Jedną z najmilszych i najciekawszych form terapii jest terapia … kotem. Można by powiedzieć z polska: „kototerapia”. Po koniach i psach, które mają zbawienny wpływ na chore dzieci, przyszła kolej na koty. Przeciętnemu obywatelowi wierzyć się nie chce, że te dumne i aroganckie zwierzęta mogą wcielić się w terapeutów. Zazwyczaj nie dają się wyszkolić ani tresować, a ich wyuczone umiejętności ograniczają się do korzystania z kuwety, co zresztą wynika z ich naturalnej czystości. A jednak…
Odkąd wyprowadziłam się od rodziców, zawsze mam w domu jakiegoś kota lub kotkę. Zazwyczaj jest to porzucona przez kogoś znajda, jakiś dachowiec przyniesiony do domu przez męża lub któreś z dzieci. Przez wiele lat zdążyłam poznać te magiczne zwierzęta, ale też nauczyłam się doceniać ich kojący wpływ. Koty wyciszają, uspokajają, działają lepiej niż najlepsze środki psychotropowe. Koty rozbawiają, rozśmieszają swoimi „hopsankami” i nie pozwalają nam martwić się lub tkwić w smutnych rozważaniach. Koty wreszcie swoim mruczeniem harmonizują nas wewnętrznie. Kot jest zatem najskuteczniejszym środkiem antydepresyjnym, który polecam wszystkim potrzebującym dobrego lekarstwa.
Namacalnie doświadczyła takiej terapii moja znajoma, która mieszkając samotnie, znalazła się któregoś dnia w stanie głębokiej depresji. Trwało to do chwili, kiedy przybłąkał się do niej mały bezdomny kociak. Odtąd jej życie nabrało sensu: codziennie ktoś budził ją miauknięciem i lizaniem po ręce. Po powrocie do domu na progu spotykała uradowaną jej wejściem istotkę, która miłośnie ocierała się o jej nogi. Kiedy siedziała smutna, kociak zaczynał toczyć w jej kierunku piłeczkę, wykonując przy tym szereg zabawnych podskoków lub wpadając w poślizg na wypolerowanej podłodze. Moja znajoma zaczęła się śmiać po raz pierwszy od wielu pozbawionych radości dni… Dzisiaj jest zdrowa, a jej terapeutka dostojnie i z wyższością spogląda na nas z kanapy, ruszając leniwie końcem ogonka.
Z ogromnym rozrzewnieniem wspominam historię, kiedy moja córka została na kilka dni sama w domu. W tym czasie przeżyła jakieś przykre doświadczenie, z powodu którego zwinęła się w kłębek na łóżku i straszliwie płakała. Nasz kot przyszedł oczywiście do niej, po czym próbował ułożyć się jej na głowie. O tyle zaskakujące, że nie zwykł kłaść się nigdy w tym miejscu. Córka domyśliła się, że kot w ten sposób próbuje dotrzeć do miejsca, w którym skupia się negatywna energia – w tym przypadku emocje rozpaczy i żalu. Niemniej usiłowania kota rozbawiły ją i uspokoiły. Poczuła też, że tak naprawdę wcale nie jest sama, że ma obok siebie czułego i wrażliwego terapeutę.
Mój ulubiony rudy kot (widoczny na zdjęciu poniżej) z niezwykłym wyczuciem układał się na nas szczególnie wtedy, kiedy coś nam dolegało. Oczywiście zawsze wybierał tę część naszego ciała, która bolała. Nie wiem, skąd to wiedział, ale zawsze trafiał w dziesiątkę. Kiedy poleżał dłuższą chwilę, poddając nas uzdrawiającej wibracji mruczeniem, choroby znikały…
Jest to zjawisko charakterystyczne dla wielu kotów. Układają się zazwyczaj tam, gdzie znajduje się chory, bolący narząd. Znam historię kotka, który uparcie układał się na zaatakowanym przez nowotwór miejscu w ciele swojej pani. Po paru zaledwie tygodniach nowotwór zniknął. Czy to była zasługa wyłącznie kota – nie wiem… Nie wykluczam jednak takiej możliwości.
Chociaż dumne i niezależne koty rzadko kojarzą się z uzdrawiającą mocą, mają jej w sobie mnóstwo. Mają też w sobie niezwykły barometr, dzięki któremu wyczuwają jaka część naszego ciała najbardziej domaga się pomocy i zwiększonej dawki energii. Koty działają podobnie jak paprotki: lokują się w tym miejscu, gdzie energia jest zaburzona, zabrudzona, uszkodzona i ściągają na siebie tę zabrudzoną energię. Dobrze jest, jeśli kot może wychodzić na zewnątrz i spacerować po trawie. Wówczas w swoisty sposób „uziemia” się, czyli odprowadza nagromadzoną złą energię do ziemi. Koty, które nie wychodzą z domu są narażone na chorobę, ponieważ mogą mieć problem z oddaniem takiej negatywnej energii. Pamiętajmy o tym i wypuszczajmy – wyprowadzajmy nasze koty na zewnątrz, szczególnie wtedy, kiedy widzimy, że lubią się na nas układać.
Oczywiście są i sprytne leniwe koty, które nigdy nie wejdą nam na kolana ani nie przytulą się do nas. Nie zamierzają ściągać z nas szkodliwej energii i w ten sposób chronią również siebie. Taki kot może spokojnie spać całymi dniami na kanapie, ponieważ uziemianie nie jest mu potrzebne.
Koty sprawdzają się również w resocjalizacji. Zauważono bowiem, że wpływają pozytywnie na osoby odbywające karę pozbawienia wolności. Konieczność karmienia kota, głaskanie go, opieka, przytulanie się do kota powoduje, że człowiek odnajduje w sobie mnóstwo pozytywnych emocji. Proces resocjalizacji przy pomocy kota przynosi oczekiwane rezultaty, których w innym przypadku – jak wiemy – nie notuje się zbyt często… Zaskakujące, ale potwierdzone doświadczalnie.
Większość z nas mieszka pod jednym dachem z jakimś zwierzątkiem. Hodujemy pieski, kotki, żółwiki, chomiki, papużki. Czasem trafiają do nas przypadkiem, czasem starannie je wybieramy. Za każdym jednak razem pojawia się w naszym domu swoisty terapeuta. Jego skuteczność zależy zarówno od naszych potrzeb, jak i umiejętności otwarcia się na ich działanie. Jedni z nas z rozkoszą wtulają się w nocy w kocie futerko swojego ulubieńca, wierząc szczerze, że zabezpiecza nas przed reumatyzmem. Inni cierpliwie i konsekwentnie zabraniają swojemu zwierzaczkowi wchodzić do łóżka i biegając po domu, odkurzają każdy kłaczek sierści.
Zwierzęta pojawiły się obok nas nieprzypadkowo. Udomowiliśmy psy i koty, potem także inne stworzonka, ponieważ ich obecność okazała się potrzebna. Myślę jednak, że ani zjadanie dokuczliwych gryzoni przez kota, ani pomoc w polowaniu i ostrzeganie szczekaniem przez psa nie były głównym powodem tej niezwykłej przyjaźni. Człowiek bardzo szybko docenił fakt, że kiedy zwierzę jest obok niego, to czuje się lepiej, radośniej, przyjemniej. Zwierzęta koją, wyciszają, rozbawiają, poprawiają nastrój.
Coraz częściej słyszymy lub czytamy o skuteczności terapii prowadzonych z pomocą zwierząt. Od egzotycznych delfinariów, poprzez hippoterapię, a na dogoterapii kończąc. Terapeuci i hodowcy odkrywają niezwykłe możliwości naszych czworonożnych przyjaciół. Zaskakuje skuteczność kojącego dotyku miękkiego kociego futerka lub samej obecności zwierzęcia. Co ciekawe: zwierzęta chętnie uczą się współpracy z człowiekiem i stają się cierpliwymi terapeutami, szczególnie dla dzieci. Niezmiennie wzruszają mnie sytuacje, w których zaciśnięte w skurczu palce chorych maluszków rozluźniają się i otwierają pod czułym dotykiem psiego języka…
Od pewnego czasu zachęcona przez znajomą zaangażowałam się w pomoc koniom i wspieram te organizacje, które ratują konie przed śmiercią w rzeźni i pozwalają im dożyć spokojnej starości w pięknym miejscu. Nie wyobrażam sobie, że można zjeść konia, psa czy kota… Przyznaję, jadłam mięso przez wiele lat, mięso świnek i kurczaków, bo tak zostałam wychowana i w moim rodzinnym domu zawsze jedzono mięso, a moja babcia hodowała kury i gotowała nam rosół. Jednak na pewno nie jadałam nigdy koni… A dzisiaj nie jem już żadnych czujących istot. Udomowione zwierzęta są towarzyszem i przyjacielem człowieka. Wspierają go swoją pracą lub tylko obecnością. Nie zjada się przyjaciół.
Wegetarianie często wskazują, że krowa i świnia czują to samo, co koń czy pies, dlatego także zasługują na życie. Zgadzam się z tym i popieram niejedzenie mięsa. Ponieważ jednak sama zrezygnowałam z mięsnych potraw zaledwie kilka lat temu, rozumiem ludzi, którzy nadal jedzą zwierzęta. Wiem, że na tę chwilę nie umieją inaczej. W przeciwieństwie do większości wegetarian nikogo nie potępiam. Pozwalam ludziom dokonywać własnych wyborów. Wiem też, że wraz ze wzrostem świadomości mięso po prostu przestaje nam smakować. Nie będę tu uprawiać żadnej propagandy ani nikogo do niczego namawiać. Zachęcam jedynie do tego, aby czasem zajrzeć głęboko w oczy zwierzętom i dostrzec w nich to samo Światło, które wszystko ożywia.
Ile stron nie napisalibyśmy o kotach, koniach czy psach, jedno jest bez wątpienia najważniejsze: kochamy nasze zwierzaki. Malujemy je, robimy im zdjęcia, opowiadamy godzinami o ich zabawach, tulimy je do siebie. Kiedy odchodzą do nieba, cierpimy głęboko. Zatem najważniejszą rzeczą jak zawsze okazuje się miłość. Najczęściej bezinteresowna. To właśnie miłość nas uzdrawia, przepływając przez nasze serce, ciało i duszę, rozświetlając nas od środka i oczyszczając z każdego bólu i każdej negatywnej emocji. Kiedy czworonożna istotka pojawia się w naszym życiu, pojawia się w nim także kochanie – najpiękniejsza, najsilniejsza, najbardziej uzdrawiająca energia wszechświata. Wierzę, że zwierzęta po to są na świecie, aby uczyć nas bezwarunkowej miłości.