Zmiany są częścią ludzkiej rzeczywistości. Kiedy przychodzą, przyjmujemy je jako coś naturalnego i koniecznego. Bez nich nie byłoby postępu. Jednak niektóre zmiany wynikają z naszych świadomych decyzji i stają się drzwiami do zupełnie nowego życia. Zwykle z pełną odpowiedzialnością wkraczamy na nowe tereny i odcinamy się od tego, co już nam nie służy. Często także od ludzi, którzy nas w jakiś sposób skrzywdzili. To asertywne zachowanie bywa dla nas potem źródłem niepotrzebnego poczucia winy, kiedy poddajemy się wątpliwościom płynącym z podświadomości.
Często spotykam się z sytuacją, w której osoba wchodząca w nowy etap życia zajmuje się przeszłością, rozgrzebując rany i poszukując winnych. Warto przypomnieć, że to niczemu nie służy. Trzeba umieć docenić przeszłość, jak ukończenie szkoły i zamknąć za nią drzwi. Najgorszą opcją jest szukanie winy w samym sobie. Nie na tym polega odpowiedzialność. Odpowiedzialność, to rozumienie ewentualnych błędów lub słabości, a nie obarczanie siebie żalem i winą. Odpowiedzialność to także podjęcie koniecznych działań, aby poprawić jakość swojego życia, uzdrowić ewentualną traumę, naprawić własne wzorce.
Tymczasem bywa i tak – wcale nierzadko – że kobieta, która rozwiodła się z partnerem, zaczyna wchodzić w rozważania pod tytułem: „jak mogłam być taka głupia?”. A osoba zraniona i oszukana przez przyjaciółkę biczuje siebie: „jak mogłam jej zaufać?”. Tego typu podejście jest z gruntu nielogiczne i do niczego sensownego nie prowadzi. Nie ma w tym uzdrowienia ani profilaktyki. Nie ma w tym nic wartościowego.
Po pierwsze – nasze bliskie i ważne relacje są zawsze umową dusz. Nie ma w tym przypadkowości. Rzekłabym nawet, że są zapisane w przeznaczeniu i to, czego doświadczyliśmy, musiało mieć miejsce. Obciążanie się winą za to, co zostało zaplanowane przez Duszę, jest równie bezsensowne, jak karcenie siebie za to, że jako niemowlę leżeliśmy w wózeczku, do którego wsadzili nas dorośli. Czy mieliśmy siłę i możliwości, by z tego wózeczka wyskoczyć? Nie. W ten sam sposób trudne doświadczenie zostało poukładane przez wszechświat i niewiele mogliśmy pozmieniać.
Oczywiście, teoretycznie zawsze mamy wolną wolę. Trudny związek jest sposobem duszy na to, abyśmy nauczyli się kochania samych siebie. Jeśli odrobimy tę lekcję wcześniej, to nauczyciel przestaje być potrzebny i nie wchodzimy w relację z toksycznym partnerem. Zawsze mamy taką możliwość. Jednak wymaga to wiedzy, mądrości i prosperującej świadomości. Ile osób posiada takie zasoby we wczesnej młodości? Niestety nikt nas tego nie uczy w szkole, jesteśmy zmuszeni do pobierania lekcji od życia. W większości przypadków trudne relacje są odpowiedzią na uporczywe trzymanie się niekorzystnych wzorców – na przykład braku miłości do samego siebie.
Po drugie zatem – nie można winić siebie za to, że wreszcie odrobiło się potrzebną lekcję. Nie karciłabym siebie także za to, że teoretycznie mogłam szybciej, wcześniej zrozumieć i krócej cierpieć. Wszystko przychodzi we właściwym czasie. Nie można na siłę przyspieszyć wzrostu drzewa i nie można na siłę przerobić duchowych zadań. Potrzebujemy czasu. Każdy rozwija się we własnym tempie. Jeden rezygnuje z toksycznego związku po pół roku, inny dopiero po pięciu latach, bo tyle czasu szukał w sobie odpowiedzi i dróg do zrozumienia lekcji otrzymanej od wszechświata.
Na pewno łatwiej jest tym osobom, które więcej czytają, uczą się, rozwijają, pracują nad sobą. Zwykle o wiele szybciej rozumieją, jakie lekcje stawia przed nimi trudna relacja i wchodzą świadomie w proces uzdrowienia wzorców. Finalnie kolejne relacje przebiegają pozytywnie. Ale wiem też, że w informacyjnym chaosie pojawia się wielu niekompetentnych nauczycieli i sporo wykładów czy książek prowadzących człowieka na manowce. Można więc mieć dobre chęci, być otwartym na rozwój i nadal nie wiedzieć, dlaczego w życiu wydarzają się przykre sytuacje.
Żeby nie być gołosłowną w swojej krytyce – czytałam artykuł bardzo popularnej autorki, w którym daje ona dość jednoznaczny przekaz, że jeśli ktoś nas krzywdzi, to jest zwyczajnie złą osobą i naszym zadaniem jest uciekać lub bronić się, ale nie musimy nic w sobie zmieniać. To jest nieprawda. Jeśli ktoś nas krzywdzi to zawsze – powtarzam dla uwagi: zawsze – jest w nas energetyczne zaproszenie. To jest nasza lekcja i zachęta do tego, by zmienić niekorzystny wzorzec na pozytywny. Te wzorce bywają różne, ale jeśli dla przykładu mamy niskie poczucie wartości i nieuzdrowione poczucie winy, to możemy uciekać, odchodzić, rozwodzić się, a i tak w każdej kolejnej relacji będziemy dostawać po głowie i przeżywać cierpienie. Poczucie winy przyciąga karę – jest energetycznym zaproszeniem do bycia karanym. Energetyka działa jak prawo grawitacji – fakt, że ktoś w to nie wierzy i głosi swoje teorie, nie zmienia rzeczywistości.
Właśnie dlatego kładę taki nacisk na uwolnienie od niepotrzebnego poczucia winy. Przeszłość jest tylko przeszłością, a my wszyscy jesteśmy uczniami w drodze do miłości. Jeśli ktoś ma za sobą kilka lat w toksycznym związku, to może być dumny z siebie, że ukończył bardzo wymagającą szkołę – zakładając, że zrozumiał swoje wadliwe matryce i uzdrowił je, aby kolejne relacje były szczęśliwe i udane pod każdym względem. Nie widzę tu najmniejszego powodu do wstydu czy żalu. Nie musimy obciążać się winą za to, co wybrała nam Dusza. Nie musimy czuć się gorsi z tego powodu, że przerabialiśmy cierpliwie swoje lekcje.
Zastanawiam się, czy w ogóle można w jakikolwiek sposób wstydzić się tego, że coś nam się w życiu nie udało? Że nie osiągnęliśmy spektakularnego sukcesu? Że kilka lat byliśmy ofiarą „przyjaciółki” oszustki albo przemocowego partnera? Nie ma ideałów, są tylko rozmaite lekcje, których my często u innych nie dostrzegamy. Ludzie często tworzą iluzje szczęścia czy sukcesu, a w głębi cierpią. Każdy uczy się po swojemu i przechodzi przez swoje problemy najlepiej jak potrafi. Nie ma nic karygodnego w tym, że dopiero po wielu latach i wielu doświadczeniach uczymy się tego, co i jak można w swoim życiu zmienić na lepsze.
Wstydzić można się natomiast świadomego krzywdzenia drugiego człowieka albo tego, że udaje się kogoś, kim się nie jest i nigdy nie było. Wstydzić można się pochopnego negatywnego oceniania drugiego człowieka, bez wiedzy o tym, czego doświadczył i z czym musiał się mierzyć. Z całą pewnością nie warto do trudnej przeszłości dodawać jeszcze poczucia winy, że pozwoliliśmy sobie na to, by ktoś nas oszukał i wykorzystał. Jest takie powiedzenie: „kto jest jaki, to myśli, że drugi też jest taki”. Zaufanie do drugiego człowieka nie oznacza naiwności, tylko patrzenie przez pryzmat dobra. Uważam, że wstydzić mogą się ci, którzy nadużywają tego zaufania, a nie ci, którzy nim obdarowują druga osobę.
Na koniec dodam jeszcze, że nic nie jest ostatecznie czarne lub białe. Warto o zakończonym związku myśleć spokojnie i bez goryczy. Bo w każdym związku – zanim zrobiło się źle, najpierw było dobrze. W każdej przyjaźni najpierw była ciekawość i sympatia, a dopiero potem coś pękło. Można doceniać pozytywne chwile z przeszłości, zamiast napełniać się złością i żalem przy rozpamiętywaniu tych negatywnych spraw. Rzecz nie w zakłamywaniu rzeczywistości, bo oszust zostaje oszustem, a zdrajca zdrajcą. Rzecz w tym, żeby uczciwie docenić samych siebie. Bo wchodząc w relację widzieliśmy te dobre rzeczy. Kierowanie się dobrem nie jest powodem do wstydu.