Nie tak dawno pisałam o uznaniu swojego błędu, o umiejętności przyznania się do winy, jakakolwiek by ona nie była. To przyznanie – w moim postrzeganiu – nie ma służyć kajaniu się i błaganiu o wybaczenie, lecz zrozumieniu, że nie należy krzywdzić innych. Pomaga też w uzdrowieniu siebie samego. I chociaż wszyscy nauczyciele duchowi trąbią na lewo i prawo o tym, by nikogo nie oceniać, to ja często zauważam świadome zadawanie cierpienia drugiemu człowiekowi. Najczęściej taki ktoś zamyka oczy i jak małe dziecko powtarza: „nie widzę, nie widzę”, ale okłamywanie siebie niczemu nie służy.
Krzywdzenie innych to krzywdzenie siebie. Jesteśmy Jednością, jedną energią z Jednego Źródła. Jeśli celowo kogoś kopię i on zawyje z bólu, to w pewien sposób kopię samego siebie. Ktoś, kto czuje energię jak ja, wręcz poczuje kopniaka wymierzonego w cudzą kostkę. Struktura wszechświata jest taka, że nawet jeśli ta sama osoba mi nie odda, to ktoś inny, kiedyś indziej kopnie mnie w kolano lub inną część ciała. Decyzja jest ruchem energetycznym. Jeśli zatem podejmuję decyzję, by uderzyć kogoś, to wydaję wszechświatowi dyspozycję: „to zrób, to jest właściwe, to wybieram”. Skoro wybieram, to dostaję.
Zwróćcie proszę uwagę, że ludzie spontanicznie hojni, przyciągają do siebie najwięcej pieniędzy. Ludzie naturalnie życzliwi i serdeczni otoczeni są mnóstwem miłych osób. Ludzie agresywni doświadczają co rusz rozmaitych ataków i nieprzyjemności. Prawo Przyciągania działa mocno i skutecznie, chociaż różne mądrale próbują nas przekonać, że takiego prawa nie ma. Każdy może sobie wierzyć w co chce, a wszechświat i tak działa na swoich zasadach, za nic mając rozmaite opowieści.
Przyznanie się do popełnionego błędu jest pierwszym krokiem do uzdrowienia, a wychodzę z założenia, że warto dbać o siebie i swoje zdrowie. Warto dbać o swój wzrost duchowy. Zaprzeczanie oczywistym faktom prowadzi tylko do jeszcze większego poczucia winy i wpędzania samego siebie w rozmaite choróbska. Jednak dzisiaj chcę zwrócić uwagę na taki ciekawy fakt, że czasem naprawdę nie widzimy w sobie żadnej winy. Czasem mamy dobre intencje, działamy po swojemu, a ktoś obraża się na nas, bo „coś” mu się nie spodobało.
Wiele lat temu poszłam z dawnym znajomym na kawę. Pogadaliśmy o życiu, potem dzwoniliśmy do siebie na przyjacielskie pogaduchy. On był świeżo po rozwodzie, ja miałam swoje kłopoty, potrzebowałam kogoś, kto mnie wysłucha. Nie przekroczyliśmy żadnych granic. Kiedy dał mi do zrozumienia, że oczekuje czegoś więcej, odmówiłam. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po kilku latach go spotkałam i odkryłam, że jest na mnie obrażony. Nie czułam się winna. Danie kosza mężczyźnie nie jest dla niego ujmą. Kobieta ma prawo chcieć lub nie chcieć. Mężczyzna zresztą też.
Opowiadam tę historię, bo czasem bywa i tak, że naprawdę nie dostrzegamy przykrości wyrządzonej drugiej osobie. I znowu rzecz nie w kajaniu się. Mam prawo podejmować własne decyzje i odpowiadam tylko za swoje intencje, a nie za cudze nadinterpretacje. Rzecz w spojrzeniu z innej perspektywy. W próbie rozumienia innego człowieka właśnie po to, by nie zaplątać się w niepotrzebnym poczuciu winy. Mi to zajęło trochę czasu. Długo nie rozumiałam, o co chodzi mojemu znajomemu, nie zrobiłam mu przecież żadnej krzywdy. Jednak z jego punktu widzenia było inaczej. Miał do mnie żal, bo być może któryś mój uśmiech był dla niego obietnicą, której finalnie nie dotrzymałam. To jego ogląd świata, nie mój. Nie odpowiadam za to. Ale dla własnego spokoju warto rozumieć takie niuanse.
Nie tak dawno dowiedziałam się, że inny z moich znajomych mówi o mnie nieprawdziwe rzeczy do różnych ludzi. Nie mam z nim kontaktu od wielu lat. Nigdy nic złego mu nie zrobiłam. Nigdy nie chciałam go obrazić czy zranić i nie zasłużyłam na to, by źle o mnie mówić. Ale wiem, że kiedyś nie spodobało mu się to, co powiedziałam naszej wspólnej znajomej na pewien życiowy temat. Mieliśmy w tym względzie po prostu inne zdanie. Ten człowiek rozzłościł się wtedy i jak widać – do dzisiaj mu nie przeszło. Zdumiewa mnie niepomiernie, że można nosić w sobie żale i złości tyle lat. Jak można w ogóle żyć z taką trucizną w sobie? Ale to osobny temat – przestrzegam tylko, by nie nosić w sobie takiego jadu. Cokolwiek ludzie Wam zrobią – wybaczajcie, zapominajcie, nie trujcie się tym. Nie warto, naprawdę.
Kiedy zastanawiałam się nad tym zjawiskiem, uświadomiłam sobie, że moja wypowiedź przed laty zraniła tego pana bardziej niż mogłam podejrzewać. Nie miałam takiej intencji – podzieliłam się z koleżanką swoim podejściem do sprawy. Zrobiłam to w dobrej wierze. Nie byłam złośliwa, powiedziałam to, co uważałam za słuszne, nie mając kompletnie pojęcia, że moje słowa tak bardzo kogoś dotkną. Nie widziałam w nich nic złego. Mój znajomy widział – miał żal, że pokazałam jej inną perspektywę niż ta, którą on wbijał jej do głowy. No cóż, miał prawo do swoich emocji. Miał prawo mnie nie lubić. Ale jego reakcja była moim zdaniem mocno przesadzona, a trwanie w złości do dzisiaj jest kompletnie pozbawione sensu.
Czasem postępujemy w zgodzie ze sobą i własnym sumieniem, a pomimo tego stajemy się wrogami innej osoby. I znowu – wszędzie znajdujemy mądrości o tym, by „stawać we własnej prawdzie”. Każdy nauczyciel i terapeuta będzie nas namawiał do bycia w zgodzie ze sobą i do asertywności. Ale kiedy tak działamy, to chociaż robimy wszystko z empatią i wrażliwością, to i tak możemy kogoś zranić. Nie jest to nasza odpowiedzialność, to oczywiście problem tej osoby, to jakieś jej nie uzdrowione wzorce. Nie zmienia to faktu, że czasem stajemy z otwartą ze zdziwienia buzią: „ale o co tu chodzi, nic złego nie zrobiłam?”.
Niektórzy mówią, że to niesprawiedliwość. Uważają, że ludzie są po prostu dziwni. Natomiast ja widzę tutaj po prostu różnorodność. Każdy z nas jest inny. Ma inne poglądy, inne doświadczenia, inne lęki i wzorce. Możemy robić coś naszym zdaniem dobrego, a drugi uzna, że to bardzo złe. Obserwuję to stale na FB. Ktoś ze wzruszeniem wstawia zdjęcie psa ratującego ludzkie życie w ruinach po trzęsieniu ziemi, a ktoś inny wylewa wiadro pomyj na złe traktowanie zwierząt. Chciałoby się rzec – ile ludzi, tyle poglądów.
Dlatego czasem możemy spotkać się z nieuzasadnionym – z naszego punktu widzenia – gniewem. Ktoś nas bez uprzedzenia wyrzuca ze znajomych, ktoś nas zaczepia lub obraża, chociaż niczym nie zawiniliśmy. Aby to dobrze zrozumieć, musielibyśmy wejść w buty tego kogoś i zobaczyć jego żale, bóle, gniewy, lęki i cierpienia, o których nie mieliśmy pojęcia. I których nigdy byśmy nie podejrzewali. Jednak nie mamy obowiązku w te buty wchodzić. Możemy człowieka zostawić z jego poglądami. Trudny to kawałek budowania relacji. Niestety. Ale chyba dzięki temu życie jest ciekawe w swojej nieprzewidywalności.
Po co nam takie rozumienie drugiego? Przede wszystkim po to, by nie wchodzić w poczucie winy. Niespodziewany atak osoby, której nic nie zrobiliśmy może wytrącić z równowagi. Możemy zacząć szukać w sobie winy. Ale uwaga – możemy sami wejść w gniew z poziomu poczucia niesprawiedliwości. Atawistyczna reakcja na niezasłużony atak, to także gniew. „Zabrałeś mi wiadereczko, to ja ci zabiorę dwa!” To ślepa uliczka i to bardzo pochyła. Gniew, żal i rozczarowanie kimś spycha nas w dół, z którego potem trudno się wydostać. Lepiej zrozumieć, że ktoś myśli inaczej i dać mu do tego prawo, a potem zająć się swoim szczęśliwym i pięknym życiem. Nie warto zajmować się ludźmi, którzy mają inne zdanie. Niech sobie mają, nawet na nasz temat. Nie jesteśmy zupą pomidorową, nie każdy musi nas lubić. Nie jesteśmy dla wszystkich.