralną częścią tego, kim jesteśmy. Nie chcemy rezygnować z czegoś, co stanowi o nas samych i naszej dla siebie wartości.
Pięknym przykładem może być zwykła życzliwość. Kiedy człowiek ma dobre serce i został wychowany w domu, w którym serdeczność była normą, wówczas wspieranie innych staje się jego drugą naturą. Osoba, która bezinteresownie pochyla się nad cierpieniem innych, rzadko kiedy umie być spontanicznie asertywna. A ta asertywność jest przecież czasem niezbędna. I taki człowiek może na siłę przyswoić sobie pewne nauki, może rozumieć i chcieć chronić siebie, ale w kluczowym momencie ścierają się dwie energie: ta ze świadomego umysłu i ta z głębi duszy.
Z mojej obserwacji wynika, że częściej wygrywa ta druga. Czasem wydaje nam się, że nawet nie ma to wielkiego znaczenia, ponieważ zapominamy, że wszystko jest jednym, a wszechświat przejawia się w każdym człowieku i w każdej sytuacji. Oto na przykład machniemy ręką na to, że coś nam przeszło koło nosa, że ktoś nam nie zapłacił za usługę. To „tylko” niewielka kwota. A przecież w ten sposób pokazujemy wszechświatowi, że nie musi być adekwatny i obdarzać nas dobrymi rzeczami. Kiedy przychodzi moment, że czegoś zapragniemy: miłości, zdrowia, dziecka, dobrej pracy, wyciągamy ręce i dziwimy się niepomiernie, że nic nie dostajemy. Przecież jesteśmy tacy dobrzy, nigdy niczego nie chcieliśmy, więc teraz nam się należy, a tu… pustka. Tymczasem nauczyliśmy wszechświat machania ręką. Machnął za nas – a co tam jakaś miłość, dziecko, zdrowie. Przecież nic nie potrzebujemy.
Paradoksem jest tu fakt, że gdyby cofnąć czas, postąpilibyśmy tak samo. Nie chcemy być chciwi. Nie chcemy być małostkowi. Nie chcemy być nieżyczliwi. My ludzie starannie posegregowaliśmy i ponazywaliśmy wszystkie zachowania. To jest dobre, a to paskudne. Nie chcemy być po tej drugiej stronie. I chociaż podręczniki rozwoju uczą nas pracy nad sobą, to w głębi duszy kryje się taki głos, który zawsze z pokorą pochyli głowę i powie: trzeba być dobrym, choćby i swoim kosztem.
Dobroć jest niekwestionowana, ale czasem tylko nadrabiamy miną nazywając tak własną naiwność. Bywa, że nikomu nie pomogliśmy, a jedynie daliśmy się wykorzystać, bo złote serca zwykle myślą, że inni są tak samo uczciwi jak my. A wszechświat cierpliwie próbuje nas nauczyć kochania samych siebie, stawiając nam na drodze oszustów, złodziei i kłamców. Naszym zadaniem jest odnaleźć dobroć dla samych siebie i stworzyć taką energetyczną przestrzeń, w której żadne oszustwo nie znajdzie miejsca. Zawsze powinniśmy zaczynać od obdarowania siebie, a dopiero później dzielimy się z innymi zbudowanym w sercu bogactwem.
Granice są cienkie i nieuchwytne. Sama wielokrotnie doświadczyłam poczucia słuszności, kiedy zrobiłam coś z dobrego serca, a doznałam niemiłej odpłaty. Mówiłam sobie, że działałam w zgodzie z tym, co czułam, że to właściwe, a podłe zachowania takiej osoby są jej problemem. Jednak to nieprawda. To moja lekcja, to mój drogowskaz, który prowadził mnie do pokochania siebie tak, by nikt nigdy mnie nie skrzywdził i nie wykorzystał. Tymczasem moje reakcje nie płynęły z głębi duszy, lecz słuchały tego ukrytego głosu, który dobrotliwym tonem mówił: „bądź życzliwa, pomóż”. Nabrałam się na to, bo chciałam być pozytywnym człowiekiem i takie działanie było spójne ze mną, z tym, Kim Jestem. I chociaż nie musimy żałować uczynionego dobra, to warto nauczyć się słuchać swojego serca i dawać dobro we właściwy sposób i we właściwym czasie.
Inny przykład to setki i tysiące zasad. To trzeba, a tamto wypada. I niezależnie od całej psychologicznej wiedzy zawsze wracamy w stare koleiny. Oto przeczytaliśmy, że umarłemu ani kwiaty ani kadzidła nie są potrzebne. Wierzymy szczerze, że ważniejsza jest świeca zapalona z miłością. Ale ciągniemy z tłumem na Wszystkich Świętych, żeby położyć wieniec na płycie. Dla obcych ludzi, bo tak wypada. I nie ma to wielkiego znaczenia oczywiście, poza stratą czasu. I dysharmonią, którą tworzymy w sobie, kiedy postępujemy sprzecznie z tym, co czujemy. A dysharmonia ta przekłada się na inne obszary naszego życia, tworząc niekorzystne wzorce.
Jeszcze inny przykład – matczyna miłość. Niekoniecznie ta zaborcza, która jest widoczna przez wszystkich dookoła. Taka zwykła, która tęskni, kiedy dziecko dorasta i wylatuje z gniazda. Ileż to razy zatrzymujemy to dorosłe dziecko u siebie, ileż razy ściągamy do siebie bez potrzeby. Bo przecież kochamy i głos z głębi powtarza: „kochaj, kochanie jest właściwe, chcesz tylko jego dobra”. I choćby sto podręczników uczyło nas dawania dziecku wolności i tak większość z nas podąży za macierzyńskim instynktem, zapominając o jakimkolwiek obiektywizmie. To przecież normalne – słyszymy z głębi.
Ten drugi głos nie jest głosem duszy. Czasem tak nam się wydaje i powtarzamy: „tak czuję, robię to, co czuję”. Ale jest to tylko mocno wpisany wzorzec, który czasem niestety wymaga uzdrowienia. Problemem bywa fakt, że jest niejednoznaczny. Gdyby ów głos powiedział: „kopnij go w kostkę”, nie mielibyśmy wątpliwości. Nasz wewnętrzny kompas wyłapuje niewłaściwe pomysły, a jeśli go nie posłuchamy, obdarzy nas wyrzutami sumienia. W tym względzie wszyscy doskonale wiemy, co należy. Czasem tylko coś innego bardziej się opłaca i dokonujemy decyzji niezgodnej z tym, w co naprawdę wierzymy.
Jak zatem odróżnić głos duszy od fałszywego wzorca, który pozorną dobrocią i mądrością wiedzie nas na manowce? Najprościej wejść w Pole Serca. Dzisiaj potrafi to chyba każdy. W Polu Serca, w wysokiej energii, kiedy jesteśmy połączeni ze wszystkim co jest, odnajdujemy prawdziwą klarowność. Podobnie działa wejście w przepływ Reiki. Pomaga poczuć, co jest prawdziwe. Nasz wewnętrzny kompas staje się maksymalnie czytelny i pokazuje nam najlepszą dla nas drogę.