Bardzo lubię to słowo, ponieważ kojarzy mi się z bezinteresowną dobrocią, wsparciem, serdecznością, życzliwością. Szlachetny człowiek to ten, który przedkłada dobro innych nad swoje, dzieli się ostatnim kawałkiem chleba, a przede wszystkim niesie pomoc, nawet wtedy, kiedy może się to zwrócić przeciwko niemu. Szlachetne osoby bardziej niż inni muszą dbać o wysokie poczucie wartości i wynikającą z niego asertywność, ponieważ nie będą bronić siebie i swoich interesów, jeśli mieliby tym kogoś zranić. Bywa czasem i tak, że wpadają w pułapkę nadstawiania karku za kogoś.
Zawsze chciałam być szlachetna i nie ukrywam – staram się właściwie postępować względem innych, ponieważ tak mnie wychowano. Ale oprócz tego, co wyniosłam z dzieciństwa, wspiera mnie w tym moja liczba urodzenia: Jedenaście. Poza mistrzostwem ma wiele cech Dwójki, dla której ludzie są zawsze ważni. Nie jako towarzystwo, nie jako fani, ale jako ktoś, kogo należy wspierać i chronić. Dwójka nie krzywdzi innych ludzi, bo ich zwyczajnie po prostu lubi i potrafi bez problemu tolerować ludzkie słabości. Stąd też bierze się moja bezkonfliktowość.
Wielu spośród Was może mieć podobne cechy, widać to u dużej liczby osób. Piszę tu akurat o sobie, ponieważ siebie znam najlepiej. Ale spotykam na swojej drodze mnóstwo szlachetnych ludzi, którzy bezinteresownie wspierają innych i brzydzą się przemocą. Spotykam też sporo Starych Dusz, a szlachetność jest także dla nich bardzo charakterystyczna, ponieważ Stare Dusze zeszły na Ziemię, by uczyć o dobroci, serdeczności i bezwarunkowej miłości. To wszystko jest częścią ich prawdziwej natury. Tak postępują, bo nawet nie umieją i nie chcą inaczej. Szlachetność jest między innymi spontanicznym przejawianiem dobroci, która dla Starych Dusz jest taka oczywista.
W obecnych silnych energiach dokonałam niesamowitego odkrycia, którym chciałam się z Wami podzielić. Kiedy pracujemy z poczuciem wartości i wymieniamy swoje pozytywne cechy, zawsze znajdujemy w sobie także te gorsze jakości, których wolelibyśmy nie mieć. To naturalne, nie ma ideałów. A żeby efektywnie nad sobą pracować, trzeba znać swoje słabe strony. Jeszcze kilka dni temu uważałam za swoją wadę to, że nie myślę do końca dobrze o paru osobach, które mnie kiedyś bardzo skrzywdziły. Rzecz nie w wybaczeniu – proces przeszłam rzetelnie i nie mam w sobie trudnych emocji ani też nie złorzeczę nikomu. Energetycznie osoby, które wiele lat temu zadały mi sporo bólu, są mi obojętne. Jednak czasem pojawia się w moim umyśle jakaś drobna złośliwość lub trochę pogardy. Łapię się na tym i zadaję sobie pytanie, czy to w porządku tak ich oceniać?
Moja Babcia była taka łagodna. O nikim nigdy nie mówiła źle. Każdego umiała wytłumaczyć. Nad każdym pochylała się ze współczuciem. Nawet kiedy ktoś ewidentnie zrobił bezzasadnie coś złego, kiwała głową bez emocji i mówiła, że widocznie ten ktoś życie ma ciężkie. Ta łagodność to dla mnie też przejaw szlachetności. Chciałabym być taka właśnie – z dystansem do ludzi, którzy kopali mnie po kostkach, chociaż nic złego nigdy ode mnie nie zaznali. Po prostu im się nie podobałam. Chciałabym umieć z pobłażliwym uśmiechem myśleć o nich ciepło. Tymczasem złośliwie oceniam ich zachowanie. Być może czasem jest ono rzeczywiście nie najwyższych lotów, ale czy nie powinnam tego ignorować?
Większość ludzi nadyma się, obraża i nie chce więcej znać osób, które ich skrzywdziły. Ale kiedy patrzymy z poziomu duchowego wzrastania, wiemy doskonale, że za każdym razem taki człowiek pojawia się w naszej rzeczywistości na nasze zaproszenie. Zatem podejmujemy trud wybaczania. I chyba potem taka osoba powinna nam być obojętna. A we mnie fruwają czasem złośliwe uwagi. Rozumiem doskonale, że to też kawałek Starej Duszy, która w innym wcieleniu należała do Mędrców/Czarodziejek, których cechuje surowość i jadowity język wobec tych, którzy w rozwoju podążają nieco wolniej. Łapię się na tym. Wy zapewne też niejednokrotnie zauważyliście w moich artykułach drobne złośliwości. Często muszę gryźć się w język, chociaż ogólnie naprawdę lubię ludzi. Ale poczucie humoru miewam jadowite.
Odkryłam niedawno, że złośliwość jest tylko w słowach, a poza nimi nie ma we mnie ani odrobiny żalu, złości czy agresji. Otóż wyobraziłam sobie przez chwilę, że osoba, która mnie niegdyś bardzo skrzywdziła i nigdy za to nie przeprosiła, dzwoni do mnie i pyta zwyczajnie: „Co tam słychać? Spotkamy się na kawie? Dawno się nie widziałyśmy.” I wiecie, co poczułam? Radość. Ogromną radość. Nie wahałabym się ani minuty. Powtórzyłam to ćwiczenie z innymi osobami, które bez powodu mnie zaatakowały i wszędzie pojawiły się te same wysokie wibracje. Nie potrzebuję żadnych przeprosin. Nie potrzebuję nadymania się w związku z przeszłością. Jestem gotowa na przyjazną znajomość z każdą z nich. Na wspólną herbatę i nawet pomoc każdej z nich, jeśli będzie potrzebna.
Domyślam się, że dla większości z Was to naiwność, głupota i podkładanie się do bicia. Dla mnie nie. Wszechświat jest naszym lustrem. Jeśli mam w sobie wystarczająco dużo miłości do siebie, to nikt mnie po raz drugi nie skrzywdzi. A człowiek, każdy człowiek, jest zawsze kimś do kochania, do sympatii, do pięknej relacji. Być może nie oddałabym tym osobom swojego portfela ani nie pożyczyła dużej sumy pieniędzy, ale poza tym nie węszyłabym też podstępu. Jednym z moich marzeń – tych równie nierealnych, jak podróż do Alfa Centauri w tym wcieleniu – jest pojednanie z tymi, z którymi mam problem. Wszyscy jesteśmy tym samym Światłem – marzę, by tego doświadczyć w praktyce. Utopia? Cóż… Może po prostu Złota Era?
Z jednej strony – to stare sprawy. Przepracowałam je, pogodziłam się z nieprzyjaznym nastawieniem. Każdy z nas spotyka w życiu takich ludzi, którzy są lustrem rzeczy do uzdrowienia. Myślę, że lekcje odrobiłam i uzdrowiłam, nie ma to już dzisiaj znaczenia. Z drugiej jednak strony, gdybym złapała złotą rybkę, poprosiłabym ją o zgodę i sympatię ze wszystkimi. Właśnie dlatego, że to piękna jakość i to nasza prawdziwa natura. Myślę sobie, że wszyscy tu na Ziemi nosimy maski pogardy, niechęci, zawiści, wywyższania się. A w istocie jesteśmy Jednością. Ja tę Jedność czuję. Zrzuciłam dawno wszelkie maski i nie mogę się doczekać, kiedy te wszystkie przyjazne dusze, które wzięły na siebie krzywdzenie mnie w ziemskim ciele, odłożą iluzję i ponownie wezmą mnie w ramiona. Ja czuję pod spodem takie właśnie pełne kochania uczucie – pod ich okrucieństwem i pod moimi złośliwymi myślami, które odnoszą się do śmiesznych zachowań, a nie do prawdziwej istoty każdej z nich.
Możecie mieć podobnie, jeśli spróbujecie tak jak ja, wyobrazić sobie, że jakiś Wasz „wróg”, chce wypić z Wami herbatę i przyjaźnie porozmawiać. Pomyślcie, co Wy na to? Przy okazji odkryjecie być może, że jesteście naprawdę wyrozumiałymi i życzliwymi ludźmi. Ja uwolniłam się dzięki temu od poczucia winy. Zrozumiałam, że moje złośliwości nie wynikają z pretensji czy pogardy, tylko są oceną samego negatywnego działania kogoś w ludzkim ciele. Uświadomiłam też sobie, że skoro nie potrzebuję od nikogo przepraszania, tłumaczenia się i z radością otworzę ramiona na każdego, kto kiedyś mnie „skopał”, to jestem naprawdę dobrym człowiekiem.
Bo czymś zupełnie innym jest oderwane od realnego życia wybaczanie na poziomie medytacji, a czym innym uświadomienie sobie, że spokojnie bez żadnych oporów pójdziemy na kawę z kimś, kto kiedyś coś złego nam wyrządził. To drugie daje niesamowitą moc poprzez rozumienie Jedności z każdym innym człowiekiem. Przy okazji podnosi nasze poczucie wartości, bo pokazuje, ile w nas szlachetności, skoro wybaczanie nie wymaga przeprosin – dzieje się samo z siebie. Uznanie drugiego człowieka takim, jaki jest w istocie, to bardzo mocny ruch energetyczny.
Na koniec jak zwykle parę słów wyjaśnienia. Piszę tu o prostych konfliktach i sporach z ludźmi, którzy zranili nas emocjonalnie. To może być partner, który nas zdradził, znienawidzona teściowa, fałszywa przyjaciółka czy rodzic, który nie chciał nas znać. Nie biorę pod uwagę traumatycznych wydarzeń takich, jak gwałt czy próba okaleczenia, ponieważ zdaję sobie sprawę, że trudno iść na kawę z gwałcicielem czy niedoszłym mordercą. W takich przypadkach inaczej uzdrawiamy bolesne doświadczenie. I dodam dla porządku, że piszę wyłącznie o wyobrażeniu, które ma pomóc przyjrzeć się naszej lekcji, a nie o listownym wysłaniu zaproszenia.
Finalnie wszystko może sprowadzić się właśnie do szlachetności i do fascynującego odkrycia jej w sobie. Nie chodzi o zarozumialstwo, lecz uwolnienie od poczucia winy i podnoszenie poczucia wartości. Im częściej myślimy dobrze o sobie, tym lepiej dla nas. Wszystkie cechy, na których się skupiamy – zasilamy. Bezsporne jest to, że warto wzmacniać w sobie szlachetność i dobroć. Czasem po prostu nie widzimy, ile w nas Światła, bo jesteśmy nauczeni samokrytyki i ostrożności. Łatwiej nam oskarżyć siebie o błędy w pracy nad sobą, niż przyznać się, że naprawdę jesteśmy dobrymi, wyrozumiałymi osobami. Łatwiej nam zamykać serce, niż uznać, że potrafimy i chcemy kochać wszystkich, także tych, którzy nas nie kochają.