Wierzę, że w wybaczaniu bardzo pomaga równowaga pomiędzy tym, co postrzegamy jako doznaną krzywdę, a tym co może być naszym mniej lub bardziej świadomym działaniem w tym kierunku. Wyraźnie zastrzegam, że nie należy wchodzić w poczucie winy, ponieważ ono niczemu nie służy, natomiast świadomość swojej prawdziwej roli już ma znaczenie. Tworzy pewną przeciwwagę dla zanurzania się po uszy w cierpieniu. Moim zdaniem to proces myślowy, który działa u każdej inteligentnej osoby. Warto mu się przyjrzeć, ponieważ każdy z nas tego doświadcza, chociaż lokujemy się po różnych stronach. Jedni z nas pogłębiają w sobie poczucie krzywdy. Inni – poczucie winy. Złoty środek może otworzyć wyjście z tego zaklętego kręgu, który niesie tylko cierpienie.
Posłużę się ciekawym przykładem z życia. Mam znajomą, która w młodości rozbijała związki innych kobiet. Taki wzorzec. Zachodziła w ciążę z żonatymi mężczyznami, toczyła wojny i wulgarne spory z ich żonami, potem wyrzucała “zdobytego” mężczyznę z domu i szukała kolejnego. Nie pozwalała swoim dzieciom na kontakty z ojcami – pomimo że te dzieci bardzo były tych kontaktów złaknione. Nie oceniam, nie potępiam. Przedstawiam sytuację oczami kogoś, kto patrzy z boku. Moja znajoma nie zaznała w życiu szczęścia, ponieważ nie umiała z nikim wytrzymać dłużej niż pół roku. Dzieci dorosły i niosą w sobie ciężar braku ojca. Jak potoczą się ich losy – czas pokaże.
Zaskoczeniem dla mnie jest fakt, że moja znajoma uważa siebie za osobę o złotym sercu, która nigdy nikogo nie skrzywdziła, natomiast przy każdej okazji podkreśla, że to ona została bardzo zraniona przez mężczyzn, którzy są podli szczególnie przez zaniedbywanie dzieci. Przywykłam już do jej hipokryzji i obwiniania tatusiów swoich pociech o nie widywanie się z dziećmi, pomimo że wyraźnie im na to nie pozwalała. Natomiast kiedy usłyszałam, że “nigdy nikogo nie skrzywdziła”, siedziałam pół dnia z szeroko rozdziawioną ze zdziwienia buzią. Bo to absurd. Jak można nie widzieć, że sypianie z żonatym mężczyzną jest krzywdzeniem jego żony, jego dzieci i ewentualnych dzieci, które z takiego związku przyjdą na świat? Jak można nie zauważyć, że zabranianie dzieciom widywania się z ojcem jest krzywdzeniem własnych dzieci? Jak można nie rozumieć, że wulgarne lżenie żon swoich kochanków nie jest niczym szlachetnym? Otóż można.
Podkreślam wyraźnie – nie potępiam, nie oceniam. Próbuję tylko zrozumieć ten mechanizm zaprzeczania oczywistości. Dodam też, że nie ma dla mnie znaczenia, co ktoś sobie mówi, czy pisze o sobie, w co wierzy i jakie ma poglądy. Moja znajoma ma prawo nie widzieć obiektywnej prawdy. Ma też prawo wypierać wiele rzeczy lub patrzeć w sposób zafałszowany poczuciem krzywdy. Nic mi do tego. To jej życie. Natomiast zafascynowało mnie to zjawisko, ponieważ w naszym postrzeganiu świata kryje się ogromny potencjał uzdrawiania. Aby do niego dotrzeć, trzeba jednak świadomie dostrzec wszystkie elementy układanki.
Kiedy zaskoczona nieadekwatnością postrzegania sytuacji u mojej znajomej szukałam wytłumaczenia, na myśl przyszedł mi tylko jeden przykład. Morderca, który zabija ludzi bez poczucia winy, ponieważ święcie wierzy w to, że usuwa z powierzchni Ziemi grzeszników. Kiedy zostaje złapany, z satysfakcją przyznaje, że robił to celowo i wierzy w słuszność swojego postępowania. Moja znajoma też nie widzi żadnego błędu u siebie. Na pytanie: “dlaczego to robisz drugiej kobiecie?“, odpowiadała: “Ona się już nim nacieszyła, teraz moja kolej“. Różnica między seryjnym mordercą, a moją znajomą polega głównie na tym, że morderca zostaje zwykle zdiagnozowany jako chory psychicznie i odizolowany od społeczeństwa. A moja znajoma – i inne panie myślące podobnie jak ona – są uważane za zdrowe, chodzą więc ulicami i czynią to, co czynią. Rzecz jasna widzę różnicę pomiędzy morderstwem a cudzołóstwem, ale inną niż większość ludzi. Z poziomu duchowego i psychologicznego cudzołóstwo niszczy więcej istnień niż zabójstwo. Społeczeństwo nie dorosło jeszcze do tego, by to zobaczyć, dlatego daje na to milczące przyzwolenie.
Rzecz jednak nie w przyzwalaniu. Każdy żyje jak potrafi i szuka szczęścia na swój sposób. Jest to też okazja do rozwijania tolerancji i rozumienia, że to, co dla nas białe, dla kogoś innego może być czarne. Lub odwrotnie. Pisałam nie tak dawno o tym, że łoś żyjąc na bagnie dostrzega w nim swój raj. Każdy ma swoją optykę. A ja cierpliwie uczę się rozumienia, że to co takie oczywiste, wcale oczywistym być nie musi. Dla mnie pies to pies, a drzewo to drzewo. Dla kogoś innego pies to potwór, a drzewo to opał do kominka. Być może dla kogoś sypianie z żonatym mężczyzną jest łaską wobec tego człowieka i przysługą wobec jego żony? Tak też można patrzeć. I jeśli to zrozumiemy, przestaniemy kogokolwiek oceniać. Przestaniemy też rozdziawiać ze zdziwienia buzię, jak mi się zdarzyło.
Przypomnę, że każdy działa zgodnie z poziomem Światła, które ma w sobie. To ono pomaga podejmować decyzje. Ale każdy z nas ma w sobie ten poziom inny, dlatego nasze wybory są różne. Moja Babcia powtarzała, że nie można zbudować szczęścia na łzach drugiego człowieka. Wierzę w to i wiem, że energetycznie to się potwierdza. Każdy człowiek ma w sobie boski kompas, który pilnuje naszej harmonii ze światem. Kiedy zrobimy coś, co nie jest harmonijne, pojawia się w tym kompasie zgrzyt, nazywany często wyrzutami sumienia. Jeśli nie uzdrowimy tego, nie wynagrodzimy, nie oświetlimy tego zgrzytu, przyniesie nam jakąś odpłatę jako wyrównanie krzywd, które wyrządziliśmy.
Mądry człowiek korzysta z takiej informacji i próbuje coś w swoim życiu naprawić lub odkupić. Literatura jest pełna pięknych przykładów ekspiacji: Kmicic z “Potopu”, Ksiądz Robak z “Pana Tadeusza” i wiele innych. Jednak warto wiedzieć, że na dzisiejszym etapie rozwoju nie musimy stawać na głowie, by oczyścić swoją energię z poczucia winy. Czasem wystarczą proste ćwiczenia, prosta medytacja, by odblokować zatrute bólem serce i wprowadzić do swojego życia Światło. Uwierzcie mi – naprawdę warto. Niewielki wysiłek, a życie zmienia się czasem o 180 stopni. Każdy grzesznik ma przyszłość, a każdy święty przeszłość. Wszyscy popełniamy błędy. Praca nad sobą nie polega na oskarżaniu siebie, tylko na uświadomieniu sobie swojej pomyłki i rozpuszczeniu jej w Świetle wybaczenia.
Moja znajoma wypiera swój negatywny wkład w trudną sytuację, zrzucając całą winę na mężczyzn, którzy ją wykorzystali i porzucili, chociaż obiektywnie rzecz biorąc, to chyba ona ich wyrzucała z domu… Nie wiem na pewno. Ale to wyparcie nie oznacza, że poczucie winy przestaje istnieć. Ono zostało tylko wypchnięte ze świadomości. Zaprzeczanie oczywistym negatywnym działaniom i decyzjom podętym na złość drugiej osobie nie usunie ich z naszej energetyki. A wyolbrzymianie własnej krzywdy działa bardzo niekorzystnie, ponieważ zasłania prawdę o tym, co się w rzeczywistości wydarzyło. Obciążenie winą innej osoby jest bardzo wygodne, ale szkodliwe dla rozwoju. Powiedziałabym nawet – szkodliwe dla zdrowia. Zgodnie z psychosomatyką: tkwienie w potężnym żalu i pretensjach prowadzi do chorób nowotworowych. Czy naprawdę warto kłamać i cierpieć w nieskończoność? Przecież lepiej i mądrzej powiedzieć sobie uczciwie: “sama podjęłam taką decyzję, sama o to prosiłam, ryzykowałam nieuczciwym postępowaniem i teraz akceptuję to, co sobie wypracowałam, by to całkowicie uzdrowić”.
Ale oczywiście niewiele osób umie przyznać się do błędu. Wymaga to odwagi cywilnej, uczciwości i wysokiego poczucia wartości. Kobieta sypiająca z żonatym mężczyzną nie ma w sobie takich jakości. Jest emocjonalnie ułomna. Przywykła do ukradkowego wykradania cudzego szczęścia. Nie pojmuje, że zasługuje na miłość jasną, otwartą, szczęśliwą i odwzajemnioną. Dlatego ląduje w chorym układzie “dojadając resztki po innych”. Ktoś z wysoką samooceną nie wpakuje się w trójkąt, bo wie, że zasługuje na to, by być jedyną, ukochaną i najlepszą dla swojego partnera. Jak zwykle kluczem jest tutaj wysokie poczucie wartości.
To oczywiście tylko przykład. Wszyscy popełniamy błędy w różnych sferach naszego życia. Jeśli wierzymy w siebie i kochamy siebie chociaż trochę, szukamy sposobu, by sobie wybaczyć to, co zrobiliśmy nie tak. Uwalniamy się w ten sposób od traumy i wracamy na pełną harmonii ścieżkę. Jednak warunkiem jest tutaj uczciwe przyznanie się przed samą sobą: “mogłam postąpić inaczej“. Wzięcie na siebie odpowiedzialności za określone działania i decyzje zmniejsza też obwinianie drugiej osoby. Ból jest jeden. Jeśli rozłożymy go na dwoje – maleje. Dzięki temu łatwiej wybaczyć też komuś, kto miał w tym swój udział i zrobił coś, co dotkliwie nas zraniło.
Najczęściej spotykam się z drastycznym “przesunięciem” winy. Ludzie obwiniają wyłącznie siebie za to, co się stało, albo – tak jak moja znajoma – manifestują pozorną szlachetność obciążając odpowiedzialnością wyłącznie drugiego człowieka. W obu przypadkach kończy się to źle dla takiej osoby, ponieważ zarówno poczucie winy jak i pretensje do innych zabijają człowieka od wewnątrz. Kluczem jest znalezienie złotego środka i podzielenie się odpowiedzialnością. A w istocie zrozumienie, że nie ma tu winnych. Że to dwie dusze umówiły się na skomplikowane doświadczenie po to, by nauczyć się wybaczać. Sobie i innym.