Co roku w grudniu przeciwnicy świąt rozpisują się na temat niemiłych członków rodziny, z którymi muszą siadać do stołu wigilijnego, łamać się opłatkiem i wysłuchiwać rozmaitych złośliwości. Czytam takie teksty od lat i zastanawiam się, dlaczego ludzie nie chcą myśleć logicznie i zmieniać tego, co wymaga zmiany. Czy to tylko pretekst, by wydrwić same święta? Świąt można nie lubić, tak jak nie lubimy określonej muzyki czy koloru. Natomiast ten w kółko powtarzany temat wrednego wujka czy ciotki skłania mnie do pewnej refleksji.
Stale powtarzam, że człowiek sam kreuje swoje życie. Po pierwsze poprzez pozytywne nastawienie do tego, co jest. Ale po drugie – poprzez oczywiste dokonywanie wyborów zgodnych z własnym upodobaniem. Zwyczajnie nie rozumiem, jak można spotykać się z kimś, kogo się nie lubi i słuchać tego, co ma do powiedzenia? No jak? I po co? Dorosły człowiek sam decyduje o towarzystwie, z którym utrzymuje relacje. Można z tej listy skreślić każdego nielubianego, przemądrzałego wujka.
Moja refleksja prowadzi mnie przede wszystkim w stronę bardzo ważnego aspektu dojrzałości – w stronę samodzielnego decydowania o sobie. Ja tak zrobiłam kilkadziesiąt lat temu – już chyba kiedyś o tym pisałam. Nie spotykam się w święta z ludźmi, których towarzystwo mi nie odpowiada. Nie spotykam się z takimi osobami generalnie nigdy. Gdzie jest napisane, że święta to obowiązkowy spęd wszystkich krewnych? W wielu rodzinach jest taki zwyczaj, wiem o tym, ale można go dowolnie zmienić. To tylko zwyczaj. Jeśli widujemy się z rodzicami odpowiednio często, to nie musimy być z nimi akurat w święta, kiedy goszczą kogoś niesympatycznego – to przecież takie oczywiste.
Ja sama zdecydowałam, że w ten magiczny czas chcę być z mężem i córkami, a nie z teściami, wujkami, ciotkami i Bóg wie, kim jeszcze. Jakoś nigdy nie usłyszałam od nikogo, że tak nie wolno. Odkąd sięgam pamięcią, spędzam święta z tymi, których kocham, w taki sposób, który jest odpowiedni zarówno dla mnie, jak i dla moich bliskich. Nie ma żadnego przymusu. Kluczowe jest tutaj zrozumienie, że święta pomimo całej pięknej energii, to dni takie same jak inne. Widuję się z moimi córkami parę razy w tygodniu. Gdyby na święta wyjechały sobie w tropiki, to w niczym by mi to nie przeszkadzało. Przecież zobaczę je po powrocie. Wigilia nie jest zaklętym terminem, kiedy cokolwiek musimy. To tylko dzień, kiedy sobie coś celebrujemy. Można to zrobić na tysiąc sposobów. Stale powtarzam moim bliskim, że mogą ten czas spędzić tak jak chcą i niekoniecznie ze mną. Jak jesteśmy razem, to cudnie, ale jak siedzę sobie sama i czytam książki czy odpoczywam, też jestem zadowolona. Nie jestem uzależniona od niczyjej obecności.
Kolejna refleksja to temat otaczania się gromadą ludzi akurat tego dnia. Często widzę użalanie się nad samotnością w święta i też tego dramatu nie rozumiem. Uważam, że samotność może nam doskwierać tak samo w lipcu, jak i w listopadzie. Nie tylko w święta. Po co podnosić larum, że akurat przy choince nie mamy towarzystwa? Za to mamy przecież bezcenny święty spokój i możemy robić to, co chcemy. Uważam, że święta w wygodnym kolorowym dresiku, z nóżkami do góry i z dobrą książką są fantastyczne. Lubię być z córkami, ale doskonale czuję się też sama ze sobą. Może to jest coś, czego trzeba się nauczyć? Miłości do siebie i cieszenia się swoim towarzystwem? Ja to umiem i lubię – gwarantuję, to dobra rzecz.
Myślę więc, że problem nie polega na fizycznej samotności, tylko na ciągłym porównywaniu się do innych i uzależnieniu od pewnych „zwyczajów i norm”. Skoro gdzieś wielopokoleniowa rodzina dwudziestoosobowym stadem śpiewa kolędy, to nam się wydaje, że też tak trzeba. A skoro nie mamy tego, co inni, to jesteśmy „nieszczęśliwi i samotni”. Tymczasem nic nie trzeba. Można wyłożyć się wygodnie i oglądać coś, czytać książki, a nawet samemu pisać książki. Dla mnie święta to nie spęd rodzinny, tylko czas dla siebie i dla odpoczynku. Sami możemy ustalać swoje normy i zwyczaje. Każda forma jest dobra. Nie jesteśmy przecież identyczni.
Spotykam na szczęście ludzi, którzy myślą podobnie jak ja i zamiast rodzinnego spędu wybierają wycieczkę w tropiki albo w góry. Gdzieś jadą, coś zwiedzają, odpoczywają, bawią się – bez zobowiązań wobec nielubianego wujka czy ciotki. Znam też takich, którzy najszczęśliwsi są sami w domowym zaciszu, kiedy mogą sobie robić coś dla siebie i nikt im w tym nie przeszkadza. To potwierdza, że dorośli ludzie sami mogą ustalać swoje zasady życia i celebrowania świąt. I dodam, że nie ma w tym braku szacunku dla nikogo, jeśli rodziców i bliskich odwiedzamy stale i dbamy o nasze z nimi relacje. Często słyszę, że matkę trzeba kochać codziennie, a nie tylko w Dzień Matki. To samo dotyczy świąt – szanujmy rodziców, dbajmy o nich nie tylko w święta. Moi rodzice nie domagali się moich świątecznych wizyt, bo widywali mnie wystarczająco często w dni powszednie. W święta odpoczywali sobie po swojemu.
Oczywiście temat świąt jest tu tylko pretekstem do pewnej refleksji o tym, że ludzie nie mają odwagi zarządzać swoim życiem. Wolą poddawać się jakimś nieciekawym zwyczajom i potem narzekać. A prosta zasada szczęścia polega na tym, by zmieniać to, co nam nie odpowiada. Warto zaplanować wcześniej wolny od pracy czas i spędzić go po swojemu. Dokładnie tak, jak chcemy i z tymi, z którymi chcemy. Nie dajmy się manipulować słowem „tradycja”. Stwarzajmy własne tradycje. Tym bardziej, że konfiguracje rodzinne też się zmieniają. Zmieniają się pasje i cele życiowe. To czasem wymaga spojrzenia na nowo i wybrania odpowiedniego planu. Całkiem innego niż zwykle.
Rozumiem, że niektórzy lubią świętować rodzinnie. Na pewno jest wiele osób, które chcą spędzać czas w większym gronie. Znam ludzi, dla których największym urokiem świąt jest wspólne przygotowywanie potraw i potem biesiadowanie przy ogromnym stole. Zakładam jednak, że jest to przyjemnością tylko wtedy, kiedy powstrzymujemy się od dyskusji na tematy polityczne na przykład. Warto ustalić pewne zasady, bo jeśli rodzina się kłóci i wyzłośliwia nad talerzem z opłatkiem, to nie uwierzę, że może to być przyjemne. Może to tylko martwa „tradycja”, którą na siłę chcemy reanimować? Czy warto? Może trzeba spróbować inaczej spędzić ten czas? Zadajmy sobie pytanie, co nam sprawia przyjemność, a co nie – zamiast na ślepo powielać standardy sprzed lat.
Mam w związku z tym jeszcze jedną refleksję. Jeśli przy tym rodzinnym stole trafi się złośliwy wujek, to można potraktować go jak test duchowego wzrastania i ze stoickim spokojem nie reagować na jego zaczepki. Pamiętajmy, że tylko nieszczęśliwi ludzie znęcają się nad innymi. Może świadomość emocjonalnej „nędzy” takiej osoby pomoże odnaleźć w sobie współczucie i całkowicie zignorować jego słowa? Uważam, że o naszej dojrzałości świadczy umiejętność niedawania uwagi złośliwościom. Każdy zawsze mówi o sobie. Każdy próbuje siebie samego dowartościować, często cudzym kosztem. A może najskuteczniejsze okaże się przytulenie takiego „złośliwca” i zapytanie z troską o jego zdrowie? Bo może to tylko rozpaczliwe wołanie o odrobinę ciepła? Warto sprawdzić.
Można zatem odpowiedzieć z miłością. Można zignorować. Można obrócić w żart i zmienić temat. A można też – jak napisałam wyżej – nie spotykać się z ludźmi, którzy są wobec nas niemili. Każdy może wybrać sobie taką wersję, jak mu odpowiada. Najważniejsze, by świadomie zdecydować. Bo to my tworzymy swoje doświadczenia. Poddawanie się z żalem cudzym zaczepkom i narzekanie na innych, jest jak świadome wyjście na deszcz i skarżenie się, że jest mokry. Nie wychodź. Albo weź parasol. Nie narzekaj, że pada. Deszcz ma prawo padać, a Ty masz prawo dokonać dla siebie dobrego wyboru. Po prostu zdecyduj, czego pragniesz dla siebie.